30 lipca 2013

Spotkanie blogerek kostiumowych w Krakowie (cz. II)

Dzisiaj relacja z drugiego, moim zdaniem przyjemniejszego, ale też bardziej gorącego dnia...


Na zdjęciu: Agata, Daisy, Ada, Ania, ja, Nelly (wraz z Agatą miały najpiękniejsze sukienki tego dnia!), Fobmróweczka, Eleonora Amalia. Dorfi i Fanturia dołączyły do nas później.

Drugi dzień zaczął się od przygotowań, ubierania, doszywania tego i owego oraz czesania, bo na miejsce przybywałyśmy już w kostiumach. Mnie tego dnia czesała Fobmróweczka (tutaj macie post o czesaniu). W drodze na rynek napadła nas grupa Hiszpanów z aparatami, ale ostatecznie nasze spóźnienie nie było rażące i wszystkie razem pojechałyśmy do Ogrodu Botanicznego.


Ogród jest przepięknym miejscem, pełnym pachnących, egzotycznych roślin, cienistych alejek, geometrycznych rabatek... znalazły się nawet maleńkie poziomki, których Daisy, Ada i ja (nielegalnie?) zakosztowałyśmy :) Niestety były bez smaku i zaczęłyśmy się zastanawiać, czy to na pewno były poziomki ;)
Upatrzona przez nas duża, malownicza altana była zajęta, regencyjne pantofelki dały mi się we znaki (częściowo chodziłam boso :D ), buty innych też zaczęły obcierać, toteż zamiast grać w /historyczną/ ciuciubabkę przysiadłyśmy wzdłuż alejek i rozmawiałyśmy o kostiumach.

Niestety, koło południa upał zaczął bardzo dawać się we znaki, więc po zjedzeniu porcji lodów schowałyśmy się w... palmiarni! Było tam o wiele chłodniej, niż na dworze, sceneria egzotycznych roślin przydawała naszej regencji nieco orientalnych motywów i w ten sposób przeczekałyśmy najgorszy skwar.

Następnie odwiedziłyśmy Dom Mehoffera. Generalnie czasy fin de siecle`u to już nie moja epoka, ale nie mogłam oprzeć się miłemu wrażeniu, jakie wywarł na mnie dom malarza. Obsługa muzeum była bardzo miła, pani w szatni nawet zapytała, czy przychodzimy z ogrodu botanicznego, jakby wiedziała, że my to my :D (Jeśli ta pani teraz to czyta, to serdecznie pozdrawiam!)

Poza tym, sam dom, ze swoim chłodnym wnętrzem sprawiał bardzo przyjemne wrażenie. Jest to miejsce "z duszą", które opuściłam niechętnie i myślę, że nawet dziewiętnastowieczni goście malarza postrzegali jego dom jako taki, w którym po prostu dobrze się przebywa.

Dla tych, których nie było, zrobiłam zdjęcia wnętrz:


Łóżko zachęcało widokiem do spoczynku, a toaletka wzbudzała zazdrość :)

Jest jakieś podobieństwo między zdjęciem w prawym górnym rogu a Rozmową Mehoffera - całkiem niezamierzone :D To nastrój domu tak na nas wpłynął :)

Oczywiście nie obyło się bez kilku małych szaleństw i zabaw, strojenia min przy lustrze (zawsze wtedy się zastanawiam, kto w te lustra patrzył wcześniej, sto lub więcej lat temu i czy na szkle zachowały się jeszcze te dawne spojrzenia), robienia dziewiętnastowiecznych słit foci, spacerowania po pokojach, jakbyśmy były gośćmi osobiście zaproszonymi przez Mehoffera (te parędziesiąt lat różnicy między kostiumami a domem i między domem a teraźniejszością to niiic ;P ), chowania się za parawanami... Obsługa muzeum na szczęście nie chodziła za nami cały czas i nie patrzyła na nas krzywo (w końcu eksponatów nie dotykałyśmy, ani nie wzięłyśmy niczego ze sobą ;D ), więc wizytę w Domu Mehoffera wspominam bardzo miło :)


