21 czerwca 2013

Osiemnastowieczna mgiełka odświeżająca

Co za straszne upały! Czasem zastanawiam się, jak oni, w XVIII czy XIX wieku, w tych wszystkich warstwach ubrań wytrzymywali przy takich temperaturach! Chyba cały czas siedzieli w chłodnym domu :)
Dlatego dzisiaj zaprezentuję coś, co może pomoże w ochłodzeniu się - przepis wprost z 1754!


Recepturę znalazłam w książce Abdeker or The Art of preserving beauty. Książka jest stara i, oprócz przepisów zawiera też jakieś fabularyzowane fragmenty ;)

Tym razem jednak nie będzie to rekonstrukcja przepisu, tylko bardziej jego adaptacja, trochę w stylu Książki kucharskiej Jane Austen. a dlaczego tak zrobiłam, zobaczycie zaraz...




Woda na zachowanie świeżości cery

"Weź trzy dobrze posiekane cielęce nogi, trzy melony średniego rozmiaru, trzy ogórki, cztery świeżo zniesione jajka, plasterek dyni, dwie cytryny, pintę serwatki, pół pinty wody różanej, kwartę wody liliowej, pięciornika gęsiego i babki lancetowatej, po pincie i pół uncji boraxu. Przedestyluj składniki razem."


Gdy czytałam ten przepis, miałam wrażenie, że jego autor, Antoine Le Camus, po prostu wszedł do spiżarni i wziął wszystko, jak leci :D Dlatego redukcja składników była konieczna.

Po pierwsze: wyrzuciłam wszystkie składniki "odzwierzęce", tak jak to sobie obiecałam po zeszłorocznym eksperymencie.
Po drugie: wyrzuciłam to, co może być trudno dostępne, a więc: wodę liliową, pięciornik i babkę (choć to w sumie jest łatwo dostępne. Tylko na Śląsku trochę przykurzone -_- ) oraz borax.
Po trzecie: nie użyłam dyni, bo jeszcze jej nie ma, no i zastosowałam arbuz zamiast melona (w sumie arbuz jest też melonem, jakby nie było :P )
Po czwarte: nie będę destylować, żeby nie stracić składników odżywczych obecnych w sokach. Wystarczy, że wycisnę je z owoców i ogórka :)

Teraz zabierzmy się do roboty:



                                                                    Po redukcji potrzebujemy:                                                                      

  • wodę różaną,
  • ogórek,
  • kawałek arbuza,
  • cytrynę,
  • butelkę z atomizerem.

                                                                                         Wykonanie                                                                                 

  •  Cytrynę wycisnęłam do małej miski.
  • Ogórek starłam na tarce i odstawiłam, żeby puścił sok.
  • Arbuza pokroiłam na małe kawałki

  • i rozdrobniłam widelcem.
  • Następnie przelałam do naczynia, w którym był sok cytrynowy. Użyłam gazy, żeby nie wpadły tam kawałki miąższu.
  • To samo zrobiłam z sokiem z ogórków.

  • Do butelki z atomizerem wlałam wodę różaną (troszkę, jej jest niewiele w przepisie),
  • a następnie przelałam zmieszane soki.
  • Wstrząsnęłam.

                                                                                 Jak działa mgiełka?                                                                       

Nawet nieźle. Faktycznie orzeźwia. Zawarta w niej cytryna rozjaśnia skórę, ogórek dba o świeżość i nawilżenie, arbuz, dzięki zawartości witamin, odżywia i oczyszcza skórę. Woda różana dba o zmniejszenie widoczności porów skóry i łagodzenie zaczerwienień.

                                                                Dobrze, a jak to wygląda w praktyce?                                                  

Plusy:

+ zapach i smak,
+ krwisty kolor (choć jeśli odczeka się kilka godzin, drobinki zawarte w sokach opadną na dno i będzie można zlać z wierzchu prawie bezbarwną wodę),
+ skład - 100% naturalny,
+ działanie.

