20 lipca 2012

"Without industry, without speech and without home"

No cóż, mam to szczęście (lub przekleństwo, zależy, jak na to patrzeć...), że latem, niczym prawdziwa osiemnasto- czy też dziewiętnastowieczna panna, na miesiąc wybywam na wieś.

Kolaż (uwielbiam go ♥) pochodzi stąd
Tam oczywiście nigdy nie było internetu i innych takich (m. in. zasięgu w telefonie :/ ), ostatnio jednak nastąpiły małe zmiany i wyjeżdżając na wieś nie tracę już kontaktu ze światem. Mimo to, ten wiejski internet jest zbyt słaby, by służyć do czegokolwiek innego, oprócz sprawdzania wiadomości na fb (który ładuje się 10-20 minut...), poza tym i tak nie mogłabym wziąć w podróż całej reszty akcesoriów potrzebnych do prowadzenia bloga... Dlatego też opuszczam mój buduar do końca sierpnia


To jest niestety nieuniknione, ze względów opisanych powyżej... Ale dla mnie ma to też swoje plusy - przede wszystkim będę mogła spróbować życia podobnego do osiemnasto- i dziewiętnastowiecznego :) Będzie to coś w rodzaju Regency House Party dla biedaków :D :D



Cały miesiąc upłynie mi na rozmyślaniach i czytaniu, spacerach po ogrodzie... Oczywiście przez ten czas zbiorę też (tak, jak w zeszłym roku, gdy buduar był jeszcze tylko w myślach) materiały do kolejnych postów :)




 W podróż zabieram ze sobą, oczywiście książki:

  • Damę kameliową A. Dumasa (tę już zaczęłam czytać :P),
  • Panią na Puławach G. Pauszer-Klonowskiej (biografia Izabeli Czartoryskiej),
  • Listy wybrane Jane Austen,
  • Shirley Ch. Bronte.
Oczywiście z tej ostatniej jestem najbardziej zadowolona, bo jak dotąd Charlotte Bronte jest moją ulubiona pisarką, mam nadzieję, że się nie zawiodę! Jestem też bardzo ciekawa Listów Jane Austen. Nie czytałam żadnej biografii Jane, więc to będzie moje pierwsze spotkanie z nią :) Pozostałe dwie książki wzięłam, bo były na mojej liście, a na wieś zawsze biorę cztery :)


Przygotowałam też filmy, bo one, jak mało co wprowadzają w "kostiumowy" nastrój :D

  • Rozważna i romantyczna (1996) - po poście sukienkowym bardzo zapragnęłam zobaczyć ją jeszcze raz!,
  • Emma (2009) - podobno dobra, książki nie czytałam, bo jeśli chodzi o Jane Austen, to wolę filmy :P,
  • Ucieczka Ludwika XVI - ile ja się tego naszukałam! W końcu mam - z czeskim dubbingiem xD ale lepszy rydz niż nic,
  • może jeszcze Fortepian, o ile się zmieści :)

Jeśli chodzi o dawny styl życia, to planuję

  • wykonać kapelusz - budkę pasujący do mojej jedynej sukienki. Mam już plan, jak to zrobić ;> Torebka niestety poczeka do września...
  • namieszać przynajmniej dwa dziewiętnastowieczne kosmetyki i używać ich! Zobaczymy, ile są warte te dawne przepisy :P
  • mam w planach skromny makijaż - spróbuję upodobnić się do Elizabeth Bennet :)
  • może zmajstruję makijaż Marii Antoniny, ale tego nie obiecuję...

