29 października 2013

Róża w słoiku zamknięta

Jesień to najlepszy czas na lekturę przy filiżance gorącej, aromatycznej herbaty. I to podanej najlepiej z równie pachnącymi dodatkami :)


Dzisiaj zajmiemy się drugim z różanych przepisów, za które zabrałam się w wakacje. Recepturę znalazłam (znów) na oficjalnej stronie Jane Austen (janeausten.co.uk). Obiecuję, że następne będą już wprost z dawnych książek, żadne tam internety :P Przepis pochodzi z The Art of Cookery made Plain and Easy (1747) autorstwa Hannah Glasse, jest łatwy, przyjemny i efektywny, o czym przekonamy się zaraz :)

Znalazłam go o, tu

"Aby zachować róże, weź płatki, odetnij ich białą część, odważ trzy razy tyle cukru, ile ważą róże. Na pintę płatków weź pintę wody. Przed włożeniem róż, podrzyj płatki, przykryj je i gotuj ostrożnie w wodzie. Gdy płatki trochę zmiękną, dodaj cukier. Mieszaj całość stale, żeby się nie przypaliła. Przelej róże do słoika i zachowaj do późniejszego użytku"

(znów bardziej moja radosna twórczość, niż dokładne tłumaczenie ^^ Tłumaczem niestety nie jestem (a chciałam kiedyś być), dlatego daję Wam zawsze wgląd w oryginalną wersję)

Zaczynamy!


  1. Nazbierałam róże w ogrodzie.
  2. Przygotowałam odważony cukier (3x tyle, ile ważą płatki) i odmierzoną wodę (wzięłam objętościowo tyle, ile płatków)
  3. Odcięłam białe, gorzkie końce róż.
  4. Podarte na drobniejsze fragmenty płatki włożyłam do wody i zagotowałam.
  5. Gdy trochę zmiękły, dosypałam cukier.
  6. Gotowałam całość, stale mieszając, aż do rozpuszczenia cukru i całkowitej miękkości płatków.
  7. Przelałam "konfiturę" do słoika.
To wszystko :)


Różana konfitura wyszła bardzo dobra :) W słoiku widać części płatków, a po otworzeniu czuć ich delikatny aromat. Najbardziej lubiłam dodawać łyżeczkę do zwykłej herbaty i patrzeć, jak słodkie kwiaty powoli zanurzają się w filiżance, a towarzyszący im syrop rozpuszcza się, nadając herbacie słodycz i różany aromat.

Nie muszę chyba mówić, że jak najbardziej polecam Wam ten przepis. Sama żałuję, że nie zrobiłam drugiego słoika na później (= na teraz), bo ten pierwszy zniknął w ciągu tygodnia :)



Pozdrowienia!


20 października 2013

Współczesna interpretacja osiemnastowiecznego makijażu

Miała być rekonstrukcja, ale tak, jak przeczuwałam wyszła ona dość... średnio. Z resztą sami zobaczycie...



Jak już wiemy z makijażowego posta, osiemnastowieczny gust i pojęcie piękna były nieco inne, niż te współczesne nam, i dlatego malując się do kostiumu, musimy pamiętać o tym, żeby jakoś dostosować to, co było w XVIII wieku do współczesnej estetyki. Tylko tak nie będziemy straszyć w pełnym kostiumie :P

***

Mimo to postanowiłam spróbować pomalować się tak w 100% po osiemnastowiecznemu. Rezultaty były przerażające! :D Gruba warstwa podkładu, pudru i na to dużo rozświetlacza w połączeniu z moją naturalnie tłustą i pełną niedoskonałości cerą sprawiły, że całość ściemniała momentalnie i wyglądała po prostu nieświeżo... jak stary makijaż po kilkunastu godzinach imprezowania. Jedynym odczuciem, które mi się narzucało, to zmyć to natychmiast :D 
Do tego dołożyłam mocno przyciemnione brwi, które w połączeniu z niepomalowanymi oczami tylko pomniejszyły te drugie i przytłoczyły całą twarz.
Wisienką na torcie był obficie nałożony, ciemny róż (efekt ostrego rumienia - straszne) i czerwone usta. Właściwie to tylko one jakoś by jeszcze uszły...