Minusy:

- trzeba trzymać ją w lodówce, choć przy upałach to może być zaleta,
- trzeba szybko ją zużyć, bo naturalne soki mogą sfermentować,
- woda trochę barwi skórę i robi zacieki, jak tani samoopalacz :D Na szczęście jest to zmywalne. Radą na to jest używanie mgiełki tylko w domu :P

                                                                               Co myślę o przepisie?                                                                   

Po redukcji składników jest ok. Arbuz, ze względu na zawartość cukru może być trochę niebezpieczny dla cery trądzikowej, ale poza tym, myślę, że przepis jest dobry dla każdego. Pewnie wypróbuję go ponownie, zamieniając sok z arbuza na zaparzoną i schłodzoną miętę - woda będzie działała jeszcze lepiej! :)

15 czerwca 2013

Dziewiętnastowieczny puder fiołkowy

Dziś miało być o czym innym, ale jakoś tak zachciało mi się pisać o pudrze, więc niech już będzie :)


Przepis znalazłam w książce The new household receipt book z 1853 roku. Część receptur zawartych w tej książce jest wzięta z The Mirror of Graces, z której korzystałam poprzednio, ale większość jest całkiem nowa :)

Ta receptura jest banalnie prosta, jedyny problem może stanowić zdobycie pewnego tajemniczego składnika...


"Puder fiołkowy. Ten preparat jest stosowany uniwersalnie w celu osuszenia skóry po myciu, szczególnie stawów, które pozostawione w stanie wilgotnym mogą pierzchnąć, stają się podatne na otarcia, co, przy zaniedbaniach, rozwija się w zapalenie. Puder fiołkowy przygotowuje się najlepiej, łącząc trzy części najlepszej skrobi pszennej z jedną częścią kłącza kosaćca; ten drugi wzmacnia wysuszającą siłę skrobi i jednocześnie nadaje miły, fiołkowy zapach, który stał się przyczyną nazwy pudru. Kosmetyk może być także perfumowany olejkami eterycznymi (zamiast korzenia kosaćca), ale choć zapach pudru staje się mocniejszy, a dla niektórych tym bardziej kuszący, kosmetyk jest o wiele mniej wartościowy. Stymulujący skórę zapach bardziej zwiększa bowiem niż zmniejsza jej tendencję do czerwienienia się. Nieperfumowany puder jest więc najlepszy do używania; rozpylany nad skórą za pomocą małego pędzelka zrobionego z łabędziego puchu, nazywanego puszkiem"

(to chyba najgorszy tekst do tłumaczenia jak dotąd! :D )

Jedynym problemem okazał się tajemniczy korzeń kosaćca, czyli mówiąc po ludzku irysa. Szukałam tego korzenia w sklepach ogrodniczych wiosną, gdy był sezon na sadzenie, ale nigdzie go nie było, aż w końcu, będąc u babci, przypadkowo o nim wspomniałam. Okazało się, że babcia ma u siebie irysy, które i tak chciała poprzerywać. W ten sposób zdobyłam trzy całkiem dorodne korzenie i mogłam zabrać się do pracy :)


                                                                           Czego potrzebujemy:                                                                    

  • mąki ziemniaczanej (to jest ta skrobia), która będzie działała matująco. Ona będzie bazą pudru.
  • Korzenia irysa - zawarte w nim olejki eteryczne mają działanie łagodzące i kojące podrażnienia.
  • Pudełka na puder, najlepiej z sitkiem :)

                                                                                Wykonanie:                                                                                  

  • Korzenie najpierw umyłam
  • i starłam na tarce, ale wciąż były to zbyt duże kawałki, więc
  • zmieliłam je w elektrycznym młynku do kawy :)
  •  Do pudełka wsypałam dwie łyżeczki skrobi i jedną łyżeczkę irysa
Proste!



                                                                       Właściwości i działanie:                                                                    

Puder wcale nie pachnie fiołkami! (chlip, chlip) Pachnie ziemią tak, jak korzeń irysa... W konsystencji kosmetyku można wyczuć drobne grudki korzenia, ale nie przeszkadza to w nakładaniu pudru. Ważne, żeby nie zamykać go od razu w słoiczku, tylko dać mu trochę czasu na odparowanie, bo korzeń (o ile jest świeży) jest wilgotny i musi przeschnąć.

Powyżej macie kosmetyk na suchej skórze. Nałożony na mokrą początkowo zlepia się w grudki, ale po wmasowaniu faktycznie osusza wilgotne miejsca :) Użyłam go też tradycyjnie, nakładając na twarz za pomocą pędzelka (nie, nie z łabędziego puchu :P ) i muszę przyznać, że dobrze i skutecznie zmatowił ją na kilka godzin (w tym godzina fitnessu). 

Wadą pudru jest to, że bieli (choć przy osiemnastowiecznym makijażu to akurat zaleta :) ) i po kilku godzinach noszenia wysusza skórę...
Z tego powodu chyba więcej go nie zrobię, poszukam lepszej receptury, choć ta wcale nie jest zła :)



Spróbujecie? :)

14 czerwca 2013

Liebster po raz trzeci :3

Mam szczęście :) Tym razem nominowała mnie Fobmróweczka.