Przy domu malarza znajduje się jeszcze piękny ogród z kawiarnią. Tam przysiadłyśmy w różnobarwnej plamie cieni i kwiatów, zamówiłyśmy zimną lemoniadę i zaczęłyśmy rozmawiać na różne tematy - od kostiumów, przez książki, na filmach kończąc. Dorfi przywiozła swoją książkę o Regency House Party, o której pisała w komentarzu pod moim postem. Książka okazała się strzałem w dziesiątkę, dostarczyła nam mnóstwo radości :) Cały czas trwało przeglądanie, porównywanie zdjęć, rozmowy o programie... Na zdjęciach jest też piękny wachlarz, który Dorfi wykonała ręcznie - podziwiam!


Sam ogród, mimo całkiem współczesnej aranżacji, ma w sobie jednak to coś, co sprawia, że pasuje do czasów dekadencji. Nastrój młodopolskiej bohemy unosi się nad miejscem, w którym przebywał niegdyś słynny malarz. Muszę przyznać, że ogród i kawiarnia również bardzo mnie urzekły, a chwile tam spędzone były (dla mnie) chyba najmilsze z całego zlotu :)

Poniżej macie porównanie ogrodu współczesnego i obrazu Mehoffera Czerwona parasolka. Prawda, że widać podobieństwo? Obraz jest tylko trochę pożółkły za sprawą czasu, ale jestem więcej niż pewna, że w 1917, gdy powstawał, w ogrodzie było podobnie... 
(choć to pewnie nie ten sam ogród, ale wiecie - chodzi o nastrój ;) )


Po wyjściu z kawiarni zostało nam już tylko się pożegnać z Adą, Anią, Fanturią i Dorfi.. Nelly z Agatą opuściły nas już wcześniej, więc w czwórkę wróciłyśmy do domu Eleonory i Daisy na wspólne (szalone :D ) gotowanie. A potem - podróż do domu, pranie sukienek, czyszczenie butów i reticule... 

Zlot był bardzo fajnym pomysłem, cieszę się, że dziewczyny go zorganizowały i że wszystko, łącznie z pogodą (no, deszczu nie było :D ) się udało. Mam nadzieję, że na następnym zlocie będzie nas więcej i spędzimy razem mnóstwo przyjemnych chwil :)

Pozdrowienia! :*



29 lipca 2013

Spotkanie blogerek kostiumowych w Krakowie (cz. I )

Nareszcie! Po nieśmiałej Pszczynie nareszcie zaczyna nas być więcej, a moje (i nie tylko ;) ) sny o dzieleniu z kimś wspólnej pasji powoli stają się rzeczywistością!


Przez ostatnie dwa dni blogerki kostiumowe (tak ogólnie mówiąc, bo wiadomo, że są wśród nas też i takie, u których szycie kostiumów / stylizacje retro to część tematyki blogów) szalały w Krakowie - tym rokokowym, empirowym, romantycznym, międzywojennym i powojennym :)

Idąc od lewej: 
  • Eleonora Amalia w swojej niesamowitej krynolinie :) Jeden z dwóch najlepszych kostiumów tego dnia! Po tym, co zobaczyłam zaczynam się wahać, czy moja planowana suknia a la Margaret Hale / Blanki Ingram nie zostanie jednak przesunięta w czasie i nie oprze się na takim cudnym stelażu *_*
  • ja - nie popisałam się. Mam moją starą sukienkę regencyjną :P
  • Dorfi w starannie wypracowanej stylizacji retro,
  • Daisy w sukience z lat 20.,
  • Fanturia - jej strój wywołał drugiego dnia małą dyskusję o rękawach w pagodę ;)
  • Nelly - drugi najpiękniejszy kostium tego dnia! Śliczna, kremowa suknia angielska *_* Może nawet i dobrze, że nie szyłam mojej, bo nie wytrzymałaby takiej konkurencji ;)
  • Agata - siostra Nelly :)
  • Fobmróweczka w regencyjnej sukience jednodniowej, a właściwie kilkugodzinnej, bo tyle czasu powstawała :O
  • Ada - nasz gość z Łodzi. Ada zaskoczyła nas wszystkie swoim własnoręcznie uszytym strojem i tym, że zdecydowała się na tak daleką podróż, mimo zaledwie 16 lat :)
  • Trzy dziewczyny ze Szkoły Tańca Jane Austen - Kasia, Ania i Maja.
***