 

Nie mogłam tak wytrzymać ani 15 minut, dlatego pstryknęłam fotkę dokumentującą ten horror, a następnie poszłam to zmyć i porządnie wyszorować twarz...

Kilka dni później postanowiłam wykonać interpretację osiemnastowiecznego makijażu, z uwzględnieniem mojego szaro-słowiańskiego typu urody i tych wskazówek, o których pisałam w lipcu.  Różnica jest ogromna, moim zdaniem na plus uwspółcześnionej wersji. Tylko w takiej potrafiłam "wyjść do ludzi" :P i myślę, że ten makijaż dobrze podkreśliłby urok osiemnastowiecznej sukienki, nie przytłaczając jej i wyglądając przy tym dość naturalnie.




Jak go wykonałam?

  • Całą twarz pokryłam tym, co zawsze. Przy mojej cerze to nieuniknione. Jedyne, co zrobiłam inaczej, to nałożyłam więcej rozświetlacza na kości policzkowe i na czoło w miejscu nad nosem.
  • Brwi też podkreśliłam tak, jak zawsze, za to oczom poświęciłam więcej uwagi:

  • Na całą powiekę ruchomą położyłam róż.
  • Wewnętrzny kącik oka rozjaśniłam białym cieniem i przeciągnęłam go dalej tak, by ładnie połączył się z różem.
  • Linię rzęs zaznaczyłam czekoladowym kolorem.
  • Tym samym cieniem przyciemniłam zewnętrzne V
  • W miejscu załamania powieki i pod okiem położyłam jaśniejszy brąz.
  • Obszar pod brwią rozjaśniłam tym samym cieniem, którym podkreślałam wewnętrzny kącik.
  • Wszystko dokładnie roztarłam. Miękkie przejścia między kolorami są kluczowe w takim makijażu.
  • Rzęsy podkręciłam zalotką (nie mogłam się oprzeć! Bez niej moje rzęsy udają, że ich nie ma :D ) i pomalowałam tuszem.
  • Żeby optycznie je zagęścić, górną linię wodną podkreśliłam czarną kredką.
  • Dolne rzęsy tylko musnęłam maskarą, żeby całość nie wyszła zbyt ciężka.
  • Na koniec narysowałam brązowym eyelinerem bardzo cienką linię wychodzącą od zewnętrznego kącika oka, co ładnie domknęło makijaż.

  • Na policzki położyłam ten sam róż, co zawsze,
  • a usta podkreśliłam tylko różowym błyszczykiem.


To wszystko!





Oto efekt na całej twarzy. Zdjęcia oczywiście z ręki (to już u mnie tradycja) :D na spacerze w moim ulubionym parku / lesie. To, jak trzymam włosy miało pierwotnie imitować jakąś osiemnastowieczną fryzurę, ale generalnie nie zwracajcie na to uwagi :D

Myślę, że do cukierkowej sukienki w stylu Marii Antoniny taki make up będzie jak znalazł i ładnie dopełni całości. Fajne w nim jest to, że jest dość delikatny, podkreśla, co trzeba, a do tego jest na tyle widoczny jako makijaż, że nawet osiemnastowieczna elegantka chyba by nim nie pogardziła ;)


17 października 2013

Otagowanie :)



Zostałam otagowana przez Joannę P. ( raptularius-matris.blogspot.com ). 

Tym razem Liebster tag przyjął nieco inną formę i przyznam, że nad odpowiedziami na niektóre z pytań musiałam się nieco dłużej zastanowić, żeby napisać coś w miarę sensownego :P


Wzrusza mnie... cierpienie niewinnych istot. Wolałabym, żeby go nie było. Wolałabym na nie nie patrzeć.

Odpoczywam przy... czytaniu, słuchaniu muzyki, oglądaniu filmów, na spacerze, śpiąc...