Oto pytania:

1. Jaki kolor materiału uwielbiasz?





Lubię kolory jasne, pastelowe i głęboką czerń (swego czasu wszystkie moje ubrania, nawet bielizna i biżuteria były w tym kolorze :O ). Wolę materiały gładkie lub, ewentualnie w jakiś delikatny deseń (ostatnio kupiłam sweterek w jaskółki :) ). Marynarskie pasy, duże, kontrastowe wzory to nie dla mnie :P


2. Kogo z Wichrowych Wzgórz nie cierpisz?


O, WW czytałam tak dawno temu! Z tego, co pamiętam, na samym początku nie znosiłam tego brutala Hindley`a,  ale potem znielubiłam też... Heathcliffa. Moim zdaniem (czytałam jako nastolatka) Kathy powinna być z Lintonem :P A Heathcliffowa zemsta i pasja sprawiały, że jednocześnie się go bałam (koszmary w nocy, serio :D ), nie lubiłam go, ale też ta zła strona, w którą rozwinął się bohater niesamowicie przyciągała...


3. Co chcesz uszyć następne z kostiumów historycznych? (Ubrać, uszyć, zdobyć)


Po pikniku - spencer! Koniecznie :D i to najchętniej z miętowego materiału, takiego, z jakiego był szal, który pożyczyła mi Eleonora :)

A oprócz spencera, wszystkie sukienki opisałam w wishliście (klik w obrazek :) )





4. Do jakiej epoki najlepiej pasujesz?


Hmm... jak wiadomo, mój blog mieści się w latach 1770 - 1870, ale muszę wybrać jedną epokę... No to drogą eliminacji ;P

osiemnasty wiek, czasy Marii Antoniny - lubię, i to bardzo, ale chyba nie do końca widziałabym się w roli ówczesnej damy dworu. Gdy siedzę przy stole, zawsze coś narozlewam, popełnię jakąś gafę :D Szybko by stamtąd mnie wyrzucili :D

regencja - też lubię i regencyjne czasy odwiedzam dość często, choć dla mnie powieści JA są może trochę zbyt jasne i delikatne...

lata 40. i 50., czyli czasy sióstr Bronte - myślę, że to jest to! Z jednej strony łagodne życie w wiejskiej okolicy, z drugiej - dym i mrok ekspansywnych miast. W tych czasach (lata 50. - idealnie!) czułabym się doskonale :)

lata 60. i 70. - też bardzo lubię i chętnie poszłabym sobie w tę stronę, choć to II połowa XIX wieku i wszystko zaczyna już pachnieć przesytem. Zawsze wydawało mi się, że bohaterowie Lalki są trochę zmęczeni czasami, w których żyją...

5. Gdybyś miał/ła wybrać zwierzątko: mopsa, łasicę, papugę, pudla, które byś wybrał/ła?

Może łasicę? Nie potrafiłabym być pieskiem salonowym, ani kolorową papugą... Łasica chyba źle się kojarzy (kradnie jajka i kurczęta), ale to całkiem przyjazne stworzonko :)

6. Jak ma wyglądać twój wymarzony ślub i wesele? (puść wodze fantazji, koszty, czas przeszły/przyszły się nie liczą!)


  Hmm... jak tak patrzę w internecie i wśród niektórych (dalszych) znajomych, co się teraz dzieje ze ślubami... te wszystkie poszukiwania, konwencje, dobieranie etykietek wódki weselnej, ich faktury barwy, rozmiaru i kroju czcionki pod tematyczny kolor wesela, wyszukiwanie muzyki, sali, układanie menu, zatrudnianie weddingplannera, kilkumiesięczne poszukiwania kosmetyczki i fryzjerki, zatrudnianie czterech niezależnych fotografów i kamerzysty, nakręcanie trailerów wesela (tak, tak!), zakładanie specjalnych blogów z przygotowaniami, branie na to wszystko niebotycznych kredytów, to mam wrażenie, że w tym wszystkim gubi się najważniejszy sens ślubu, jakim jest wieczne połączenie dwojga niezależnych istnień. 
Gdybym miała brać kiedyś ślub, wolałabym wyjechać daleko, w głąb Puszczy Augustowskiej i tam, w zwykłej sukience, bez świadków, gości, fotografów, w małym kościele na porannej mszy wziąć cichy ślub. Potem wróciłabym z mężem do lasu, zjadła dobre śniadanie i spędziła tak tydzień. Po powrocie trzeba by załatwić sprawy w urzędzie, udobruchać oburzoną rodzinę, a przede wszystkim przekonać ich, że w ogóle braliśmy jakiś ślub :D

