Właściwie, to wystarczyłoby, gdybym napisała: Tołstoj był geniuszem i dała tej książce maksymalną notę. Ale taki post nic by Wam o niej nie powiedział i nie zachęcił do pogrążenia się w carskiej Rosji na 1850 stronach ...
Wojna
i Pokój jest czterotomową powieścią, której akcja rozciąga się w epoce
napoleońskiej, a dokładniej (akcja właściwa) w latach 1805 – 1812. Tołstoj ujął w niej nie tylko
zmienność czasu i pokoleń, lecz także różne, nierzadko krzyżujące się losy
kilku głównych i mnóstwa drugoplanowych bohaterów zebranych w czterech rodzinach.
Tym,
co na pewno zasługuje na uwagę, jest dokładny opis życia codziennego i zwyczajów
dziewiętnastowiecznych Rosjan. Zanim zabrałam się za powieść, słyszałam często,
że jest ona uznawana za rosyjską epopeję narodową, co trochę mnie dziwiło nawet
po pierwszych dwóch setkach stron. Jednak im bardziej zagłębiałam się w tę
powieść i ten świat, tym bardziej zaczynałam rozumieć, dlaczego tak jest, aż w końcu przyznałam im rację. To bardzo rosyjska powieść i żałuję, że nie przeczytałam jej przed moją podróżą do Petersburga (choć w sumie Petersburg symbolizuje u Tołstoja tę sztuczną, europeizującą część społeczeństwa i życia, podczas, gdy mateczka Moskwa oznacza życie prawdziwe, bez niepotrzebnych konwencji i robienia teatru).
Z obyczajowych fragmentów Wojny i Pokoju najbardziej podobały mi się święta u Rostowów. Te rozdziały (zawierające i herbatę, i polowanie, i zapusty i oczywiście sceny romansowe ;) ) były opisane tak, że odczuwałam je niemal wszystkimi zmysłami. Czytając, tylko wzdychałam "Jak ja chciałabym tam teraz być!", a potem unosiłam oczy znad książki i okazywało się, że... właśnie tam jestem! Miałam szczęście czytać te sceny akurat podczas Bożego Narodzenia i to pewnie też wpłynęło na mój wyjątkowo świąteczny nastrój w tym roku.
Z resztą, Tołstoj jest mistrzem w kreowaniu nastroju. Czytając jego dzieło czułam się jak mała dziewczynka, która stale poddaje się fascynacji jakąś kreskówką (miałyście tak?). Tym razem szał na epokę napoleońską, żołnierzy i Rosję zawładnął mną z taka siłą, że nawet nie przypuszczałam, że cokolwiek jest jeszcze w stanie mnie do tego doprowadzić. Podczas tych kilku miesięcy czytania po prostu żyłam tą książką. Moim znajomym dorabiałam patronimiki do imion, w zwykłych wypowiedziach łapałam się na używaniu wojskowych metafor, a nawet w pracy, idąc na ostatnie piętro z fakturą, czułam się jak młody, przystojny adiutant posłany z raportem do sztabu :)
Skoro jesteśmy już przy wojsku, o ile w Annie Kareninie żałowałam, że jest trochę mało scen koszarowych, tak tutaj było ich całe mnóstwo. Uwielbiałam je i za każdym razem, gdy Rostow wracał do pułku, nie mogłam się już doczekać, co tym razem się stanie. Przy okazji, bardzo odpowiada mi niedookreślone poczucie humoru Tołstoja. Często śmiałam się z różnych scen, nie wiedząc do końca, czy są bardziej z przymrużeniem oka, czy bardziej serio. Jednocześnie w ciągu całej powieści byłam chyba bardziej kochliwa, niż jej główna bohaterka - Natasza. Na 1850 stronach wzdychałam kolejno do: Rostowa, Dołochowa, Denisowa, księcia Andrzeja Bołkońskiego... No, cóż poradzić, skoro oni wszyscy byli tacy wspaniali! :D
Jednocześnie przerażały mnie sceny w lazarecie, na których robiło mi się autentycznie słabo, szczególnie, gdy cierpiał jakiś z głównych bohaterów. Przy okazji muszę tu napisać, że Tołstoj jest mistrzem w kreowaniu bohaterów i (poprzez ewolucję, jakiej ich poddaje) z niespotykaną wprost łatwością manipuluje sympatiami i antypatiami czytelników, podczas gdy ci nawet tego nie zauważają. Jest scena w lazarecie, w której jeden z bohaterów obserwuje, jak inny traci nogę (ał :( ). Gdy tylko pojawiła się wzmianka, że ów bohater był tęgi, o mało nie krzyknęłam na cały tramwaj (czytałam w drodze do pracy) "Tylko nie Pierre!", a potem ze zdziwieniem stwierdziłam, że do tej pory wydawało mi się, że go nie lubię. Gdy kilka linijek dalej okazało się, kto to był, musiałam zakryć usta, by nie krzyknąć znowu ;)
To, co jeszcze urzeka w powieści Tołstoja to na pewno drobiazgowość, z jaką buduje osobowości bohaterów i z jaką zakreśla tło historyczne. Z niesamowitą precyzją mieszają się tam postacie i wydarzenia historyczne i fikcyjne. Jednocześnie Tołstoj nie pozwala sobie na rozwlekłość i wiele wątków nakreśla tylko lekkim szkicem. Tak, jak w życiu o niektórych osobach słyszymy tylko od czasu do czasu, tak i w Wojnie i Pokoju niektórzy bohaterowie pojawiają się na chwilę, by zaraz zniknąć. Ich los pozostaje nierozwikłany, a czytelnik tym bardziej zaintrygowany i pozostawiony (jak po wysłuchaniu dobrej opowieści w dzieciństwie) z wypiekami na twarzy.