Moje ulubione słowo, to... "nie" (przekorne ze mnie stworzenie)

Pięć moich ulubionych filmów, to... Jane Eyre, Duma i Uprzedzenie, Pokuta, Anna Karenina, Północ i Południe

W byciu kobietą najbardziej cenię/lubię... to, że mogę być czasem słaba, że mogę sobie popłakać, gdy tego potrzebuję, że nie muszę tłumić w sobie uczuć.

Widok, który zrobił na mnie największe wrażenie... Było ich kilka :) Mam swoje ukochane miejsca, które raz na jakiś czas odwiedzam i myślę, że widok któregoś z nich byłby tym najlepszym :)

Gdybym przez jeden dzień mogła być postacią literacką, byłabym... Jane Eyre!


Teraz czas na moje pytania:

Największą radość sprawia mi...
Smak, którego nigdy nie zapomnę, to...
Mam w zwyczaju...
W zachwyt ostatnio wprawiło mnie... 
Pierwsza rzecz, którą robię rano, to...
Często myślę o...
Prowadzę blog, ponieważ...


Taguję:

duchess-milianda.blogspot.com
lareinederetro.blogspot.com
thefashionofelegance.blogspot.com
porcelainpoppies.blogspot.com
vintagecafeteria.blogspot.com
barton-cottage.blogspot.com



12 października 2013

Osiemnastowieczny róż - wersja uwspółcześniona

Pamiętacie różowy post z sierpnia? Zrobiłam róż według przepisu z 1754 roku, ale nie przypuszczałam, że goździki mogą barwić i to namieszało mi w kolorze :D

Dzisiaj próba nr 2, na bardziej współczesnych składnikach.


Dla przypomnienia, przepis:


Olejek barwiący policzki na czerwono

"Weź pięć funtów słodkich migdałów, uncję sproszkowanego sandałowca, uncję goździków; ubij je razem w moździerzu, dolej cztery uncje białego wina i trzy uncje wody różanej. Potrząsaj pojemnikiem przez osiem dni. Wyciśnij olej w ten sam sposób, w jaki uzyskuje się olejek ze słodkich migdałów"


Tym razem maksymalnie uprościłam całość, korzystając ze współczesnych składników.

                                                                                                   Użyłam:                                                                                   


  • oleju ze słodkich migdałów,
  • różowego pigmentu,
  • toniku do twarzy na bazie alkoholu (może być też jakikolwiek inny alkohol) - zamiast wina,
  • wody różanej.

Mierzyłam wszystko na oko, bo proporcje oryginalnego przepisu i tak już zostały zachwiane. Ważne, aby alkoholu i wody różanej nie było za dużo.



  • Przelałam wodę różaną i tonik do większego naczynia,
  • dodałam oleju migdałowego (widzicie, jakie ładne warstwy? :) ),
  • a następnie dosypałam pigmentu.
  • Całość, przypominającą koktajl truskawkowy, zamieszałam i przelałam do buteleczki z korkiem.
Zgodnie z przepisem, róż powinien trochę postać, żeby się zagęścić, choć ten mój od sierpnia zgęstniał tylko trochę :)


                                                                               Jak wyszedł róż?                                                                              

Powyżej macie efekty na nadgarstku :) Róż ładnie wchłania się w skórę, zostawiając na niej (nareszcie!) różowy kolor. Ponieważ niełatwo dostać całkiem matowy pigment, mój róż lśni w słońcu księżycowym blaskiem. Efekt jest bardzo osiemnastowieczny, ponieważ ówcześni lubili świecącą się cerę :)


Wypróbujecie go?


6 października 2013

Wszystko o osiemnastowiecznym makijażu

Dzisiejszy post będzie dotyczył osiemnastowiecznego makijażu. Dowiemy się, co i jak nakładano na twarz, co starano się ukryć, a co uwydatnić i czy rzeczywiście stosowane ówcześnie kosmetyki składem niewiele się różniły od trucizny :P

































W poście poświęcę też trochę miejsca na makijaż w wieku XIX, który reprezentował właściwie tę samą estetykę. Zmieniły się tylko metody, którymi uzyskiwano pożądany efekt.