Ale przejdźmy już do samego spotkania. Zebrałyśmy się na rynku i stamtąd poszłyśmy do Galerii Rzemiosła Artystycznego w Muzeum Narodowym. Tam miałyśmy okazję podziwiać nie tylko oryginalne stroje z interesujących nas epok, ale też zachowane meble i przedmioty codziennego użytku. Przez średniowiecze, renesans i barok przeleciałam jak strzała, zatrzymując się na dłużej przy ulubionych epokach, żeby zrobić dla Was (= tych, którzy nie byli) zdjęcia:


Wachlarze XVIII- i XIX-wieczne



Na powyższym zdjęciu macie: osiemnastowieczne zegarki kieszonkowe, puzderka na muszki, butelki i flakony - chciałabym zdobyć gdzieś podobne na moje dawne kosmetyki ;) oraz dziewiętnastowieczny, maleńki serwis (jak dla lalek!).


Z tych czterech zdjęć chcę wszystko! :D Miniaturową klateczkę, śliczne bileciki i karty wizytowe, rożek na kwiaty (czy tak to się zwie?) i podręczny zestaw do szycia.

Na zdjęciu po lewej dziewiętnastowieczny portfel i grzebienie do włosów

                                                                   Zachowane stroje, które widziałyśmy:                                           


Osiemnastowieczne habit
Lekka jak powietrze suknia empirowa i dziewiętnastowieczna chemisette
Trzy suknie z połowy XIX wieku (lata 20. 40. 50. - o ile dobrze pamiętam)
Niesamowicie piękna, haftowana suknia z lat 60. wraz z dodatkami. Zakochałam się w niej i wgapiałam się w nią najdłużej ;)

                                                                      Meble, które widziałyśmy:                                                                                



To coś po prawej to... fortepian! Początkowo wytwarzano je z pudlem rezonansowym w pozycji wertykalnej.



Ten parawan mnie po prostu zachwycił! *_*


Po wizycie w muzeum przyszedł czas na transformację w tamtejszej toalecie. Mały pokój z lustrem i umywalkami zapełnił się gorsetami, halkami, krynoliną Eleonory, sukniami, kapeluszami, wstążkami i wszelakimi dodatkami... zaczęłyśmy się czesać i poprawiać i od tego czasu do końca dnia byłyśmy już w kostiumach. Na ulicach Krakowa i w tramwajach zwracałyśmy uwagę i usłyszałyśmy wiele miłych słów, w szczególności od małych dziewczynek, które chętnie się z nami fotografowały :)

Przyszedł wreszcie czas na piknik. Rozłożyłyśmy się w Parku Jordana tam, gdzie swój piknik miała już Szkoła Tańca Jane Austen i tak razem przyjemnie spędziliśmy czas.


Jadłyśmy przygotowane wcześniej sałatki, ciastka, babeczki i owoce. Moje, współczesne niestety, ale za to dobre babeczki z czekoladą i malinami po długiej podróży i w upale nie prezentowały się już tak dobrze, jak tego samego dnia rano, w domu ;) Od tej pory będą to już zawsze babeczki wojenne - bo wyglądały jak po wojnie :D

Tym razem pogoda była słoneczna (nawet żałowałyśmy, że nie ma choć kilku pszczyńskich chmurek ;) ), więc mogłyśmy zagrać w różne historyczne gry:


