27 czerwca 2012

Maria Antonina podróż przez życie - wrażenia

Dzisiaj będzie coś, co obiecałam już tak dawno temu, że nawet sama nie pamiętam kiedy! Biografię Marii Antoniny zaczęłam czytać w kwietniu, skończyłam w maju, ale zaliczenia i sesja skutecznie przeszkodziły mi w moich blogowych planach. Więc czas najwyższy podsumować lekturę :)


Zacznę może od kwestii, powiedzmy, technicznych. Zdecydowanym plusem jest miękka okładka (uwielbiam) i ilustracje :) Dzięki nim czytanie biografii było tym większą przyjemnością :) Niemniej jednak ta miękka okładka mogłaby być ładniejsza. Angielskie (chyba) wydanie jest o wiele lepsze. Ale to drobne szczegóły, a książek nie ceni się po okładkach. Zajrzyjmy więc do środka.


Tak się zastanawiam, co najpierw napisać, i chyba zacznę od czegoś, co bardzo przeszkadzało mi w lekturze - i albo jest to złe tłumaczenie albo całe mnóstwo błędów w druku, które są tak częste, że niekiedy trzeba było czytać zdanie dwa razy, żeby je zrozumieć. To było trochę denerwujące, ale po dwustu stronach (biografia ma 600 str) przestałam to zauważać. Zdziwiłam się jeszcze tylko, gdy bohaterka Niebezpiecznych związków, markiza de Merteuil została w naszym tłumaczeniu mężczyzną (!!!), ale potem już na prawdę te błędy mi nie przeszkadzały.


Teraz koniec narzekania i czas na plusy, których jest zdecydowanie więcej :) Przede wszystkim zachwyciło mnie dokładne podejście autorki do tematu. Miałam wrażenie, ze Antonia Fraser zjeździła całą Europę i przeczytała dosłownie wszystko, co mogło się tyczyć Marii Antoniny. Niektóre zdarzenia są przez nią relacjonowane dzień po dniu, co zawsze wydawało mi się czymś niemożliwym (cała historia miała przecież miejsce 250 lat temu!). Poza tym książka doskonale przybliża obyczajowość osiemnastowiecznych dworów (a w szczególności Wersalu) i atmosferę tam panującą, a także pozwala, lepiej niż jakiekolwiek lekcje historii, zrozumieć przyczyny i przebieg rewolucji francuskiej, a także zobaczyć ją oczami monarchów.


Mimo, iż biografia nie jest pisana jak powieść, przytaczanie licznych fragmentów listów i innych źródeł pozwala ujrzeć w rodzinie królewskiej ludzi z krwi i kości, a nie, jak chcieli rewolucjoniści, potworów. Antonia Fraser śmiało rozprawia się z negatywną, żywą do dziś legendą Marii Antoniny i weryfikuje wszystkie rzucane na nią od 250 lat oskarżenia. Z drugiej strony książka nie jest sądową obroną królowej (której, tak swoją drogą, odmówiono jej podczas rewolucyjnego procesu...). Autorka ukazuje też wady charakterów i  błędy monarszej pary, z których największym był chyba zupełny brak przygotowania do pełnienia władzy.


Na sam koniec napiszę, że przez te 600 stron bardzo zaprzyjaźniłam się z bohaterami biografii. Próba ucieczki z rewolucyjnego Paryża wzbudziła we mnie taki zapał, jakbym nie wiedziała, jak to się skończy, a towarzyszenie Marii Antoninie w jej ostatniej drodze okupiłam koszmarem sennym i łzami (no niestety :P).

Generalnie, uważam, że takie odświeżone spojrzenie na życie ostatniej królowej Francji było od dawna potrzebne, a Antonia Fraser doskonale wywiązała się z zadania. Dodatkowo potwierdza to nagroda literacka Enid McLeod, którą zdobyła książka, oraz głośny film Sofii Coppoli zainspirowany i nakręcony na podstawie książki.


9/10

26 czerwca 2012

Z perspektywy Newy

Dzisiaj nietypowe pożegnanie z XVIII- i XIX-wieczną Rosją. Zobaczymy Petersburg od strony Newy i jej licznych odnóg, którymi miasto jest podzielone na wyspy :)


Sankt Petersburg został wybudowany w XVIII w. na bagnie i jego budowa pochłonęła wiele ofiar. Gdy zakończono prace, architekci miasta zostali oślepieni, bo Petersburg był zbyt piękny, by po jego wybudowaniu mogli oglądać cokolwiek innego. Te wydarzenia od początku miały wpływ na mroczną legendę miasta, którą utrwalił w swoich dziełach, m. in Fiodor Dostojewski.