***

Kosmetykami w XVIII i XIX wieku zajmowali się farmaceuci. Wszystkie upiększające mazidła powstawały w aptekach i można je było tam kupić. Bogaci klienci specjalnie zamawiali drogie kosmetyki, a ci biedni korzystali z usług kupców obwoźnych. 

Skład mazideł oczywiście był słodką tajemnicą farmaceuty, można więc było nabyć nieświadomie toksyczny kosmetyk. Chemia jako nauka dopiero się rozwijała i ówcześni nie byli świadomi toksycznych właściwości niektórych związków. A kosmetyki sprzedawały się dobrze...

Kobiety, które nie miały dostępu do apteki lub pieniędzy na upiększacze, wyrabiały je same w domu, korzystając z napisanych przez niektórych farmaceutów książek z recepturami lub zbiorów recept przekazywanych z pokolenia na pokolenie. (Z tych książek korzystam również ja, tworząc posty na blogu :) )



Zacznijmy od twarzy

Jasna, nieskazitelna cera była dla osiemnastowiecznych nie tylko synonimem piękna, lecz także oznaką zdrowia. Panny, które nie mogły poszczycić się gładką buzią, pomagały sobie kosmetykami, nakładając na twarz grubą warstwę bielidła. Była to gęsta pasta, najczęściej mieszanina talku, tłuszczu (zazwyczaj pachnących olejków) i pigmentu. Jako barwnik stosowano w tym przypadku biel bizmutową, biel ołowianą lub tlenki rtęci (dwa ostatnie pigmenty są toksyczne).

Bielidło utrwalano pudrem. Była to zazwyczaj drobno zmielona mąka ryżowa, zbożowa lub talk. 

Na taki puder lub zamiast niego nakładano często jeszcze coś, co przypomina współczesny rozświetlacz. Był to puder perłowy lub bizmutowy, który nadawał twarzy blask.

Niedoskonałości cery, których nie dało się ukryć inaczej zaklejano muszkami.

Nie tylko toksyczne związki rtęci i ołowiu szkodziły ówczesnym kobietom. Równie zabójcze dla cery było niezmywanie takiego makijażu na noc i nakładanie co rano kolejnej warstwy. Po jakimś czasie modna elegantka usuwała to wszystko z twarzy za pomocą specjalnego nożyka, odkrywając poszarzałą i zmęczoną cerę. Kochanek Marii Antoniny, hrabia Fersen, który zanotował tę obserwację w swoim dzienniku był rozbawiony, lecz baronowej (którą opisał) po jakimś czasie takich praktyk na pewno nie było do śmiechu...

A w XIX wieku...

Zrezygnowano całkiem z bielidła i muszek. Niedoskonałości cery próbowano wyleczyć różnymi kosmetykami pielęgnacyjnymi, które często również zawierały toksyczne lub żrące składniki.

Puder, zarówno zwykły (pachnący fiołkami odtworzyłam tutaj), jak i ten perłowy wciąż stosowano, jednak robiono to z umiarem, a przed pójściem spać zmywano (na przykład emulsją Creme de l`Enclos, którą odtworzyłam w zeszłym roku).







Oprócz nieskazitelności ważna była również świeżość cery

Tę pozwalał uzyskać róż na policzkach. Był on (szczególnie w Wersalu) nakładany bardzo obficie, jego barwa zaś była intensywna - od czerwieni (karmin), przez różowości (alkanet), aż do kolorów wpadających w fiolet. Róże najczęściej były płynne (tutaj jeden, który zrobiłam), niekiedy sypkie lub w formie krepowych płatków nasączonych kosmetykiem. Pigmenty, które stosowano pochodziły często z natury (koszenila, tj. rozkruszone owady gatunku czerwiec kaktusowy; farbownik polny, szafran barwierski, krokosz, drzewo sandałowe), niekiedy jednak uzyskiwano je inaczej (cynober, chlorek cyny - toksyczne).