  • Game of graces, ochrzczona przez nas "patyczkami" :D była bardzo przyjemna, tak bardzo, że chętnie wykonam kiedyś podobny zestaw w domu. 
  • I wolanta, na którego skusiły się Eleonora i Fobmróweczka.
  • Zatańczyłyśmy też regencyjny taniec, którego szybko nauczyła nas Maja. Było przy tym trochę zabawy, kilka pomyłek i potknięć :D Ja tańczyłam boso po patykach i suchej, skoszonej trawie, bo niestety, ciasnawe pantofelki w taki skwar stały się stanowczo za małe i zaczęły obcierać :/
  • Dorfi zajęła się robótkami. Z podziwem patrzyłam, jak spod jej palców wychodzą kolejne misterne rządki i łączą się w całość z resztą :)
Piknikowałyśmy ładne kilka godzin (dwie? trzy?), a gdy słońce obniżyło się i cień drzewa nie był już tak potrzebny, przeszłyśmy (czy raczej przejechałyśmy tramwajem) na rynek na przejażdżkę dorożką. Nie przypuszczałam nawet, że dorożki mogą być tak wygodne, wygodniejsze niż jakikolwiek samochód, a podróżowanie nimi tak przyjemne! Do ochłodzenia służyły nam dwie parasolki i wachlarze :)


I tak skończył się nasz pierwszy dzień w kostiumach. Fobmróweczka i ja nocowałyśmy u Eleonory i Daisy, czekał nas więc jeszcze wieczór spędzony na miłych rozmowach i przeglądaniu zdjęć :)

A co było dalej przekonacie się w kolejnym poście ;>

26 lipca 2013

Wieczorek karciany u księcia Pepiego

... bo przecież nie spotkanie służbowe u ministra wojny :D


Przy okazji mojej wakacyjnej podróży odwiedziłam kilka (no ok, dwa :P ) miejsc, w których jeszcze, z różnych przyczyn (spóźnialstwo :P ) nie byłam lub byłam, ale nie zrobiłam żadnych zdjęć na bloga ;) Wprosiłam się więc do apartamentów księcia Poniatowskiego w Pałacu pod Blachą.

Nazwa pałacu pochodzi od blaszanego dachu, który był raczej niespotykany w latach powstania pałacu (1720 - 1730). Jednym z jego mieszkańców był książę Józef Poniatowski zwany przez bliskich Pepi (uroczo!). To jego apartament możemy zobaczyć obecnie w pałacu, na piętrze.


Do pokojów zajmowanych przez księcia wchodzi się przez kremową klatkę schodową, wąski korytarz i mały przedpokój - tu akurat nie mam zdjęć, bo tego dnia było bardzo ostre słońce i aparat nie wytrzymał kontrastu ciemnych wnętrz z jasnością okien, niestety :/

Po przejściu przez zielony, pistacjowo-kamienny przedpokój i pokój adiutantów księcia, otwiera się przed nami przestronny salon:

Te meble, które tu widzicie pochodzą ze Śląska! Ha!

























Fortepian w rogu, wygodne fotele i galeria obrazów na zielonych ścianach sprawiają wrażenie miłego, eleganckiego i przytulnego wnętrza.

Kolejne jest już poważniejsze - drzwi, które widzicie po lewej prowadzą do Kancelarii Sztabowej. Książę Poniatowski został mianowany ministrem wojny, musiał mieć więc odpowiednie pomieszczenia do pracy:



Ten pokój podoba mi się najbardziej, głównie ze względu na dekoracje na ścianie, one nadają mu iście napoleoński, miły dla ona charakter. Na konsolach przy lustrach stoją popiersia Napoleona i księcia, w rogu - biurko oraz mała biblioteczka, a przy przeciwległej ścianie - drugie, z Kodeksem Napoleona na pulpicie.




Dalej mamy pokój sypialny, pomalowany na kolor czarnych jagód (berblau). Jest łóżko w alkowie, o którym marzę, stolik, przy którym książę zasiadał wieczorem w gronie bliskich osób...




