20 września 2011

Dziwne losy Jane Eyre

Gdy odbierałam tę książkę z biblioteki, przeraziła mnie jej grubość – całe 600 stron! Z racji tego, że bardzo wolno czytam (lubię się zagłębiać w powieść na tysiąc różnych sposobów :P ) wolę krótkie, niewielkie książeczki – tym razem czekało mnie opasłe tomisko.



Mimo grubości powieść czytało się bardzo przyjemnie – polubiłam główną bohaterkę, a pewne podobieństwo (tak samo jak Jane lubię przyglądać się ludziom i analizować ich – często będąc dzieckiem słyszałam „co się gapisz”, teraz obserwowani reagują tylko takim osobliwym spojrzeniem :D ) pozwoliło mi się utożsamiać z nią na tyle, żeby wszystkie wydarzenia wydały mi się realne, a to się u mnie rzadko zdarza.

Kreacja bohaterów to z resztą bardzo mocna strona powieści – główna bohaterka nie jest wyidealizowaną pięknością, a każda z postaci ma swoje wady oraz zalety – zupełnie jak w życiu. Co w tym takiego zadziwiającego? Otóż to, że w Internecie krążą liczne recenzje porównujące Jane Eyre do Kopciuszka. Po takim wstępie przygotowana byłam na koszmarny, ale jednak kostiumowy, stereotyp: biedna, piękna i idealna dziewczyna spotyka przystojnego księcia, biorą ślub i żyją długo i szczęśliwie, na przekór złym siostrom i macosze, które zostają ukarane. koniec. A w powieści jest zupełnie inaczej! Owszem, jakieś „kopciuszkowe” elementy tam są, ale oprócz tego znaleźć tam można doskonały, wnikliwy opis XIX wiecznej pensji dla ubogich dziewcząt – przerażający! i porównywalny z obozem pracy. Owszem, Charlotte na pewno trochę pofantazjowała, ale jednak na czymś, przynajmniej minimalnie, musiała się opierać przy pisaniu tej sporej części książki – scen w Lowood School. 



Cała reszta powieści jest ciekawą mieszaniną romantycznego gotycyzmu (aczkolwiek te gotyckie drobiazgi nie noszą fantastycznych cech – wszystkie zjawiska są realnie wytłumaczalne, a tajemnica rozwiązuje się w ciągu rozwoju wydarzeń) i kształtującej się (w XIX w.) wciąż powieści psychologicznej. Pierwszoosobowa narracja pomogła rozwiązać problem analizy psychologicznej bohaterów – wszystko poznajemy z punktu widzenia Jane, ewentualnie, jeżeli panna Eyre wysłuchuje czyjejś opowieści, z punktu widzenia innych bohaterów. Jest to, przynajmniej dla mnie, cudowne rozwiązanie – nie ma nieznośnego narratora „z zewnątrz” i jego koszmarnych sądów oraz perswazji – to czytelnik sam wyrabia sobie sąd o każdym bohaterze. Ja na przykład aż do rozwiązania tej gotyckiej tajemnicy Thornfield Hall nie lubiłam jego właściciela. Tak, tak, pan Rochester nie przypadł mi do gustu, dopiero potem zaczęłam żywić do niego jakieś bardziej pozytywne uczucia (hehe). Z resztą wszyscy bohaterowie są bardzo dokładnie scharakteryzowani, poznajemy ich głównie poprzez ich czyny, myśli i wygląd (widocznie Bronte, zgodnie z ówczesną modą, uważała, że wszystkie elementy osobowości uwidaczniają się na twarzy), a nie przez suche wyliczenie cech charakteru.
Kolejną niebywałą zaletą powieści jest styl – kwieciste, pełne barw, zapachów, dźwięków opisy, wnikliwe analizy poszczególnych osób pojawiających się w utworze, doskonała umiejętność tworzenia intrygi, która zaciekawi i na długo zatrzyma czytelnika. Obcując z tą powieścią dziwiłam się wielokrotnie, że pisała ją kobieta. Piszące damy i ich dzieła (przynajmniej te, które czytałam) są zazwyczaj daleko za mężczyznami. Konwencje i moralizowanie, strach przed złamaniem konwenansów i dawaniem złego przykładu innym młodym pannom, schematyczność i przewidywalność – oto, co dotąd znajdowałam w utworach pisanych przez kobiety końca XVIII i I połowy XIX wieku. Z Jane Eyre tak nie jest – pod tym względem Charlotte Bronte góruje nad innymi piszącymi damami.



