Która z nas nie marzyła nigdy o pójściu na prawdziwy bal? W zeszłą sobotę wraz z dziewczynami z Krynoliny przeniosłyśmy się w czasie i urzeczywistniłyśmy nasze dziewczęce marzenia...
Dziewczyny kostiumowe (od lewej): Koafiurzystka, ja, Eleonora Amalia, Fobmróweczka, Dorfi. Na zdjęciu brakuje jeszcze Ms.Nelly w jej pięknej, błękitnej sukni. |
Dla mnie bal zaczął się już o siódmej rano, bo wykończenie sukni zostawiłam sobie na prawdę na ostatnią chwilę. Siedząc obok kota, na niezaścielonym łóżku, pośród różnych fatałaszków i błyskotek, kłując się w palce i spoglądając co chwilę na zegarek, wszyłam naprędce zapięcie sukni, zmarszczyłam fałdy w tyle (w końcu to retrousee) i... już gnałam do fryzjera zakręcić osiemnastowieczne loki (o stroju balowym poczytacie w kolejnym poście). Wróciłam akurat, aby ostatecznie przymierzyć suknię i zrobić kilka zdjęć na bloga. Niestety, przy mierzeniu angieleczki okazało się, że fałdy nie układają się tak, jak planowałam, a właściwie, to nie układają się wcale, tylko smętnie wiszą (jestem geniuszem konstrukcji! :D ). Mając 5 minut do wyjścia kłułam się szpilkami, próbując spiąć naraz kilka warstw materiału na plecach. Ostatecznie fałdy upiął na mnie kto inny, a ja wybiegłam z domu, myśląc po drodze, czy przypadkiem czegoś nie zapomniałam.
Na dworcu w Krakowie spotkałyśmy się najpierw z Ms Nelly i obie obładowane kostiumami, uważając na fryzury, makijaż i oblodzony chodnik udałyśmy się do Eleonory. Tam już w czwórkę (Fobmróweczka dojechała wcześniej) poddałyśmy się radosnemu nastrojowi przebierania, i to znów na ostatnią chwilę. Zbliżała się dziewiętnasta. Pokój Eleonory zostawiłyśmy usłany różnymi elementami damskiej garderoby (zapomniałam wachlarza!) i cudem upchnęłyśmy się jakoś (co przy trzech, sporych rozmiarów bum padach nie było wcale łatwe) w samochodzie. Potem jeszcze tylko bieg drobnymi kroczkami przez zaśnieżoną, krakowską ulicę i już można wkraczać na salę balową.
Miejsce wybrano bardzo przytulne, od razu po wejściu można było poczuć się jak na dziewiętnastowiecznym balu. Jak tylko zdjęłyśmy płaszcze, wręczono każdej z nas karnecik oraz równie miniaturowy ołówek i zaczęło się poszukiwanie partnerów do tańca, a jednocześnie podziwianie sukni, fryzur, plotkowanie i ostatnie poprawki przy strojach. Najładniejsze suknie miały (według mnie) trzy dziewczyny: z Zespołu Tańca Irlandzkiego i Szkockiego Comhlan (jedna to widoczna na zdjęciu powyżej kremowo-miętowa krynolina Sofi /jak ta
krynolina pięknie prezentowała się w tańcu!/, druga to koronkowa suknia Maialis
przepasana szkocką szarfą /na pierwszym zdjęciu/) oraz ze Szkoły Tańca Jane Austen: biała, lekka jak mgiełka empirka. Z uczesań najbardziej podobała mi się fryzura Koafiurzystki, która miała nie tylko perfekcyjnie ułożone loki, ale też doskonale dobrane dodatki :)
Kilka chwil później już wirowałyśmy na parkiecie, zacząwszy wcześniej statecznym polonezem. Ile radości dają takie tańce, nie jesteście nawet w stanie uwierzyć! Nie są one śmiertelnie poważne, jak tańce towarzyskie, ani bezmyślnie zmysłowe jak latynoamerykańskie, ani chaotyczne jak to, co zazwyczaj tańczymy wszyscy. Są idealne! Jest w nich tyle radości i energii, a jednocześnie taka elegancja, że mogłabym tak tańczyć aż do zniszczenia pantofelków :) Muzyka zaś sprawia, że dusza sama rwie się do zabawy. Było zupełnie tak, jak na balu w Meryton:
lub w Crown Inn (tutaj)
Jednocześnie myślę, że wszystkie zdałyśmy sobie sprawę, jak trudno zapanować w tańcu (i nie tylko - Eleonora i ja zaklinowałyśmy się nawet w naszych szerokich sukniach między krzesłami :D ) nad tak obfitą garderobą i... nad krokami. Falbanki i wstążki fruwały przy zmianie figur, aż wkrótce kilka z nich znalazło się na podłodze.