Jest szezlong i kilka innych potrzebnych sprzętów oraz tajemne przejście (pewnie dla służby) prowadzące na korytarz :) Kolejne drzwi, z sypialni prowadzą wprost do Kancelarii Wojennej - drugiego oficjalnego pokoju, w którym książę omawiał plany wojenne i wypełniał inne obowiązki związane ze stanowiskiem ministra. Jest to kolejny niebieski pokój i szczerze przyznam, że wolę te zielone, wydają się przytulniejsze :)



W (drugim) przedpokoju znajdują się różne pamiątki związane z Pepim, ciekawe, co było tam wcześniej ;>



W sumie muszę przyznać, że apartament książęcy urządzony jest bardzo kawalersko, może nawet surowo. Dominują w nim przedmioty związane z głównym zajęciem Pepiego, czyli z prowadzeniem wojen, nie ma tu miejsca na tkliwe poruszenia serca, sztukę i sentymenty :D

Dość skromny to apartament, biorąc pod uwagę nie tylko liczbę pokoi, lecz także ich urządzenie, ale i tak muszę przyznać, że miło mi się tam przebywało :)

Na koniec rzućmy jeszcze okiem na widok rozciągający się z pałacu:



















Podobają się Wam te wnętrza, czy wolicie coś bogatszego / bardziej wymyślnego / kobiecego?

:)

17 lipca 2013

Jak się malować na kostiumowe spotkania? + Upięcie Margaret Hale

Dzisiaj przybywam do Was po dość długiej nieobecności z nowym, podwójnym (a więc pewnie i długim) postem. Będzie uczesanie, będzie makijaż, będzie inna twarz niż moja :D


Tym razem na zdjęciach zobaczycie moją kuzynkę, Marysię zwaną Koteckiem :) Nie interesuje się ona jakoś bardzo XIX wiekiem, ale podczytuje czasem bloga i zgodziła się wystąpić w dzisiejszym poście :)

Od dawna chodziło za mną odtworzenie upięcia, jakie nosiła w Północy i Południu Margaret Hale. Moje proste włosy musiałabym długo katować lokówką, żeby uzyskać potrzebne loki, a Marysia została nimi obdarzona przez naturę, więc jej włosy dobrze nadawały się do zaprezentowania upięcia :)










Jak widać powyżej, fryzura Margaret to kok z warkoczami i lokami upiętymi z boku głowy. U Marysi koczek wyszedł mniejszy, no i niektóre pasma się potem z niego wyswobodziły, bo moja kuzynka ma włosy krótsze, niż filmowa bohaterka, no i nieco wystopniowane, a to utrudnia prawie każde historyczne / filmowe uczesanie.



                                                                                   Co zrobiłam:                                                                               

  • Wydzieliłam część włosów z boku głowy, a te w tyle spięłam w kucyk.
  • Następnie obie części z boku podzieliłam na dwa pasemka. Te, które były bardziej w tyle zaplotłam w warkocze.
  • Kucyk zwinęłam w koczek i spięłam wsuwkami.
  • Koczek owinęłam dookoła warkoczami, chowając ich końce. Następnie trochę pociągnęłam każde oczko warkoczy, żeby były grubsze i bardziej puszyste.
  • Resztę włosów przy twarzy ostrożnie skręciłam (tak, żeby nie psuć loków) i upięłam przy warkoczach. Te włosy się później wyswobodziły, ale zostawiłam je już tak do zdjęć, bo to bardzo ładnie wyglądało :)

Postanowiłam też pokusić się o makijaż :) 

Margaret Hale jest w filmie bardzo ładnie, delikatnie i naturalnie pomalowana. Myślę, że taki makijaż będzie doskonały do każdej kostiumowej stylizacji, no i na szykujący się zjazd krynolinowy, oczywiście też ;)


Tajemnica takiego makijażu (intryguje mnie on już chyba z rok i tyle też czasu się go sama uczę, a wciąż coś mi się nie podoba! :D ) zawiera się w dwóch słowach: naturalność i minimalizm.