To wszystko razem sprawiło, że bardzo, ale to bardzo lubiłam przebywać w świecie powieści, a gdy ją skończyłam, długo nie mogłam się zabrać za jakąkolwiek inną książkę. Miałam nawet wrażenie, że moja bliska przyjaciółka Jane Eyre, z którą spędziłam kilka cudownych dni wyjechała i wróci dopiero w filmie (7 października - nie mogę się doczekać!).

10/10



PS. Swoją drogą postać Berty Mason jest niesamowicie ciekawa – szkoda, że Charlotte Bronte nie napisała później oddzielnej powieści o jej losach. Do tej pory (przynajmniej dla mnie) książkowy szaleniec, może ze względu na romantyków był kimś pozytywnym - czasem wzbudzającym litość bohaterem z długą i smutną historią obłąkania, czasem fascynującym geniuszem – a to dla tego, że zawsze widziałam go od środka – z jego punktu widzenia. W przypadku Berty widzimy ją tylko z zewnątrz, i to oczami normalnej reszty bohaterów - jako przerażający, zanimalizowany twór, diablicę i wariatkę zamkniętą stale w ukrytym pokoju. A ciekawie byłoby poznać jej myśli i odczucia, gdy uciekała ze swojej klatki i żądna krwi błąkała się po korytarzach Thornfield Hall, gdy przymierzała ślubny welon Jane, gdy w furii gryzła swojego brata i wrzeszczała, że pożre jego serce (to było mocne! :D); oraz wcześniej, przed szaleństwem, gdy rosła w niej „rozpusta” (swoją drogą chciałabym poznać, co dokładnie Charlotte miała na myśli pisząc to – ciekawska jestem ^^) i nienawiść do męża… Oj szkoda, szkoda, że autorka nie poświęciła jej więcej uwagi, choć pewnie gdyby opisała jej myśli, Berta stałaby się bardziej ludzka, bardziej godna współczucia / budząca fascynację i tym samym mniej straszna, a to zburzyło by pewnie gotycki aromat powieści.
Więc dobrze już, wybaczam Bronte to zaniedbanie – niech Berta będzie budzącą grozę, odczłowieczoną wariatką. W końcu sequele zawsze są gorsze od oryginałów ;)

14 września 2011

Kolczyki Marii Antoniny DIY

Jak zobaczyłam je na jednym z obrazów, natychmiast zapragnęłam mieć podobne! Oczywiście te moje nie są zrobione ze szlachetnych materiałów, ale do złudzenia przypominają te królewskie :) Takie kolczyki pasują praktycznie do wszystkiego i pięknie rozświetlają spojrzenie - królowa Francji wie, co dobre :P


































A zatem, do roboty :)
Co będzie potrzebne (wszystkie produkty kupiłam w sklepie z półfabrykatami - Katowice, Francuska 12 - dla zainteresowanych):
-  bigle w kolorze srebrnym
- długie "gwoździe" do zawieszenia kolczyków, również srebrne
- koraliki w kształcie łzy - te, które nosiła MA były bez połysku i takich szukałam, ale niestety w sklepie były wtedy tylko opalizujące, i to w dodatku ostatnie (!), ale może mieli już nową dostawę od tego czasu, bo kupowałam dość dawno...
- para szczypiec / kombinierek / jak kto zwał :P


Zrobienie tych kolczyków jest banalne, nawet dla kogoś, kto (jak ja) nie uczył się wytwarzania biżuterii (choć pewnie XVIII w. oryginały mają bardziej wyrafinowaną strukturę :) )
Krok pierwszy:
Nawlekamy koraliki na "gwóźdź" (ciekawam, jak to się fachowo nazywa...) i przycinamy za pomocą większych szczypiec - trzeba pamiętać, aby gwóźdź był dłuższy niż koralik.