Newa, która jest głęboka na ponad 20 metrów była tego dnia bardzo chłodna i mimo tego, że był maj, musiałam włożyć dodatkowo płaszcz (a i tak było mi zimno). Rzeka nie ma swojego zapachu, czuć tylko chłód, jaki od niej emanuje, otulając swoją wilgocią całe miasto.


Byłam ciekawa, czy w nurtach Newy tonęli samobójcy; i pewnie tak, bo nawet sam Czajkowski w drugiej połowie XIX wieku próbował się w niej utopić (!)

Za to zimą petersburżanie z upodobaniem jeździli na łyżwach po grubej tafli lodu głęboko pokrywającej rzekę (w maju właśnie zdążyła się rozmrozić).


Petersburg jest znany z mnóstwa mostów, które pozwalają na kontakt między wyspami. Jest to też miasto portowe, do którego nocą wpływają wielkie statki. Wtedy, o pierwszej w nocy, te mosty otwierają się, by je przepuścić, i zostają zamknięte dopiero o 5 rano.




Szkoda, że nie widziałam tego spektaklu, tylko wróciłam do hotelu spać :) W Rosji o tej porze roku są białe noce i zmierzch zaczyna się około północy (teraz, w czerwcu pewnie słońce nie zachodzi wcale), a świta bardzo wcześnie. Przez to zegar biologiczny niektórych nie-Rosjan (mnie :P) szaleje i nie wie, kiedy ustalić sobie dzień, a kiedy noc - jest to szczególnie trudne, gdy chce się zobaczyć jak najwięcej i przez to trzeba wstać rano :)





Petersburg jest miastem płaskim i wygląda, jakby się czołgał nisko przy ziemi. To dlatego, że żaden ze zwyczajnych budynków nie mógł być większy od Ermitażu - pałacu cara.  

(widok z rzeki na fragment Ermitażu macie poniżej)


Współczesne wielkie blokowiska są oczywiście o wiele, wiele wyższe, ale wybudowano je na obrzeżach, by nie zakłócać architektury miasta. Podobnie uczyniono, budując nowe, "lepsze", komunistyczne centrum miasta, całe zalane betonem. Na szczęście prawdziwe centrum Petersburga nie uległo wtedy zniszczeniu.





Większość petersburskich budynków ma gliniastożółty kolor, nie wiem, dlaczego, ale dla mnie jest to mimo wszystko trochę przytłaczające i smutne, w takim dziewiętnastowiecznym stylu...



Najbardziej znaną ulicą petersburską ulicą jest oczywiście Newski Prospekt, którym spacerował każdy modny mieszkaniec Petersburga, no i ja, podczas mojej podróży też :) Szkoda, że nie zrobiłam zdjęcia całej ulicy, ale za to poniżej jest most, a na nim rzeźby czterech koni, które były tworzone trzy razy, bo za każdym razem car decydował się podarować komuś okazałą rzeźbę, gdy ta już była gotowa :)

Zdjęcie oczywiście można powiększyć, klikając w nie.



Po skończonym rejsie czekał mnie długi, prawie samotny spacer po pustym mieście (było pół godziny do północy) w stronę hotelu. To dopiero dziwne uczucie, gdy miasto po prostu idzie spać, mimo, iż jest jeszcze całkiem jasno. Opuszczone trotuary, podziemne przejścia i mosty większe i mniejsze robią niesamowite wrażenie i są bardzo inspirujące. Trudno się dziwić, że to miasto od początku swojego istnienia przyciągało artystów, dając im natchnienie.





Po długim wieczorze Petersburg znowu się ożywia i jego centrum rozbłyska milionami świateł, które odbijają się w ciemnym nurcie Newy. Zachód słońca w maju zaczyna się grubo po północy i trwa, towarzysząc otwierającym się mostom.





Te zdjęcia robiłam, wjeżdżając do miasta i nie wiedząc jeszcze, co mnie w nim spotka i jak to będzie wyglądało z tym rosyjskim XVIII i XIX wiekiem, a teraz daję je na koniec, jako pożegnanie. 