To pierwsze tyczy się wyboru kolorów i wykończenia makijażu:
  • Czas na beże, brązy, róże, fiolety :) Żeby wszystko ładnie wyglądało trzeba je dobrze dobrać do karnacji (jasnej lub ciemnej) i podtonu skóry (ciepły, bardziej beżowy lub chłodny wpadający w róż). To jest chyba najtrudniejsze w tej całej zabawie, ale jeśli odpowiednio dobierzemy kolor, wszystko będzie wyglądało bardzo naturalnie :)
  • Wykończenie również jest ważne, trzeba unikać brokatu i perłowych kosmetyków. Najlepiej jest postawić na produkty matowe lub satynowe.
Minimalizm to druga ważna rzecz w malowaniu się do historycznego kostiumu. Tutaj wszystko jest proste: kosmetyków używamy tylko tam, gdzie są potrzebne, i nigdzie indziej :) Dziewczyna z ładną cerą i naturalnie ciemnymi rzęsami i brwiami może się nie malować w ogóle, albo ewentualnie lekko podkreślić spojrzenie cieniem, dodać trochę różu na policzki i jasnej szminki na usta. Dziewczyny takie, jak ja będą się musiały więcej natrudzić, ale dla końcowego efektu - warto.

Poniżej macie kosmetyki, których używałam (nierzadko mieszając razem jakieś dwa kolory) przy makijażu Marysi:


źródło

Na powyższym gifie dobrze widać, co składa się na makijaż Margaret. Są to dobrze podkreślone brwi, delikatnie zaznaczone rzęsy, ledwie widoczna, brązowa kreska na górnej powiece, trochę różu tamże oraz na policzkach, no i pasująca kolorystycznie szminka.

                                                                                     Czas na malowanie!                                                                  


  • Zaczęłyśmy od nałożenia odrobiny podkładu tam, gdzie skóra naturalnie się czerwieni, a więc w okolice nosa :) Lekkie cienie pod oczami (oglądanie filmów do drugiej w nocy :D ) zakryłam rozświetlającym korektorem, a następnie przypudrowałyśmy całość, żeby nic nie spłynęło.
  • Podkreśliłam lekko brwi brązowym ołówkiem.
  • Całą powiekę pokryłam cielistym, satynowym cieniem, przy samej linii rzęs narysowałam cieniutką kreskę czekoladowym cieniem, a następnie roztarłam ją innym, w kolorze mlecznej czekolady (jaśniejszy i cieplejszy).
  • Wewnętrzny kącik oka trochę rozświetliłam jasnym, prawie białym cieniem i wytuszowałam górne rzęsy (tylko jedna warstwa tuszu, bez użycia zalotki).
  • Na policzki (w centralnej części twarzy i trochę na kości policzkowe) nałożyłam róż i dobrze go roztarłam tak, żeby harmonizował z karnacją.
  • Tym samym różem musnęłam też nieco powieki w ich środkowej części.
  • Usta podkreśliłam dwiema różowymi szminkami - jaśniejszą i ciemniejszą tak, żeby ich kolor ładnie zgrał się z naturalną barwą ust Marysi i różem na policzkach. Aby szminka nie wyglądała jak szminka :P nałożyłam ją tylko na środek ust i wklepałam palcami.
Efekt końcowy było dobrze widać na dwóch poprzednich zdjęciach, ale dam jeszcze jedno:


I jak wyszło? 

Planujecie się pomalować na zjazd? 

A może któraś z Was pojawi się w oryginalnym makijażu z epoki, a nie tylko w takim udającym naturalność? ;)



1 lipca 2013

☂ Na spacer i do tańca, na pogodę i na deszcz

Dzisiaj długo oczekiwany post o moich regencyjnych butach! Dlaczego tak bardzo z nim zwlekałam? Nie mogłam zrobić odpowiednich zdjęć, bo jak tylko byłam u babci, zawsze padało. W końcu tydzień temu zrobiłam te zdjęcia w deszczu, nie chciałam dłużej czekać :D


Zawsze niesamowicie podobały mi się buty American Duchess, szczególnie model Pemberly i, dopiero planowany model Abigail toteż postanowiłam sobie zmajstrować coś mniej więcej w tym stylu, ale na polską kieszeń ;P 
Więcej o samych butach będzie pod koniec posta, teraz czas odpowiedzieć na pytanie - jak je zrobiłam? :D





