Dzisiaj relacja z drugiego, moim zdaniem przyjemniejszego, ale też bardziej gorącego dnia...
Na zdjęciu: Agata, Daisy, Ada, Ania, ja, Nelly (wraz z Agatą miały najpiękniejsze sukienki tego dnia!), Fobmróweczka, Eleonora Amalia. Dorfi i Fanturia dołączyły do nas później.
Drugi dzień zaczął się od przygotowań, ubierania, doszywania tego i owego oraz czesania, bo na miejsce przybywałyśmy już w kostiumach. Mnie tego dnia czesała Fobmróweczka (tutaj macie post o czesaniu). W drodze na rynek napadła nas grupa Hiszpanów z aparatami, ale ostatecznie nasze spóźnienie nie było rażące i wszystkie razem pojechałyśmy do Ogrodu Botanicznego.
Ogród jest przepięknym miejscem, pełnym pachnących, egzotycznych roślin, cienistych alejek, geometrycznych rabatek... znalazły się nawet maleńkie poziomki, których Daisy, Ada i ja (nielegalnie?) zakosztowałyśmy :) Niestety były bez smaku i zaczęłyśmy się zastanawiać, czy to na pewno były poziomki ;)
Upatrzona przez nas duża, malownicza altana była zajęta, regencyjne pantofelki dały mi się we znaki (częściowo chodziłam boso :D ), buty innych też zaczęły obcierać, toteż zamiast grać w /historyczną/ ciuciubabkę przysiadłyśmy wzdłuż alejek i rozmawiałyśmy o kostiumach.
Niestety, koło południa upał zaczął bardzo dawać się we znaki, więc po zjedzeniu porcji lodów schowałyśmy się w... palmiarni! Było tam o wiele chłodniej, niż na dworze, sceneria egzotycznych roślin przydawała naszej regencji nieco orientalnych motywów i w ten sposób przeczekałyśmy najgorszy skwar.
Następnie odwiedziłyśmy Dom Mehoffera. Generalnie czasy fin de siecle`u to już nie moja epoka, ale nie mogłam oprzeć się miłemu wrażeniu, jakie wywarł na mnie dom malarza. Obsługa muzeum była bardzo miła, pani w szatni nawet zapytała, czy przychodzimy z ogrodu botanicznego, jakby wiedziała, że my to my :D (Jeśli ta pani teraz to czyta, to serdecznie pozdrawiam!)
Poza tym, sam dom, ze swoim chłodnym wnętrzem sprawiał bardzo przyjemne wrażenie. Jest to miejsce "z duszą", które opuściłam niechętnie i myślę, że nawet dziewiętnastowieczni goście malarza postrzegali jego dom jako taki, w którym po prostu dobrze się przebywa.
Dla tych, których nie było, zrobiłam zdjęcia wnętrz:
Łóżko zachęcało widokiem do spoczynku, a toaletka wzbudzała zazdrość :) |
Jest jakieś podobieństwo między zdjęciem w prawym górnym rogu a Rozmową Mehoffera - całkiem niezamierzone :D To nastrój domu tak na nas wpłynął :) |
Oczywiście nie obyło się bez kilku małych szaleństw i zabaw, strojenia
min przy lustrze (zawsze wtedy się zastanawiam, kto w te lustra patrzył wcześniej, sto lub więcej lat temu i czy na szkle zachowały się jeszcze te dawne spojrzenia), robienia dziewiętnastowiecznych słit foci, spacerowania po pokojach, jakbyśmy były gośćmi
osobiście zaproszonymi przez Mehoffera (te parędziesiąt lat różnicy między kostiumami a domem i między domem a teraźniejszością to
niiic ;P ), chowania się za parawanami... Obsługa muzeum na szczęście nie chodziła za nami cały czas i nie patrzyła na nas krzywo (w końcu eksponatów nie dotykałyśmy, ani nie wzięłyśmy niczego ze sobą ;D ), więc wizytę w Domu Mehoffera wspominam bardzo miło :)
Przy domu malarza znajduje się jeszcze piękny ogród z kawiarnią. Tam przysiadłyśmy w różnobarwnej plamie cieni i kwiatów, zamówiłyśmy zimną lemoniadę i zaczęłyśmy rozmawiać na różne tematy - od kostiumów, przez książki, na filmach kończąc. Dorfi przywiozła swoją książkę o Regency House Party, o której pisała w komentarzu pod moim postem. Książka okazała się strzałem w dziesiątkę, dostarczyła nam mnóstwo radości :) Cały czas trwało przeglądanie, porównywanie zdjęć, rozmowy o programie... Na zdjęciach jest też piękny wachlarz, który Dorfi wykonała ręcznie - podziwiam!
Sam ogród, mimo całkiem współczesnej aranżacji, ma w sobie jednak to coś, co sprawia, że pasuje do czasów dekadencji. Nastrój młodopolskiej bohemy unosi się nad miejscem, w którym przebywał niegdyś słynny malarz. Muszę przyznać, że ogród i kawiarnia również bardzo mnie urzekły, a chwile tam spędzone były (dla mnie) chyba najmilsze z całego zlotu :)
Poniżej macie porównanie ogrodu współczesnego i obrazu Mehoffera Czerwona parasolka. Prawda, że widać podobieństwo? Obraz jest tylko trochę pożółkły za sprawą czasu, ale jestem więcej niż pewna, że w 1917, gdy powstawał, w ogrodzie było podobnie...
(choć to pewnie nie ten sam ogród, ale wiecie - chodzi o nastrój ;) )
Po wyjściu z kawiarni zostało nam już tylko się pożegnać z Adą, Anią, Fanturią i Dorfi.. Nelly z Agatą opuściły nas już wcześniej, więc w czwórkę wróciłyśmy do domu Eleonory i Daisy na wspólne (szalone :D ) gotowanie. A potem - podróż do domu, pranie sukienek, czyszczenie butów i reticule...
Zlot był bardzo fajnym pomysłem, cieszę się, że dziewczyny go zorganizowały i że wszystko, łącznie z pogodą (no, deszczu nie było :D ) się udało. Mam nadzieję, że na następnym zlocie będzie nas więcej i spędzimy razem mnóstwo przyjemnych chwil :)
Pozdrowienia! :*