7. Ulubiony cytat?


  Mam kilka takich:

1) "My decydujemy tylko o tym jak wykorzystać czas, który nam dano." - z Władcy Pierścieni. Ten cytat chciałam sobie kiedyś nawet wytatuować na nadgarstku :D Nie chciałabym umierać w świadomości, że zmarnowałam życie, dlatego staram się żyć najlepiej, jak potrafię. Ten cytat jest dobry i na lenistwo (no i ile czasu zmarnowałaś Porcelano, utracjuszu jeden!) i na zapracowane chwile - dzięki niemu udaje mi się też wykroić z obowiązków studenckich i domowych trochę czasu dla moich pasji. Kto z nas chciałby umierać w świadomości, że przetracił swoje życie na szkołę, pracę, sprzątanie, gotowanie, zarabianie pieniędzy i ich wydawanie, telewizję, jedzenie, sen i nie zrobił w życiu nic niesamowitego?

2) „Daleko lepiej jest cierpliwie znosić ból, którego nikt nie odczuwa prócz ciebie, niż popełnić czyn nierozważny, którego złe następstwa rozciągnęłyby się na wszystkich twoich bliskich.” Jane Eyre

3) „Ludzkie serce potrafi wiele ścierpieć. Potrafi pomieścić w sobie więcej łez, niż ocean mieści w sobie wody. Nigdy nie wiemy, jak głębokie-jak szerokie jest nasze serce, póki nieszczęście nie napędzi nad nie chmur i nie zacznie na nie spływać czarny deszcz.” Shirley

(z książek Charlotty mam ich o wiele więcej, ale miał być jeden cytat :D )

8. Puder z zmielonych kości, arszeniku czy wysuszonych i sproszkowanych odchodów kolibra? Obowiązkowo wybierz jeden :)


Może kości? Je się podobno dodaje do dzisiejszej przyprawy maggi, więc pewnie mogłabym nosić je także na twarzy :D

9. Odczułeś/łaś kiedyś deja vu senne? 


Tak, zdarzało się. Mam też często takie miejsca, do których wracam w różnych snach i wiem, że już tam kiedyś coś mi się śniło :)

10. Najdziwniejszy przedmiot z XIX wieku jaki widziałeś/łaś?


Najdziwniejszy przedmiot ever pochodzi z końca XVIII wieku i jest nim sztuczna szczęka prezydenta Washingtona :O

11. Kim chciałeś/łaś zostać jako dziecko?

 A, to różnie, fryzjerką, malarką, aktorka teatralną, dziennikarką - to pamiętam :)
  
 
                                                                                      Nominuję:                                                                                          

LadyLukrecję (zawsze chciałam to zrobić, jednak inni zdążyli mnie ubiec, tym razem jestem pierwsza!), misiową i pięciu najnowszych obserwatorów mojego bloga :3

                                                                                          Moje pytania:                                                                                 


1. Jesteś sową, czy rannym ptaszkiem?
2. Melancholik, sangwinik, flegmatyk, czy choleryk?
3. Gdybyś żyła w XIX wieku, wybrałabyś zadymione, prężnie rozwijające się miasto, czy spokojną prowincję?
4. Jaka jest Twoja ulubiona scena z książki (obojętnie jakiej), do której lubisz wracać myślami?
5. Jaka jest Twoja ulubiona scena z filmu (obojętnie jakiego), do której lubisz wracać myślami?
6. Wolisz kierować się sercem, czy rozumem (rozważna czy romantyczna?)
7. Kino, teatr, czy biblioteka?
8. Co zabawnego zdarzyło Ci się ostatnio?
9. Ulubiony element dawnej garderoby to...
10. Chciałabym (chciałbym), żeby następne spotkanie kostiumowe odbyło się w...
11. Co Cię ostatnio uszczęśliwiło?



 P. S. Pewnie większość z Was już zauważyła, że założyłam facebookową wersję buduaru :) Wrzucam tam różne drobiazgi, które kiedyś znalazłam w sieci, ale są zbyt małe, żeby pisać o nich oddzielny post. Jeśli chcecie, zachęcam do polubienia ----> KLIK! :)

3 czerwca 2013

Regencyjny piknik w Pszczynie

Szkoda, że dzień był taki deszczowy, ale nawet deszcz nie powstrzymał nas od dobrej zabawy w starym stylu :) 