No i ogólnie - spędzać czas "po dawnemu": spacerować, rysować, czytać, jeść mało przetworzoną żywność... - tak, jak pisałam wyżej: planuję moje własne Regency House Party dla biedaka :D Sukienkę mam tylko jedną i będę mieszkać w zwykłym wiejskim domu, nie w starej rezydencji ze szkoloną służbą, jak bohaterowie show, ale zrobię wszystko, co będzie możliwe, żeby chociaż trochę zakosztować tego fascynującego życia :)





Na koniec drugi mały filmik - ten pierwszy to (posklejane przeze mnie - pierwszy raz w życiu to robiłam!) fragmenty Marii Antoniny (2006), ukazujące jej sposób spędzania czasu w sentymentalnej posiadłości Petit Trianon.
Drugi filmik (powyżej) pochodzi z filmu Jedwab, który też bardzo, bardzo lubię. Film był kręcony we Włoszech i Kanadzie, jednak sceneria z tego fragmentu bardzo przypomina mi niektóre miejsca u mnie na wsi :)  W ogóle bardzo lubię słuchać muzyki z tego filmu wieczorem w ogrodzie, szkoda, że nie jest nigdzie dostępna :(



 No cóż, teraz zostało mi już tylko powiedzieć do zobaczenia i życzyć gościom mojego buduaru wspaniałych wakacji :)


13 lipca 2012

O dziewiętnastowiecznych kosmetykach

Dawno, dawno temu obiecałam stworzyć taki post, i nareszcie miałam na to czas, no i znalazłam odpowiednie źródła ;) Tak więc dzisiaj zapoznamy się z zawartością toaletek panien i pań z początku wieku XIX.




Obraz, którego fragment wykorzystałam powyżej, to portret madame Recamier autorstwa Francois Gerarda. Można powiedzieć, że portretowana madame jest ideałem kobiecego piękna początków XIX wieku. Ma doskonałą figurę, alabastrową cerę, ciemne loki i oczy, lekki rumieniec... Myślę, że każda dziewiętnastowieczna panna chciała tak wyglądać, a w dążeniu do takiego ideału i maskowaniu mankamentów pomocą służył - podobnie jak dzisiaj - cały sztab kosmetyków.




 Powyżej macie przykładowe buteleczki i pojemniki, w których przechowywano różne płyny i kremy - dawniej oprócz skuteczności, kosmetyk musiał się też pięknie prezentować na toaletce ;)

W ówczesnej pielęgnacji największą uwagę zwracano na twarz, i to o nią najbardziej dbano. Kosmetyki miały na celu zapobieganie opaleniźnie, piegom i przebarwieniom, bo to byli najwięksi wrogowie XIX-wiecznych cer :D Oprócz tego, podobnie jak dzisiaj, likwidowano wypryski, zmarszczki i odwracano skutki zwiotczenia twarzy. Na początku XIX wieku makijaż nie był pożądany, liczyło się naturalne piękno, a jeśli któraś panna nie została nim obdarzona, nadawała "sztucznie" swojej twarzy ów piękny blask i rumieniec. Do tych celów stosowano przeróżne emulsje do mycia (Virgin milk, Creme de l` Enclos), lotiony (nazwa podobna, ale forma inna niż dzisiaj - nie balsam, tylko coś w rodzaju toniku), oraz - podobnie jak dziś - maseczki i kremy (Pomade de Seville, Fard).

Najbardziej znanym kosmetykiem owych czasów był Lotion Gowlanda. Tutaj (1, 2, 3) macie oryginalne reklamy tego specyfiku. Jedna z nich jest nawet w formie wiersza :D Lotion ten uwieczniła Jane Austen w swoich Perswazjach - pani Clay usuwała nim piegi :) Niestety, po jakimś czasie szkodliwa receptura kosmetyku została zdemaskowana - chlorek rtęci, który był jednym ze składników, zamiast pomagać - skutecznie podtruwał piękne panny.
 Innym znanym specyfikiem tego typu był Olympian dew.