Krok drugi:
Za pomocą mniejszych szczypiec formujemy oczko z wystającej części gwoździa. Zakładamy koralik na bigla...


Voila! Oto cała robota :D
Teraz trochę zdjęć - żeby je powiększyć wystarczy w nie kliknąć :)


Trochę nieswojo czuję się w takim towarzystwie ;)























I jak, podobają się? Może trochę mniej okazałe od królewskich, ale fajnie się je nosi z tą świadomością :)

Mam jeszcze jedno małe pytanie - wpadłam na pomysł utworzenia zakładki, która zawierałaby listę wydarzeń XVIII / XIX wiecznych w Polsce, o których wiem. Po prostu reklama tego typu eventów mocno w Polsce kuleje i co rusz dowiaduję się o czymś super o kilka dni za późno... Ta zakładka na pewno nie rozwiązałaby problemu w 100%, ale osoby odwiedzające bloga i zainteresowane takimi imprezami miałyby wszystko w jednym miejscu, bez szukania - co Wy na to?

Pozdrawiam :)

7 września 2011

Laurence Sterne: Podróż sentymentalna przez Francję i Włochy

Długo polowałam na tę książkę, ale z różnych dziwnych powodów zawsze była w bibliotece tylko w jednym egzemplarzu i w dodatku niedostępna. W końcu jednak udało mi się ją dorwać – i co zobaczyłam? Książkę nieco większą niż dłoń, bardzo cienką, co niebywale lubię. Powieść w sam raz dla kobiety – drobna, zmieści się w torebce, doskonała do czytania w buduarze między jedną warstwą tuszu na rzęsach, a drugą :)



„Podróż sentymentalna” (śliczny tytuł) podzielona jest na niewielkie fragmenty, połączone ze sobą wspólną linią fabularną. Oto sentymentalny podróżny, Anglik Jorik pragnie zobaczyć (właśnie zobaczyć, nie zwiedzić) Francję i Włochy. Podróż bohatera jest w powieści (boję się używać tego słowa wobec książki tak niewielkiej rozmiarem) pretekstem do licznych rozważań na różne urocze tematy. Można powiedzieć, że każdy krótki rozdział jest autonomiczny, dotyczy jednej określonej dokładnie rzeczy, przy czym Sterne nierzadko ucieka się do popularnych metod oświeceniowej narracji – wyliczeń (w jednym z początkowych fragmentów dokonuje on klasyfikacji podróżnych), mistyfikacji, listu i wielu innych. Oprócz tego utwór jest zadziwiająco współczesny. Jego fragmentaryczność, zupełny brak wprowadzenia w opowieść (w pierwszym fragmencie czytelnik zostaje wepchnięty w sam środek jakiegoś dialogu i czyta odpowiedź, nie wiedząc, jakie było pytanie, ani kto z kim rozmawia), brak zakończenia oraz mnóstwo aluzji do innych utworów (te bardzo trudno rozszyfrować – trzeba do tego znać dokładnie angielską literaturę XVIII w.) zadziwiają, jeśli weźmiemy pod uwagę, że powieść była pisana ponad dwa wieki temu.
Niewielka rozmiarem, wielka znaczeniem, delikatnością i lekkością stylu, nowatroskością… Ach! Uwielbiam



Jednak to, co przykuło moją uwagę najbardziej, to (oczywiście) cudownie subtelna, osiemnastowieczna erotyka obecna w utworze :) Co prawda bohater/narrator często zaznacza swą cnotliwość :P całą winę efektu zrzucając na niegrzeczne skojarzenia czytelnika (na tym zbudowany jest fortel urwanego zakończenia powieści, którego nie zdradzę ;> ), jest to jednak dokładnie zaplanowana, sprytna gra z odbiorcą. Przedstawię Wam poniżej kilka moich ulubionych fragmentów – przepisałam je także dla siebie, bo są po prostu niesamowite