Właściwie, już przy wypisywaniu karneciku chciało mi się śmiać, bo przecież nie znałam żadnego z tych tańców, ale cudowny nastrój, jaki panował na balu sprawił, że ta myśl nie zaprzątała mi zbyt długo głowy. Tancerze ze Szkoły Tańca Jane Austen oraz Zespołu Tańca Irlandzkiego i Szkockiego Comhlan dobrze tłumaczyli kroki, byli też bardzo wyrozumiali dla debiutantów. Nawet mocno widoczne pomyłki nikogo nie oburzały, a tylko stawały się powodem do śmiechu, i to dla samych debiutantów.
W przerwach między tańcami szłyśmy po schodach na górę, gdzie czekały stoły zastawione różnymi smakołykami i skąd, popijając wodę z cytrusami z wysokiej szklanki można było obserwować tańczących na dole. Co jakiś czas zbiegałyśmy po schodach, gorączkowo szukając umówionych partnerów i kompletując sety. Samo zgadywanie imion, tego, kto jest kim i kogo właściwie wpisałyśmy na ten taniec było dość zabawne. W końcu z chaosu wyłaniały się pary, sety, powtarzaliśmy kroki i zaczynał się taniec. Biegnąc po schodach na jeden z walców lub kadryli... nie, nie zgubiłam pantofelka. Zamiast tego zahaczyłam fałdą sukni i usłyszałam przykry dźwięk rozdzieranego materiału. Może powinnam uwierzyć w cudowne zrośnięcie się sukienki, bo do dziś nie wiem, gdzie jest ta dziura :D
źródło |
Tymczasem nadchodziła północ, zostało jeszcze kilka tańców, więc, żeby nie pomylić kroków ze zmęczenia (niestety mój obecny tryb życia jest bardzo niebalowy), udałam się na górę po kawę. Nie wiem, czy to ogólny nastrój panujący w powietrzu, czy coś innego, ale barman o mało nie poprosił mnie do tańca (No bo jak inaczej zinterpretować jego: "Czy chce pani tańczyć?"). I zanim pomyślałam, że właściwie czemu nie, zdążyłam już odpowiedzieć: "Chcę tylko moją kawę". Niewielkie łyki pysznego napoju ożywiły mnie wystarczająco przed zbliżającym się tańcem z oficerem 19-tej Lekkiej Brygady (tak, byli również mundurowi!). Z resztą, muszę koniecznie napisać tu o tym, jak wspaniałe wrażenie robili tańczący mężczyźni. Ich takt, wyrozumiałość i elegancja sprawiały, że jawili się oni (nieważne, czy w mundurze, czy w kilcie) jako prawdziwi gentlemani, a te z nas, które miały przyjemność z nimi tańczyć, na pewno czuły się wyjątkowo (ostatniego walca, będę wspominać jeszcze bardzo długo :) )
Niestety, to co dobre, szybko się kończy i choć byłam gotowa wytańczyć do cna moje pantofelki, bal nieuchronnie miał się ku końcowi. Rozentuzjazmowane wróciłyśmy do Eleonory i, już w łóżkach, uwolniwszy się od gorsetów, halek, wstążek, rozczesując fryzury, plotkowałyśmy jeszcze długo w noc, po której nadszedł czas na powrót do domu... i do współczesności.
źródło |