Dawne kobiety dbały również o oczy, usta i zęby. Do tych pierwszych stosowano specjalny płyn czyszczący, mający poprawiać widzenie. Co ciekawe, kiedyś, myszkując po szafkach mojej prababci, znalazłam jej podręcznik urodowy z lat 50. XX wieku, a w nim podobną poradę! Aby oczyścić oczy i poprawić wzrok, zanurzało się twarz w wodzie i mrugało kilka razy oczyma. Nie wiem, co by na to powiedział współczesny okulista, ale ja bym tego nie próbowała :D

Na usta stosowano, inspirowany bardzo modnym ówcześnie antykiem, balsam Beaume a l` Antique. Jego zadaniem było zapobieganie suchości, pęknięciom i nadanie delikatnego, barwnego połysku. Coś jak dzisiejsze balsamy koloryzujące :)

Zęby czyszczono specjalnym proszkiem (Dentifrice), w którego skład wchodziła m. in. kreda :) stosowano również specjalne krople redukujące ból (w ich składzie było opium!).



Cechą zadbanej kobiety były piękne, lśniące włosy.  Podobnie jak dziś, kobiety dbały o nie z pomocą robionego w domu szamponu i odżywki :)


Dłonie musiały być gładkie jak u alabastrowej rzeźby, stosowano więc specjalny balsam zapobiegający pękaniu i marznięciu (Paste of Palermo). Paznokcie wybielano cytrynową skórką :)


O całe ciało dbano mniej niż dzisiaj - znalazłam tylko jedną receptę na Madame Recamier`s Pommade (czyżby kosmetyk sygnowany nazwiskiem damy z obrazu?). Był to balsam dedykowany pannom "aktywnym fizycznie" - czyli spacerującym, tańczącym, grającym na instrumentach (tak wtedy wyglądały sporty przeznaczone dla kobiety!), a także tym, które cierpiały na reumatyzm.

Dla dziewiętnastowiecznych kobiet ważny był również zapach. Proponowano perfumy ciężkie, korzenne, takie jak Eau d` Ange.



Najbardziej kontrowersyjne (z dzisiejszego punktu widzenia) są jednak składy dawnych specyfików. Wspominałam już o szkodliwym chlorku rtęci, który ukrócił zawrotną karierę Lotionu Gowlanda. Jeśli chodzi o resztę kosmetyków, ich składniki (za wyjątkiem żrącego kwasu siarkowego, który pojawił się w jednym z lotionów) są naturalne i wiele z nich możemy znaleźć do dziś, jak nie we współczesnych kosmetykach, to na pewno w kuchni :)

Bardzo popularnymi składnikami zapachowymi były ambra, styraks i piżmo - czyli zapachy silne i duszące. W ówczesnych perfumach znajdowały się też: anyż, cynamon i goździki, oraz jaśmin.

Szampony i emulsje myjące produkowano na bazie alkoholu - wina lub brandy. Do odżywek do włosów dodawano jajko.

Popularne lotiony bazowały na mleku i hydrolatach z róży, kwiatu pomarańczy i lawendy. Dodawano do nich także wybielający sok z cytryny i ałun.

Głównym składnikiem odżywczym dziewiętnastowiecznych kremów i balsamów był miód, składnik utwardzający to najczęściej wosk pszczeli, a bazą tłuszczową były oliwa z oliwek, olej ze słodkich migdałów oraz spermacet, czyli ówczesny tłuszcz przemysłowy pozyskiwany z głowy kaszalota (fuj!). Na szczęście można go z powodzeniem zastąpić olejem jojoba, który ma podobne właściwości :)


Na sam koniec krótkie spojrzenie na (filmowe) toaletki z początku XIX wieku - czyli miejsce, gdzie nakładano te wszystkie piękne specyfiki i gdzie je przechowywano. Myślę, że samym toaletkom ( a dokładniej porannej i wieczornej toalecie damy :P ) poświęcę inny post.

W przyszłości planuję też zrekonstruować niektóre dziewiętnastowieczne kosmetyki i na własnej skórze sprawdzić, czy działają. Oczywiście tych szkodliwych tworzyć nie będę, ale mam w planach dwa zapachy, balsam do ust i kilka kremów do twarzy usuwających opaleniznę, której u siebie nie znoszę. A jako, że jest lato, to pewnie będzie co usuwać :(

***

Niemniej, tak właśnie wyglądały kosmetyki sprzed dwustu lat. Naturalne, czasem szkodliwe, ale przecież nawet dzisiaj, przy tak wysoko rozwiniętej chemii i farmaceutyce co jakiś czas okazuje się, że pewien składnik stosowany w produkcji kosmetyków jest szkodliwy... Więc nie jesteśmy w tym wcale lepsi od ludzi dziewiętnastowiecznych :P A czy ich naturalne kosmetyki działają, czy nie przekonam się wkrótce na własnej skórze! Szkoda tylko, że te moje rekonstrukcje nie będą w takich pięknych pudełeczkach i flakonach, tylko w zwykłym plastiku...