                          ☂ Potrzebujemy                                                                                   


  • Butów! :D Moich długo szukałam, ale w żadnym stacjonarnym sklepie nie było odpowiedniego modelu, więc zamówiłam na allegro. Tutaj radzę uważać i lepiej kupić rozmiar większe, bo te noski sprawiają, że buty mogą wydawać się za małe :/ Jaki model wybrać? Najlepiej matowe, jasne, bez obcasów lub z jakimś małym, nie rzucającym się w oczy. Koniecznie ze szpiczastym noskiem. Mój post o butach dziewiętnastowiecznych macie TUTAJ, tam jest wszystko dokładnie opisane.
  • Wstążek w różnych rozmiarach i kolorach.
  • Lamówki
  • Dopasowanych kolorem nici
  • Igieł (dużo), nożyczek, szpilek.



                           ☂ Wykonanie                                                                                


  • Po odmierzeniu odpowiedniej długości wstążki, zrobiłam na niej zakładki, pospinałam je szpilkami i pozszywałam. Tutaj trzeba pamiętać, żeby obie falbanki były takie same, no i żeby dobrze układały się na noskach butów.
  • Część falbanki zagięłam do środka buta i przyszpiliłam ją,
  • a następnie przyszyłam do pantofelka.


  •  Gdy falbanki są już przyszyte, zaznaczyłam szpilkami miejsca, w których będą się znajdować cieńsze wstążeczki, imitujące boczne przeszycia charakterystyczne dla ówczesnych butów. Do odmierzenia symetrycznej odległości w obu butach przydała się linijka ;)
  • Odmierzyłam odpowiednią długość wstążeczki i przycięłam ją pod kątem tak, aby pasowała do buta.
  • Przyszyłam ją delikatnie pojedynczą nitką, łamiąc przy tym 2 igły i robiąc sobie dziury w palcach :D
  • To samo zrobiłam z tyłu buta. Tutaj wstążka szła równo po fabrycznym szwie pantofelka.
  • Buty robiłam na ostatnią chwilę przed piknikiem, więc, niestety nie miałam już czasu obszywać ich lamówką, dlatego przykleiłam ją klejem. To był zły pomysł, nie polecam! Lamówka stwardniała, klej miejscami powylewał się na wierzch, brzegi odstają i mają tendencję do odklejania się... Na szczęście widać to tylko z bliska.



                        ☂ Jak prezentują się buty?                                                              


Generalnie plan był taki, żeby buty pasowały zarówno do moich planowanych osiemnastowiecznych strojów, jak i do regencyjnej sukienki, którą już znacie. Do robe en chemise będą pasowały na pewno, do robe a l`anglaise retrousee - może, jeśli trochę naciągnie się ramy czasowe ;) A do regencyjnej? Fobmróweczka zauważyła kiedyś, że ta moja sukienka idzie bardziej w późniejsze lata, ale w sumie i tak nie jest 100% historyczna, ona ma tylko "wyglądać", tak z resztą będzie z moimi pierwszymi strojami, dopóki nie nauczę się szyć porządnie :D Także i tu, powiedzmy, buty będą pasowały.



                       ☂ Czy pantofelki są wygodne?                                                         


Nawet. Na początku bardzo bałam się, że będą za małe, bo po przymierzeniu (jeszcze przed przeróbkami) takie się wydawały, ale - na szczęście - da się w nich chodzić. Może nie są to buty do odbywania długich, pieszych podróży, ale krótki spacer, regencyjny taniec, kostiumową herbatkę powinny wytrzymać :)

























                 ☂ Ile czasu zajęło mi wykonanie i jak je oceniam?                                      

W sumie zabawa w szewca zajęła mi prawie cały dzień. To z resztą widać po różnym oświetleniu na zdjęciach instruktażowych. Jak już pisałam, poraniłam sobie palce i złamałam dwie igły, bo buty jednak są dość twarde i niełatwo się je szyje. Żałuję, że sięgnęłam po klej. Następnym razem przyszyję wszystko, tak będzie lepiej ;)



Pozdrowienia!