Pora powiedzieć Rosji dobranoc, przed nami ponad tysiąc kilometrów i dwa długie dni podróży do domu :)



25 czerwca 2012

Spacer po ogrodzie Peterhof

Tak więc wracam po sesji (wakacje!) z nowym, i zarazem przedostatnim, postem o rosyjskich, XVIII- i XIX- wiecznych wojażach :) Dzisiaj zobaczymy wspaniałą letnią rezydencję cara, a właściwie tylko ogród, bo oglądania pałaców od środka niestety nie było w planie :(


Oczywiście musi być coś do posłuchania :) Tym razem będzie coś z Marii Antoniny. Słuchałam tej ścieżki dźwiękowej rano, malując się przed wyjściem do ogrodu i tak utkwiła mi w głowie, że tego dnia nie mogłam się już od niej uwolnić :D


Sam pałac "główny" jest ogromny i stoi na straży rozległego ogrodu. W środku są pewnie złocone wnętrza i całe mnóstwo pięknych osiemnastowiecznych przedmiotów


Gdy już się wejdzie do ogrodu, nie sposób nie zauważyć 142 wodotrysków, z których słynie rezydencja. W słoneczny, ciepły dzień można poczuć unoszącą się w powietrzu, orzeźwiającą mgiełkę wodną :) Najwięcej fontann jest oczywiście tuż przy wejściu, na przeciwko wielkiego pałacu.



Gdy tak sobie wśród nich spacerowałam, moja kuzynka uświadomiła mnie, że właściwie, odkąd nie ma cara i ogród jest ogólnie dostępny, ludzie mieszkający niedaleko zwyczajnie spędzają w nim niedzielę, tak, jak my w Ś. lub w tym ogromnym, wybetonowanym, postkomunistycznym, w pełni publicznym, wojewódzkim parku... No cóż, to porównanie tym drastyczniej obnaża brzydotę i mierność naszego, XXI wieku :(




Wracając do pięknego i dalekiego Peterhofu: można powiedzieć, że te złote rzeźby pilnują bezpieczeństwa i spokojnego odpoczynku cara, który w XVIII w. miał się jeszcze całkiem dobrze :)




Szkoda, że nie dało się wejść do środka tej ogromnej, rozbudowanej fontanny :P Ale z pewnością byłby to wtedy mokry spacer ;)



To jest widok na ogród znad fontanny - widać dwa mosty, a na nich oczywiście ludzi - w taki słoneczny dzień było ich mnóstwo i nie dało się po prostu niczego bez nich sfotografować, dlatego goście ogrodu będą się co jakiś czas przewijać na zdjęciach :P




A to pałac widziany z drugiego z mostów, no i oczywiście wodotryski :)




Główny budynek jest na wzniesieniu, a reszta posiadłości rozciąga się pod nim. Gdy już zeszłam po schodach i obeszłam tę ogromną fontannę, zaczęłam zagłębiać się w sam ogród.



No cóż, w carskiej posiadłości letniej, nawet na zewnątrz rzeźby są złote... To trochę tak, jakby król Midas dotknął wybrańców ze swojej świty i pozostawił ich tam, gdzie byli w chwili przemiany w migoczący kruszec :)



Takie zespoły pawilonów są dwa, symetrycznie położone po lewej i prawej stronie ogrodu. Nie mam pojęcia, do czego mogły służyć, ale ja, gdybym żyła w XVIII w., chętnie zrobiłabym w nich miniprzyjęcie - jakiś piknik lub podwieczorek, albo wystawiła amatorską sztukę...





Ścieżki ogrodu są wysypane miękkim żwirem i (poza tym, że ten żwir niemiłosiernie brudzi buty) miło się po nim spaceruje. Generalnie, pogoda była idealna, nie za gorąco i nie za słonecznie, ale jasno, powietrze przyjemnie wilgotne... no po prostu chcę być carem i tam mieszkać :D :D Jestem osobą, która rzadko kiedy manifestuje swoje uczucia przy obcych, a w Peterhofie czułam się tak dobrze, że mimo tego uśmiechałam się jak głupia i miałam ochotę zatańczyć :D Ale tego już nie zrobiłam :D :D




Dopiero teraz, przygotowując zdjęcia na bloga, zauważyłam, że gra wszechobecnej wody i słońca dała tutaj holograficzny efekt! 



A to jest Ermitaż, ale oczywiście nie ten, który już pokazywałam, tylko maleńki pałacyk na obrzeżach ogrodu. Byłam bardzo ciekawa, co jest w środku, ale niestety - nie dość, że za wstęp trzeba było dodatkowo płacić, to miałam za mało czasu :( Właściwie w tym ogrodzie można byłoby spędzić cały dzień od rana do wieczora i dopiero wtedy można by wszystko zobaczyć. Ja miałam przeznaczone na spacer tylko 1,5 godziny i niestety, musiałam zrezygnować z wizyty w środku...