9 lipca 2012

Jak wyszła sukienka?

Dzisiaj nareszcie będę mogła pokazać efekty moich pierwszych, nieśmiałych poczynań krawieckich :)


Chodzi o sukienkę, którą zaczęłam szyć w kwietniu. Oczywiście nie zabrałam się za to sama, tylko szyłam z pomocą babci, a właściwie to tylko wykonywałam jej polecenia, przyglądałam się i starałam się wszystko jak najdokładniej zapamiętać.

Podczas tych zmagań miałam robić zdjęcia, żeby móc tutaj zdawać relację z tworzenia tej sukienki, ale za każdym razem, gdy zabierałam aparat, to okazywał się niepotrzebny, bo nie robiłyśmy (według mnie) nic istotnego. I oczywiście w dzień, kiedy go nie zabrałam robota ruszyła i właściwie stworzyłyśmy całość. Mogłam wtedy robić w sumie te zdjęcia telefonem, ale tam aparat mam taki słaby, że właściwie równie dobrze mogłabym te zdjęcia robić ziemniakiem :P



Przy maszynie siedziała babcia, bo moje pierwsze w życiu ściegi (wykonane na niepotrzebnych ścinkach) wyglądały jak koszmar pijanego krawca :D :D mimo, iż miałam łatwiej, bo materiał jest w paski, więc powinnam była prowadzić maszynę po linii :) W każdym razie patrzyłam uważnie na cały proces i następne rzeczy będę już szyć sama.




Oczywiście sukienka nie jest historycznie zgodną rekonstrukcją, tylko bardziej czymś w rodzaju stylizacji. Chciałam , by było to coś w stylu bohaterek z powieści Jane Austen, ale chodziło mi bardziej o siostry Dashwood, Lizzy Bennet, czyli te biedniejsze bohaterki, niż ociekającą bogactwem Karolinę Bingley, czy Elizabeth Elliot. Moja sukienka miała być skromna i prosta - czyli taka, jaką dziewiętnastowieczna panna nosiłaby w dzień, bez zbędnych ozdób, biżuterii, koafiury... ;)





Podwyższony stan sukienek w stylu empire tutaj został obniżony, bo przy moich gabarytach tak wysoko odcięta sukienka wyglądałaby wręcz groteskowo ;) Niemniej, dzięki kremowemu materiałowi w paski i charakterystycznym elementom (rękawy bufki, wiązanie z tyłu, zakładki, które własnoręcznie układałam :) ) myślę, że udało mi się nawiązać stylem do strojów z początku XIX wieku.

Na tych zdjęciach nie jestem pomalowana ani zaczesana odpowiednio, mam też złe buty (na szczęście ich nie widać), bo to były tylko takie pierwsze, podglądowe zdjęcia. Część zrobiłam w domu i większość z tych okazała się fatalna. Przez to ostre słońce na dworze i kontrast, jaki tworzyło z domowym cieniem, na zdjęciach mało co widać, a część z nich jest ciemna :(
Te na dworze pstryknęła Marysia, której dziękuję za pomoc :) Wracałyśmy podczas burzy, więc nie obyło się bez poświęceń :P Ale za to czułam się jak Marianna tutaj (2:20) :D Na szczęście dzisiaj mamy antybiotyki, mam tylko nadzieję, że Marysia ma się dobrze po naszym wczorajszym mokrym spacerze :)





Planuję też więcej zdjęć pokazujących możliwości sukienki, mam też zamiar uszyć pasującą do niej torebkę i zrobić kapelusz. Poza tym, prawdopodobnie będę też miała bardziej odpowiednie buty. Zostawiłam je na wsi, myśląc, że już się na nic nie nadadzą, a tymczasem szykuje się dla nich wielki powrót, ale o tym kiedy indziej...