Usta malowano nieraz tym samym kosmetykiem, lub barwiczką, czyli szminką o podobnym, bardziej nawilżającym składzie. Ówczesne szminki mogły być zarówno mocno kryjące, jak i półprzezroczyste - to zależało już od gustu :)

Aby cera sprawiała wrażenie przejrzystej, porcelanowej, na skroniach malowano niebieskie żyłki specjalną farbką - błękitnidłem.

Tymczasem w wieku XIX...

Z różu zrezygnowano całkiem. Podstarzałe damy i kobiety lekkich obyczajów wciąż używały go chętnie, dla delikatnych debiutantek jednak był ona stanowczo zabroniony. Mimo to myślę, że część zwyczajnych kobiet i tak go używała :) Tylko robiły to na tyle dyskretnie, że róż był niezauważony, a piękne rumieńce - komplementowane :)

Usta podkreślano wciąż tak samo, za to błękitnidło odeszło w niepamięć.



Nad dawnym podkreślaniem oczu najbardziej boleję, bo nie robiono z nimi właściwie nic.

Pierwsze tusze do rzęs, będące mieszaniną sadzy i olejków, dostawały się do oczu i rozmazywały, dlatego też nie były zbyt popularne.

Blasku oczom dodawał wkraplany do nich wyciąg z belladonny, który zawierał atropinę i przez to powodował rozszerzenie źrenic. Oczy wyglądały ładnie, ale były niezwykle wrażliwe na promienie słoneczne. Spacer w pełnym słońcu po użyciu belladonny mógł skończyć się poparzeniem wnętrza oka, a nawet utratą wzroku.

Ciemne, wyraziste brwi uzyskiwano poprzez malowanie ich spalonymi migdałami lub korkiem.

W XIX wieku...

Wynaleziono tusz do rzęs! Nareszcie! Pierwsza maskara powstała w 1860 roku, a stworzył ją Eugene Rimmel.

Z tego, co wiem, przestano stosować belladonnę.

Brwi nadal podkreślano, choć już nie tak mocno, jak w wieku XVIII.


Włosy, w przeciwieństwie do cery, w XVIII wieku lubiono matowe. To zupełnie odwrotnie, niż dzisiaj :)

W układaniu fryzur pomocna była lepka pomada, czyli przetopiony tłuszcz zwierzęcy zmieszany z woskiem i uperfumowany olejkami.

Stosowano też specjalne, matujące pudry do włosów, w różnych dziwnych (od czerwieni, po błękit) lub naturalnych (biel, szarość, blond) kolorach. Pudry nie barwiły włosów tak, jak współczesna farba, lecz nadawały im mocniejszy, lub słabszy (zależnie od naturalnej barwy włosów) podton kolorystyczny.

W wieku XIX...

Wciąż używano pomady.

Z pudru zrezygnowano najpierw w Anglii (po tym, jak w 1795 William Pitt nałożył nań podatek w wysokości jednej gwinei), a potem w innych krajach Europy. 


Oto jest pytanie!

Tak, malowali się. 
Nie, nie wszyscy. 
Część z nich nakładała taki sam makijaż, jak kobiety (i używała tych samych perfum - w XVIII wieku zarówno makijaż, jak i zapachy były unisex :) ), część stosowała tylko niektóre jego elementy...

Na pewno wszyscy nakładali na włosy pomadę i puder :)

W XIX wieku...

Nastąpiła gwałtowna zmiana, za sprawą pierwszego dandysa, George`a Brummella. Mężczyźni przestali się stroić, a zaczęli być eleganccy. I tak panowie pożegnali się z makijażem, możliwe, że na zawsze :)

***

  • O osiemnasto- i dziewiętnastowiecznych fryzurach zrobię wkrótce nowy post :)
  • Szykuję także uwspółcześnioną wersję osiemnastowiecznego różu...
  • ...Oraz rekonstrukcję ówczesnego makijażu krok po kroku.


Tymczasem pozdrawiam Was i życzę miłego niedzielnego popołudnia!