Nie mogę też pominąć innych aspektów tego czterotomowego dzieła. Mistycyzm Tołstoja, odsłaniający głębię rosyjskiej duszy bardzo mnie zaintrygował i chętnie poczytałabym więcej tego typu psychologiczno-duchowych rozważań, natomiast jego refleksje historiozoficzne zupełnie mnie nie pociągały i gdy tylko pojawiał się taki rozdział (lub dwa. Lub dziesięć), od razu czytało mi się gorzej. Te fragmenty miały na pewno wartość w latach 60., gdy po pół wieku analizowano kampanię 1812, no i pewnie dla historyka-rosjoznawcy mają one wartość źródłową (spojrzenie dziewiętnastowiecznych na wojny napoleońskie), ale zwykłego czytelnika mogą one nużyć i zniechęcać do dalszego czytania, tym bardziej, że wiele z tych refleksji się często powtarza. Na szczęście są one przeplatane rozdziałami obyczajowymi, co na pewno nie pozwala powieści stracić uwagi czytelników. Jednocześnie interesujące jest to, jak postrzegano Napoleona i jego czasy "od drugiej strony". W szkole przekazuje się nam historię z napoleońskiego punktu widzenia (bo w końcu sami walczyliśmy po stronie Francji), a dopiero podczas czytania takich książek możemy spojrzeć na to z zupełnie innej perspektywy i porównać z tym, co wiemy.
Tołstoj opisuje wojnę w zadziwiająco współczesny sposób - jako okrutną, bezwzględną siłę, która (niczym demon) budzi się od czasu do czasu w ludzkości i każe przemierzać steki kilometrów jedynie po to, by mordować i siać zniszczenie (ciekawe są również rozważania Pierre`a dotyczące winy i odpowiedzialności za śmierć i cierpienie tysięcy niewinnych istot, który upatruje ją nie w ludziach, lecz w systemie - to było wręcz dwudziestowieczne!). W powieści zawiera się wiele pacyfistycznych poglądów i (mimo kilku scen /powiedzmy/ przygodowych) wojna ukazana jest bardzo realistycznie i jako jednoznacznie zła.
Z drugiej strony to, co dzieje się z bohaterami podczas pokoju, zostawiło mnie w głębokim szoku. Jedyne, co miałam do powiedzenia podczas czytania Epilogu, to: "Tołstoj, serio?!" To, co pisarz zrobił z Nataszą i Pierrem jest karygodne i za to odejmuję powieści cały punkt w ocenie ( :D ). Nie tak miało być! Choć może ta łyżka dziegciu była potrzebna - dzięki temu powieść jest bliższa życiu, w którym nie wszystko jest cukierkowe i układa się idealnie...
Podsumowując - jeśli która/yś z Was zastanawiał/a się nad tą powieścią, to polecam z całego serca na długie, zimowe wieczory. Na pewno się nie zawiedziecie, myślę, że ta fascynująca podróż w czasie i miejscu jest warta dźwigania tysiąca stron w torebce i drugiego tysiąca, oczekującego w domu. To, jak Tołstoj zapanował nad tą ogromną fabułą, bohaterami i historią świadczyć może tylko o jednym - był nie tylko tytanem pracy, lecz także geniuszem literatury. Świetna powieść!
9/10
(a na koniec muszę, wprost muszę dodać film, który znalazłam kiedyś w sieci /na jednej ze stron rekonstruktorów chyba/. Został co prawda nakręcony przez żołnierzy 17. Pułku Ułanów Księstwa Litewskiego, a więc walczących po stronie napoleońskiej, ale nastrój tego krótkiego filmu jest wprost niesamowity i idealnie współgra z tym, panującym w Wojnie... Z resztą, sami zobaczcie:
Kliknijcie w obrazek, a film otworzy się w nowym oknie :) |