4 lipca 2012

Goethe! - wrażenia po filmie

Zabieram się do tego posta od kilku dni i właściwie to nie wiem, dlaczego tak z tym zwlekam... W sumie, oprócz tego, został mi jeszcze jeden film, czyli zaległości z kwietnia, a potem zobaczymy, jak wyszła sukienka, przypatrzymy się urodzie XIX-wiecznych panien i przejrzymy zawartość ich toaletek! Tego ostatniego już nie mogę się doczekać, więc może dlatego tak zwlekam z nadrobieniem przedsesyjnych zaległości.




Film Goethe! widziałam całe trzy miesiące temu w małym kinie :) Nie wiem, czy kiedykolwiek będzie dostępny na dvd w wersji polskiej - i tak były małe szanse, żeby w ogóle był dostępny po polsku. Ale jednak :) Tym razem znów miałam całą salę kinową dla siebie :D


źródło

Goethe, którego widzimy w filmie jest młody, i to ta młodość jest w głównym bohaterze najważniejsza, nie liczy się to, co było później. Myślę, że to dobre rozwiązanie, bo w końcu Cierpienia młodego Wertera, do których film nawiązuje, są młodzieńczym dziełem Johanna Wolfganga :) 


źródło

Tak więc mamy typowego studenta i typowe dla filmów kostiumowych perypetie miłosne. Ten film w ogóle nie zaskakuje, nie fascynuje, jest taki zwyczajny, i mimo, iż przez całą pierwszą połowę autorzy unikają sentymentalizmu (którym w sumie Cierpienia... aż ociekają ;) ), wprowadzając lekkie dialogi, film jest konwencjonalny. Ale też nie szłam na niego z myślą, że przeżyję coś, po czym będą mnie musieli wynosić z kina i cucić ;P Chciałam po prostu zobaczyć jedną z moich ulubionych (nastoletnich...) historii na ekranie.


źródło

I to się twórcom filmu udało, bo po wyjściu z kina przez jakiś czas musiałam sobie uświadamiać, który to już mamy rok i ile właściwie mam lat, bo cały czas wydawało mi się, że jestem wciąż tą nastoletnią panną zaczytaną w Cierpieniach... :D


źródło

Oprócz tego bardzo zaskoczyła mnie jakość kostiumów, całej scenerii i muzyki. Polskie filmy kostiumowe, jeżeli już są, to zazwyczaj ich twórcy pod tym względem nie mają się czym pochwalić, a nasi zachodni sąsiedzi na prawdę bardzo się do tego przyłożyli i to widać :) Przy czym wizualna strona filmu nie jest przesłodzona, ani sztuczna. Przyglądając się kostiumom, miałam wrażenie, że czuję szorstkie faktury ich materiałów. 

źródło




Zaskakująca była także druga, ciemniejsza połowa filmu, a szczególnie nocne sceny na festynie i wszystko, co potem, włączając pojedynek i samobójstwo. Bardzo byłam ciekawa, jak to zrobią, bo gdy byłam młodsza, wiele razy wyobrażałam sobie tę scenę. Tutaj obyło się bez zbędnego patosu, a gra Alexandra Fehlinga (reakcja Goethego na śmierć przyjaciela) była na prawdę dobra :) Właściwie od tej sceny na festynie film zainteresował mnie swoją fabułą, a nie tylko kostiumami itp., no i od tego magicznego momentu przeżycia głównego bohatera przestały być tylko na papierze i zaczęły zajmować :)


źródło




Ostatecznie film mi się podobał. Nie był porywający, ale też nie był zły i, muszę to przyznać, nie zawiódł moich oczekiwań i wyobrażeń, a nawet przeniósł na kilka godzin w moje licealne czasy, co było całkiem miłym przeżyciem :)



6/10