Rękawiczki - Paryż
„Poprosiła, bym włożył na próbę jedną parę, która zdawała się najmniejsza. Nadstawiła rozchyloną rękawiczkę – ręka moja wśliznęła się w nią natychmiast”
Przekład – Paryż
„Słowo daję, Madame – rzekłem pomógłszy jej wsiąść do karety – że sześć razy usiłowałem cię przepuścić. – A ja – odrzekła – sześć razy próbowałam waszmości wpuścić do środka. – Pragnąłbym, na Boga, byś pani spróbowała po raz siódmy – powiedziałem. – Z całego serca – rzekła czyniąc mi miejsce obok siebie. (…) Wsiadłem natychmiast, a ona zawiozła mnie z sobą do domu. (…) Dodam tylko, że znajomość, która wynikła z tego (…) dała mi więcej przyjemności niż jakakolwiek inna”
Pokusa – Paryż
„Z początku uczułem w sobie coś, co nie było w ścisłej zgodności z lekcją cnoty, jakiej udzieliłem jej poprzedniego wieczoru. Pięć minut szukałem biletu – wiedząc, że go nie posiadam; ująłem pióro – położyłem je z powrotem – ręka mi drżała – szatan był we mnie. (…) – Nie mam na czym pisać, droga moja – rzekłem. – Napiszcie, panie, na byle czym – powiedziała z prostotą. Miałem właśnie krzyknąć: - Napiszę zatem na twoich wargach, śliczne dziewczę!
Jeśli to zrobię – rzekłem – zginę. (…) Łóżko znajdowało się o półtora jarda od miejsca, w którym staliśmy. Trzymałem ciągle jej ręce – i nie wiem, jak to się stało, ale choć ani jej nie prosiłem – ani nie pociągałem – ani pomyślałem o łóżku, jednakże tak się zdarzyło, że usiedliśmy oboje. (…) Parę ściegów pękło było w zmarszczeniu mego żabotu. Śliczna pokojówka wydobyła bez słowa swoją torebkę z przyborami do szycia, nawlekła maleńką igiełkę i zaszyła pęknięcie. (…) a gdy przy tej czynności przesuwała w milczeniu ręką tam i z powrotem po mojej szyi, czułem, jak drżą laury, którymi wyobraźnia zwieńczyła mi głowę.”



Słowem, powieść – drobiazg: urocza, subtelna, niekiedy zabawna, zmieści się nawet w balowej kopertówce :) Pudełko wykwintnych, osiemnastowiecznych pralinek do niespiesznej degustacji

8/10

PS. Jakiś czas po napisaniu tej recenzji dowiedziałam się, że autor powieści był... pastorem (!) To dodaje nieco pikanterii powyższym cytatom, czyż nie? ;>

Wyvern Mystery

Polski tytuł mnie rozbroił: Alicja w krainie koszmaru xD W sumie do treści filmu pasuje, ale nijak się ma do oryginalnego tytułu. I pewnie jak wiele innych wymysłów polskich tłumaczy jest zupełnie pomijany, a film funkcjonuje pod oryginalną nazwą (przynajmniej na moim blogu :P).



Właściwie mało jest takich filmów, które w ogóle nie wywierają na mnie żadnego wrażenia – ani zachwytu, ani zdegustowania (:D) – ten do takich należy, co więcej: jest to jeden z 3 filmów, które obejrzałam ze względu na aktora (Jack Davenport), oczywiście tutaj zachęciło mnie również to, że jest kostiumowy.



Po obejrzeniu go zaczęłam się zastanawiać, co jest z nim nie tak. Bo coś musi być, skoro widz (czyli ja :P) jest po seansie całkiem beznamiętny i z ulgą wraca do porzuconej na te kilkadziesiąt minut książki. Hmm… kostiumy są całkiem przyzwoite; błękitna suknia Alicji nawet wpadła mi w oko ;) Gra aktorska, scenografia właściwie też, nie mam nic do zarzucenia… Muzyka mogłaby być lepsza, ale nie narzekam. Charakterystyczny dla horrorów sposób, w jaki porusza się kamera (jakby ktoś z ukrycia obserwował bohaterkę) dobrze pasuje do filmu, który miejscami miał trochę przerażać. 



