31 maja 2014

Skarby pod sukienką schowane

Tytuł dwuznaczny, ale kto lubi modę XVIII wieku, ten wie, że zamiast w torebkach, wszystkie drobiazgi noszono w kieszeniach wiązanych w talii pod halkami, stelażami i sukienką. W ten sposób poufne listy i klucz do rzeźbionego sekretarzyka nigdy nie mogły dostać się w niepowołane ręce.


Dzisiaj pokażę, jak można uszyć sobie taką kieszonkę (lub dwie do pary :P ). Nie jest to wcale trudne i jeśli nie ma się maszyny do szycia, można to równie dobrze zrobić to ręcznie.

Potrzebujemy:
  • materiału, najlepiej bawełny,
  • igły i nici,
  • lamówki do obszycia brzegów,
  • wstążki do wiązania.


Jak ją uszyć?
  • Materiał składamy na pół, prawą stroną do środka, brzegi spinamy szpilkami i rysujemy kształt kieszeni.
  • Kieszonki przypominały najczęściej wydłużony trapez. Wiele przykładów znajdziecie tutaj.
  • Często były też haftowane, więc po wyrysowaniu wykroju można z powrotem rozpiąć materiał i coś na nim wyhaftować - to wersja dla wytrwałych :P Ja ozdobny haft zastąpiłam różyczkami nadrukowanymi na materiale :)
  • Po wyrysowaniu wzoru, spinamy materiał szpilkami wzdłuż rysunku i wycinamy kształt kieszeni.
  • Złożenie materiału powinno znaleźć się na dole - będzie spodem kieszeni, którego nie trzeba szyć.
  • Następnie na jednej ze stron rysujemy rozcięcie. Trzeba pamiętać, by było wystarczająco duże. Musi się w nim zmieścić ręka i różne przedmioty (aparat fotograficzny, listy).
  • Po wycięciu otworu, przypinamy doń lamówkę i wszywamy ją.


  • Gdy lamówka jest już wszyta, składamy obie części razem i zszywamy.
  • Aby nic się nie strzępiło (nie będzie podszewki), warto wyendlować brzegi.
  • Po przełożeniu na prawą stronę i wyprasowaniu kieszeni, przykładamy do niej wstążkę tak, by dało się ją zawiązać w pasie.
  • Wiązanie musi być z przodu, ewentualnie na boku. Dobrze jest najpierw przypiąć ją szpilkami i przymierzyć kieszeń.
  • Po przymiarce przyszywamy wstążkę
  • i obszywamy górny brzeg kieszeni lamówką.


 Gotowe!

Moja kieszeń wyszła dość duża, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, ile będzie musiała pomieścić, okaże się, że jest idealna :) Jej wiązanie wypada z przodu, przez co nie będzie problemów z zakładaniem, a otwór spokojnie pomieści nawet aparat fotograficzny. Na czwartym obrazku możecie porównać sobie ścieg maszynowy i ręczny (któremu jeszcze wiele brakuje do ideału :P ). Góra kieszeni okazała się zbyt gruba dla igły w maszynie i bałam się, że mogłaby się ona złamać, dlatego tę część kieszeni uszyłam już ręcznie.

Po zrobieniu zdjęć postanowiłam jeszcze trochę pospacerować i okazało się, że kieszeń sprawdzi się też idealnie przy zbieraniu kwiatów, ziół i innych tego typu. Jakoś tak naturalnie wszystkie polne kwiatki, które zrywałam, wędrowały do zawieszonej kieszeni, były tam bezpieczne, nie zwiędły, ani się nie pogniotły. Świetny patent ;)


Na koniec zdjęcie podobne do tego, które zrobiłam w zeszłorocznym poście o reticule.

Co takiego kryło się w osiemnastowiecznych kieszeniach?

A Wy, co schowałybyście do swoich kieszeni?


27 maja 2014

Nasz własny Mały Trianon

Piknik był w niedzielę, a ja nadal mam wrażenie, że on jeszcze trwa gdzieś, w równoległej czasoprzestrzeni, gdzie dzień zaczyna się słonecznie i późno, a jedynym zajęciem jest czytanie poezji, haftowanie i spacer ukwieconymi alejkami...