Spacerując sobie spokojnie dalej, zauważyłam, że za rozświetlonym pasem zieleni jest coś błękitnego i idąc, zaczęłam się zastanawiać, co to właściwie jest... A to było morze! Car w swojej letniej posiadłości miał również prywatny dostęp do morza :))) I już stało się jasne, skąd bierze się to wyjątkowo świeże powietrze, no i dokąd odpływa woda z fontann :)



Nad morzem car umieścił swój ulubiony pałacyk - Monplaisir, do którego udawał się na spotkania z kochankami (stąd chyba nazwa), żonę zostawiając w pałacu głównym. No ładnie! :D



Monplaisir jest mały i wygląda raczej jak jakiś osiemnastowieczny, nadmorski kurort :) Gdy tamtędy przechodziłam, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że jestem panną z początku XIX w., która przyjechała odwiedzić przyjaciółkę nad Zatoką Fińską, a wszyscy inni ludzie to dziewiętnastowieczni kuracjusze :D Nastrój Monplaisiru był dla mnie wyjęty wprost z powieści Jane Austen.






Powyższa fontanna jest inspirowana słońcem - tryskająca woda to jego promienie :)




Niedaleko, wśród zieleni jest prześliczna altanka... gdybym żyła w XVIII w. na pewno w takiej altance spotykałabym się z przyjaciółkami, czytała listy, plotkowała... :) 




Oczywiście dróżek pilnują rzeźby, ale już nie złote ;) Ta wygląda, jakby chciała karmić ptaki, których oczywiście w ogrodzie całe mnóstwo śpiewało.





Tę fontannę, kolejny pałacyk i widowiskową kaskadę (nie mam zdjęcia :( ) odnalazłam, gdy mój czas na spacer dobiegał końca i bardzo żałowałam, że nie było go więcej... albo, że nie obrałam sobie innego kursu, bo może wtedy sfotografowałabym tę cudowną kaskadę... W każdym razie o tej porze zostały mi już tylko dwie minuty do spóźnienia :D i miotałam się po ogrodzie pstrykając byle jak, żeby mieć chociaż fragment tego pięknego ogrodu dla siebie i wziąć go ze sobą na oddalony o tysiąc kilometrów, betonowy Śląsk...



13 czerwca 2012

Odwiedziny w Carskim Siole

Czyli rosyjskich wojaży ciąg dalszy :) Dzisiaj odwiedzimy carycę Katarzynę w jej letnim pałacyku, następnym razem przespacerujemy się po prywatnym ogrodzie cara :) I nie byłabym sobą, gdybym nie dała czegoś do posłuchania :))


 Warto myślę przytoczyć historię powstania tego pałacu - otóż car Piotr I w romantycznym darze podarował Katarzynie I bagno (:D). Caryca nie obraziła się, tylko zrobiła z niego użytek, osuszyła je i wybudowała Carskie Sioło, czyli coś na wzór osiemnastowiecznej sentymentalnej wioseczki, z letnią siedzibą :) Jej następczyni, Katarzyna II oczywiście udoskonaliła je po swojemu i tak się dzisiaj prezentuje:


Cała posiadłość, mimo iż widać ją z daleka (ach te jarząco błękitne kolory :D ) nie jest jakaś wyjątkowo wielka, oczywiście jak na rosyjskie standardy... Brama trochę przypomina Wersalską, którą jak na razie znam tylko z filmów, a za nią jest dość skromny, częściowo wylany betonem (ech) plac. Dookoła niego jest pałac, a na przeciwko bramy to wejście (powyżej).

Gdy się przestąpi próg pałacu, gości wita biały, stiukowy korytarz:


To powyżej jest malowidłem na suficie :) W całym korytarzu było kilka. Oczywiście pałac odwiedzają miliardy ludzi i, mimo iż miałam szczęście i nie było ich tyle, co zwykle, to i tak były tłumy.


Pierwszą salą, w której zagościłam była wielka, złota sala balowa. W osiemnastym wieku było to prawdziwe złoto, ale podczas wojny pałac uległ zniszczeniu i teraz jest to tylko złoto malarskie. Sala jest na prawdę wielka i przestronna, na zdjęciu jest tylko ten fragment, na którym aktualnie nie było ludzi :)



Salę, oprócz złota, zdobią liczne lustra, co sprawia, że właściwie nie wiadomo, gdzie jest rzeczywiste okno, gdzie ściana, a gdzie tylko lustrzane odbicie - uwielbiam ten efekt ♥


A to już prawdziwe okno i widok na ten plac, o którym pisałam wyżej; w lustrze ludzie - czasem nie dało się ich uniknąć...