Co więc nie pasuje? Wydaje mi się, że na tą nijakość filmu wpływ miało rozbicie i zamieszanie między poszczególnymi wątkami. Obraz jest nakręcony na podstawie powieści, w której pewnie wszystko jest równomiernie rozłożone i na swoim miejscu. W adaptacji jednak ktoś widocznie zapomniał, że książkę czyta się długo, a film zajmuje najwyżej kilka godzin, wobec tego trzeba okroić historię tak, żeby widz, który książki nie czytał (ja o niej wcześniej nie słyszałam, pewnie Anglicy znają ją dobrze i film nie jest dla nich tak zaplątany) nie pogubił się w labiryncie przedstawionej historii.

Co zatem mamy:
1) starego, groźnego ojca, który wydziedziczył (chyba) syna i snuje matrymonialne plany co do adoptowanej przez siebie Alicji
2) drugiego syna, który pod jego wpływem knuje przeciw Alicji, żeby zdobyć majątek Wyvern
3) kobietę – monstrum wyniszczoną przez pożar, która również chce zdobyć ów majątek – jeśli nie małżeństwem, którego już nie może zawrzeć, to siłą
4) Alicję, która najpierw ucieka przed ojczymem, bierze ślub z jego synem, a potem staje się matką gorliwie walczącą o dziecko.
To wszystko miesza się w filmie w różnych proporcjach, co sprawia, że widz nie może nawet określić, który wątek jest tym głównym. W dodatku wiele z nich nagle się urywa i nie zostaje dokończona (np. wątek tej demonicznej kobiety, sama nie wiem, co się z nią stało; w innym momencie zaś ojciec mówi do starszego syna, że przelał jego krew {przywalił mu laską hahaha} i nic z tego nie wynika, żadna klątwa, nic dosłownie; Alicja przechodzi do porządku dziennego po tym, jak ta dziwna kobieta się na nią rzuciła – każdy inny człowiek miałby traumę do końca życia – przykłady można mnożyć i mnożyć…).



Poza tym pozostaje jeszcze kwestia scen, które miały straszyć, a… śmieszą! Mam tu na myśli głównie sceny z szaloną damą. Jej postać miałaby ogromny potencjał, gdyby okrojono inne wątki filmu, a z tego uczyniono główny – mroczna, spalona, czy też pomalowana na czarno część majątku i jej mieszkanka mogłyby naprawdę pobudzić wyobraźnię widza. Dlaczego tak się nie dzieje? Bo „ataki” demonicznej damy są wyjęte wprost z komiksu / kreskówki – ta sama stylistyka, brakuje tylko dzikich odgłosów i elementów wschodnich sztuk walki. Te sceny to zupełna porażka :D



Tego filmu nie polecam, ale nie jest też zły. Może skuszę się jeszcze kiedyś, ale tylko dla Jacka (ach!) i błękitnej sukienki Alicji (ach! :D). I wtedy może zmienię ocenę, ale na razie mój werdykt to:

3/10

1 września 2011

Trochę o blogu, o czym będzie, itd - Zaczynam :)

I zobaczymy, jak mi dalej pójdzie (hehe). Od kilku lat pasjonuję się XVIII- i XIX- wieczną obyczajowością (1770 - 1830), życiem codziennym i wszystkim, co się z tym wiąże, postanowiłam więc tutaj zgrupować wszystkie urocze drobiazgi dawnego, fascynującego życia: bale, obfite suknie, angielskie ogrody, dżentelmeni i damy, gry towarzyskie, salony...
Będą pojawiały się recenzje filmów, książek, a także moje bardziej lub mniej skomplikowane sposoby na zbliżenie współczesnego życia choć trochę bardziej do XVIII / XIX w. ideału ;) A więc pojawią się dawne makijaże, fryzury, stroje i biżuteria (DIY :P ) inspirowane 18/19, relacje z podróży do ówczesnych parków i pałaców... Dużo tego, i mam nadzieję, że wszystkiemu podołam i nie porzucę bloga po kilku miesiącach z powodu lenistwa ;)
A zatem sama sobie życzę powodzenia :P i zobaczymy, jak to będzie :)