Piknik zaczął się dla mnie już w sobotę - pieczeniem osiemnastowiecznych babeczek, pakowaniem stroju (tym razem zamiast mnóstwa tobołów wzięłam wielką walizę na kółkach - pomysł cudowny, bo sprawdziła się idealnie) i produkcją kapelusza (będzie post), który skończyłam już w niedzielę - była 3 nad ranem, jak położyłam się spać w strachu, że nie obudzę się o szóstej lub będę przez cały dzień po prostu nieprzytomna. Rano, jak wstałam, okazało się, że nawinięte na papiloty włosy w ogóle nie wyschły (?!) i zamiast osiemnastowiecznych loków mam na głowie dziwaczne strąki. Nie było wyboru - w 10 minut pozwijałam je w pukle i upięłam najszybszy, mały puf świata, który w dodatku przetrwał cały piknik (a wieczorem, mimo upału włosy nadal były mokre. Wtf?! )

Na pierwszym obrazku moje perfumy, które okazały się mieć chłodzącą moc. Na czwartym - szkicownik panny Wrońskiej


Z pierwszymi dziewczynami - Maqdą, Caeruleus Berorinensis, panną Wrońską i Justyną ze Szkoły Tańca Jane Austen spotkałyśmy się już na dworcu w Katowicach. Nadjeżdżający pociąg wkrótce wypełniły: pudło na kapelusze, stroje, przyrządy do haftowania oraz osiemnastowiecznego makijażu i radosny świergot ich właścicielek. Do Pszczyny przyjechałyśmy we wspaniałych nastrojach, którym (wyjątkowo, biorąc pod uwagę nasze (nie)szczęście na poprzednich zlotach) towarzyszyła równie cudna pogoda. Było słonecznie i ciepło, ale nie za gorąco. Idealny dzień na piknik! Pod pszczyńskim pałacem dołączyłyśmy do Fobmróweczki, Ms. Nelly z jej siostrą Agatą i dwiema kuzynkami oraz Loany z córeczkami. Razem znalazłyśmy idealne miejsce na piknik - wysepkę na płynącej leniwie przez park rzece Pszczynce. Otoczone kwiatami, osłonięte wysokimi drzewami jak parasolką, wdziewałyśmy nasze stroje. Cała wysepka zapełniła się pierzastymi halkami, sprężystymi poduszeczkami, które koniecznie trzeba było pomacać, stożkowatymi gorsetami i wreszcie - sukienkami słodkimi jak ciastka z kremem. Rozłożyłyśmy mięciutkie koce, a na nich filiżanki (cudny zestaw przyniosła Nelly *_* ), porcelanowe talerzyki i słodkości. Spomiędzy kwitnących krzewów przyglądali nam się spacerowicze, a z drugiej strony - goście parku przepływający obok łódką.

Na pierwszym zdjęciu ciasteczko upieczone i ozdobione przez Maqdę, na ostatnim - wybór poezji angielskiej wydany przed stu laty, przyniesiony przez Caeruleus Berorinensis. Odnalazłyśmy tam i Keatsa, i Shelley`a, i Emily Bronte :)


Po szybkiej wizycie w sklepie po sprawunki, znalazłyśmy Eleonorę Amalię w błękitnej sukni, walczącą z torbą na nierównej kostce brukowej pszczyńskiego rynku. Dołączyła do nas. Byłyśmy już w komplecie, gdy odwiedziła nas Joanna Puchalik z mężem i dziećmi, wnosząc do naszej kryjówki (oprócz przepastnej torby z książkami) jeszcze więcej dobrego humoru i radości. Babeczki znikały jedna po drugiej, podczas gdy my rozmawiałyśmy o tym wszystkim, co jest nam bliskie - powieściach, kostiumach, filmach... Caeruleus Berorinensis haftowała kwiaty, Eleonora z panną Wrońską na zmianę czytały wersy dawnej poezji angielskiej, a Loana wykańczała chemise dla swoich córek, które co rusz zaglądały do jej pięknego kosza piknikowego. Z resztą Iza i Ada okazały się tak grzecznymi dziewczynkami, jakby ktoś wprost wyjął je z sentymentalnego obrazu Vigee-Lebrun. Żadna z nich nie żądała poświęcania sobie uwagi przez cały czas, żadna nie robiła fochów, ani nie rozpłakała się z jakiegoś sobie tylko wiadomego powodu. Za to dziewczynki chętnie grały z nami w Game of Graces i ciuciubabkę. W małych rączkach znikały czekoladowe ciastka, znalezione szyszki, wstążki podkradzione mamie, kwiatki i pachnące główki róż, by zaraz rozsypać się do białej sukience i zniknąć w przezroczystym, pozostałym po minionej jesieni listowiu i miękkich źdźbłach zielonej trawy.