Kolejną salą była przepiękna jadalnia, do której w porze obiadu wnoszono cały nakryty stół od razu :D


Tu macie zbliżenie na zegar, który stał w rogu sali i na osiemnastowieczną zastawę, a poniżej dwie małe szafki, no i oczywiście wspaniałe, oryginalne malarstwo, które zdobi ściany jadalni.


Nazwy kolejnych pokoi, czerwonego i zielonego wzięły się od wyjątkowych zdobień na ścianach. Te kolorowe pasy, zwane folia, to nic innego, jak różne stopy metali - to one dają taki połyskliwy efekt.



Resztę ścian pokrywa jedwabny materiał. Oryginał niestety spalił się, ale rekonstrukcja została wykonana zgodnie z osiemnastowiecznymi normami produkcji. 
Poniżej wklejam zbliżenia folii i jedwabnego obicia ścian:
(klikając, możecie powiększyć)


W jednej z sal jest oryginalna, osiemnastowieczna suknia Katarzyny II:


Jest to bardzo obfita suknia o kroju francuskim, z koronkowymi rękawami. Pewnie była szalenie droga, no i bardzo podkreśla majestat władczyni, ale powiem w sekrecie, że ja bym takiej nie chciała - nie lubię francuskiego typu sukni, są zbyt duże. Niemniej, ta wykonana jest pięknie, no i jest to druga oryginalna suknia osiemnastowieczna, którą udało mi się zobaczyć na żywo. Pierwsza (różowa poloneska) wystawiona była jakiś czas temu w warszawskiej Królikarni, no i można ją było oglądać z bardzo bliska :) Dostęp do carskiej sukni był ograniczony, ale to nawet i dobrze - mogłam ją spokojnie obfocić bez milionów ludzi wchodzących mi w pole widzenia :P

Oto zbliżenie na detale:


Oczywiście caryca Katarzyna nawet w swej letniej posiadłości musiała mieć rzeczy bardzo, bardzo drogie i luksusowe - stąd genialny pomysł wytapetowania jednego z pokoi... obrazami!


To zdjęcie jest niewyraźne, ale na kolejnych będzie widać te obrazy lepiej:


Są to jakieś scenki rodzajowe, pejzaże, portrety, zdarzył się nawet bukiet kwiatów (na środku) :D
Na zdjęciu poniżej udało mi się uchwycić całą ścianę w obrazach:


Niektóre sale zdobią porcelanowe kominki - zdobią, bo w lecie (nawet w Rosji :D ) jest ciepło, więc w sumie ogrzewanie nie było potrzebne:


W poprzedniej komnacie były obrazy, a w kolejnej obite jedwabiem, pomalowane ściany! Bardzo spodobał mi się ten akcent na ścianach, wyszło pięknie ♥


To dowodzi, mimo tego całego bogactwa i kapiącego złota (które w sumie było konieczne do zaznaczenia majestatu władcy), że Katarzyna II miała doskonały gust. Poniżej dwa carskie portrety (z czterech, pozostałe dwa wyszły niewyraźnie :/ ) zawieszone na wymalowanych na ścianie gałązkach :)


No i zbliżenie samej ściany do podziwiania :D


Jednym z ostatnich pokoi, które widziałam, była (odtworzona) słynna Bursztynowa Komnata, jednak fotografowanie jej było zabronione, a ja nie chciałam podpaść, więc trudno. Napiszę tylko, że robiła wrażenie, ale była też (dla mnie) zbyt przytłaczająca, żeby w niej codziennie mieszkać.

Na koniec, zielona jadalnia, która niespecjalnie mi się spodobała:


Jakoś ten kolor we wnętrzach mnie nie urzekł... Poniżej macie jeszcze jedno, ostatnie zdjęcie ze środka pałacu - śliczne oświetlenie i meble ♥ W takim pokoju wieczorami można by grać w karty :D


A to już na zewnątrz:


Pałac z tej strony, od strony ogrodu jest o wiele ładniejszy niż od strony tego smutnego placu - tutaj sprawia na prawdę osiemnastowieczne wrażenie :) Szkoda, że ogród był rewitalizowany i nie mogłam go zobaczyć. Uzyskałam tylko informację, że jest to ogród w stylu francuskim - a więc nie mój świat :P Dlatego też przebolałam ten brak spaceru.


To jest zdjęcie sprzed pałacu, i tyle na dziś musi wystarczyć - następnym razem (chyba dopiero po egzaminach, bo wcześniej czekają mnie jeszcze ostatnie prace zaliczeniowe) pospacerujemy do woli po rozległych i pięknych ogrodach cara Piotra I :)