W piątek walczyłam jeszcze z ostatnimi przygotowaniami, a w sobotę rano, zgodnie z planem uczesałam się na Emmę. Skorzystałam z instrukcji Locks of Elegance i nawet mi to wyszło, chociaż lepiej by pewnie wyglądało na falowanych włosach. Oczywiście kok nie przetrwał wyjścia z domu :D i w pociągu reanimowała go Fobmróweczka. Potem, przy ciągłym zdejmowaniu i zakładaniu budki wymsknęło się jeszcze kilka pasem, ale trudno. Czas kupić więcej wsuwek :D (i zrobić nową budkę, która pomieści i głowę i kok :D )






Piknik miał miejsce w parku i pałacu pszczyńskim. Mimo, iż to całkiem niedaleko ode mnie, jeszcze nigdy tam nie byłam! I muszę przyznać, że pałac robi wrażenie z zewnątrz i od wewnątrz. Chciałabym wybrać się tam jeszcze i obejrzeć go przy lepszej pogodzie :)


Ale zanim weszłyśmy do pałacu, trzeba się było przebrać w regencyjne garderoby. W pałacowej Kawiarni u Telemanna wypiłyśmy herbatę i dokonałyśmy transformacji :D Pomagając sobie przy ubieraniu, mogłyśmy dokładniej przyjrzeć się poszczególnym elementom naszych sukni. Wiadomo, zdjęcia nie oddają całego ich uroku :) W kawiarnianej toalecie było co prawda o wiele mniej miejsca, ale te nasze przygotowania wyglądały mniej więcej podobnie, jak tutaj 


A potem zostało nam już tylko szturmować pałac :D Wnętrza zrobiły na mnie spore wrażenie. Szczególnie podobały mi się ich aranżacje: kwieciste tapety, cudowne meble, kompozycje kwiatowe, portrety... No i oczywiście wystawa miniatur, którymi zachwycałyśmy się dłuższy czas.



Ludzie, którzy zwiedzali pałac, co rusz zatrzymywali nas z prośbą o wspólne zdjęcie lub przyjaźnie zagadywali. Większość z nich kojarzyła nasze stroje z XIX wiekiem, co znaczy, że nasze wysiłki nie poszły na marne :D

 
Muszę przyznać, że w pełnym regencyjnym stroju czułam się doskonale i bardzo naturalnie. Gdy potem przyszło mi się przebrać we współczesne ubrania, zrobiłam to niechętnie, mimo dość niskich temperatur. Co do chodzenia po pałacu, jedynym minusem okazały się muzealne kapcie, w których chodziłyśmy trochę jak poszkodowane przez regencyjny powóz :D Ale za to po gładkich podłogach można się było fajnie ślizgać ;)


Rozpadało się akurat, jak skończyłyśmy oglądać pałac i miałyśmy iść do parku, rozłożyć się na trawie. Na szczęście nie była to straszna ulewa, tylko zwykły deszcz, więc odpowiedniej wielkości drzewo i parasole wystarczyły:

Jeszcze tylko Eleonora Amalia z Fobmróweczką poszły po sprawunki i można było zacząć piknik :) Niestety, przy takiej pogodzie trawa była zbyt mokra, a ziemia zbyt miękka na grę w wolanta i tańce, ograniczyłyśmy się więc do rozmów na tematy wszelakie, żartów, zabawy wachlarzami, zamiany kapeluszów :)

Prawe górne zdjęcie, od lewej: ja, Eleonora Amalia i Fobmróweczka :)

Jadłyśmy moje babeczki oraz inne słodycze i ciastka, piłyśmy iście regencyjnego "szampana" :D przy muzyce z DiU oraz Becoming Jane, a potem - czas na zdjęcia! Eleonora Amalia pożyczyła mi szal (jak się nie szyło spencera, to się teraz marznie! :D ) i obfotografowała nasze sukienki, w tym moją:

nieplanowany lok na trzecim zdjęciu jest efektem walki koka z budką :P


Chociaż zimno, było bardzo miło. Zawsze zazdrościłam zagranicznym blogerkom takich spotkań, nawet we wrześniu spróbowałam zrobić coś podobnego, ale samej zawsze tak dziwnie... Nawet nie chciało mi się ubierać mojej sukienki, skoro inni byli w normalnych strojach... A teraz było wspaniale, na prawdę można się było poczuć jak dwieście lat temu! Dziewczyny mówiły, że mają już jakieś plany na następne spotkania :))) A ja mogę tylko zachęcić Was do przyjechania na kolejne - im więcej nas będzie, tym weselej!

Na koniec wrzucę jeszcze piękny filmik, który nakręciła i zmontowała Eleonora. Oglądałam go już chyba z tysiąc razy, jest taki ładny... No i przypomina ten wyjątkowy dzień:



Pozdrowienia :*