Na drugim zdjęciu nasze żywe obrazy - odtworzyłyśmy trianonową scenę z filmowej Marii Antoniny, której fragment mam zresztą cały czas na bocznym pasku bloga :)


Część z nas spacerowała po parku, pozdrawiając przechodniów i śląc uśmiechy do migawek ich aparatów. Co jakiś czas trzeba było poprawić kapelusz, włożoną w dekolt różową różę (największy trend pikniku :D ), strzepnąć mikroskopijny pyłek z fałd sukni, schylić się do pantofelka... Spacerom towarzyszył sam Napoleon, uosabiany przez cień panny Wrońskiej, oraz duch księżnej Daisy, przywoływanej z imienia przez parkowych spacerowiczów. Dwie postacie z przeszłości i przyszłości, a my pomiędzy nimi, już nie zagubione, lecz odnalezione w czasie. 

Po powrocie do domu wprost rzuciłam się na moją playlistę z fanvidami z Marii Antoniny i ten okazał się niemal w identycznym nastroju, jak nasz piknik :)


Jak miło jest móc dzielić swoją pasję z ludźmi, którzy również się tym interesują! Wreszcie nie czułam się jak samotny wygnaniec z osiemnastowiecznej utopii w kraju kariery, konsumpcji, ciągłego stresu i braku czasu. Bawiąc się w odtwarzanie, w osiemnastowieczne żywe obrazy - migawki z osiemnastowiecznego życia w Petit Trianon, przywołałyśmy rokokowego ducha flirtu, beztroski, lekkości, zabawy... Ten Mały Trianon stworzyłyśmy same, a choć trwał ledwie kilka godzin i zniknął jak mgnienie, na pewno jeszcze nie raz powróci w słodkich jak babeczki wspomnieniach i pastelowych snach o przeszłości.

21 maja 2014

Niebezpieczne związki mody i polityki

...w ostatnim ćwierćwieczu XVIII wieku.
 Zgodnie z obietnicą przychodzę z postem o związkach mody i polityki pod koniec XVIII wieku.

Księżna Devonshire i Jerzy III (źródła: 1, 2)

W XVIII stuleciu - wieku filozofii i rewolucji polityka zawładnęła niemal całym ówczesnym życiem i była stale obecna, gdziekolwiek by nie spojrzeć. Ta tendencja uwidoczniła się również w trendach, dyktowanych przez ówczesne ikony mody. Ponieważ kobiety nie mogły ani kandydować w wyborach, ani oficjalnie zajmować się polityką, te, które się tym pasjonowały znalazły inny sposób na ukazanie swoich politycznych sympatii i zamanifestowanie swojego stanowiska w różnych politycznych kwestiach.

Księżna Devonshire i Lady Worsley (źródła: 1, 2, 3)


W Anglii niekwestionowaną królową mody i polityki (oraz hazardu :P ) była Georgiana Cavendish, księżna Devonshire, która nie kryła się ze swoimi poglądami i oficjalnie wspierała postępową partię wigów (nawiasem mówiąc przynależał do niej daleki krewny księżnej, Charles James Fox). Legenda głosi, że przed wyborami w 1784 roku Georgiana "kupowała" głosy za pocałunki.
Zaangażowanie Georgiany było jednak o wiele poważniejsze - strojem starała się zmienić ówczesne konwenanse i rozszerzyć pole działania kobiet na sfery od lat przypisywane mężczyznom. Księżna Devonshire chciała, by kobiety mogły swobodnie jeździć konno, polować, a także towarzyszyć swoim mężom na wojnie. Sama z resztą spędziła jakiś czas u boku męża w obozie wojskowym w Derbyshire podczas zbrojeń przed możliwą wojną z Francją i Ameryką w 1778 roku. Miała nawet pomysł stworzenia specjalnego damskiego "pułku", złożonego z żon dowódców, które miałyby wspierać swoich mężów w obliczu niebezpieczeństwa. Do tego celu, wyczuwając i wykorzystując nadciągające, maskulinizujące trendy w modzie damskiej, wylansowała damski mundur wojskowy en militaire - będący odmianą redingote - stroju jeździeckiego. Kobiecy mundur wzorowany był na ubiorze męskim (koszula, fular, kamizelka) i wojskowych mundurach (kolorystyka, epolety, galony). Dopełnienie wygodnego zestawu stanowiła szeroka spódnica i kapelusz z bobrowej sierści (beaver hat), zastępujący modną wysoką koafiurę oraz szpicruta. Tak przyodziane kobiety nie obawiały się już ani szybkiej jazdy konnej, ani polowania, ani nawet wojny. W redingote en militaire były gotowe na wszystko!

Maria Antonina (źródła: 1, 2, 3)


Po drugiej stronie Kanału La Manche natomiast przyjaciółka Georgiany, Maria Antonina jedynym dostępnym jej środkiem - modą starała się umacniać, czy też właściwie ratować pozycję monarchii w pogrążonej w rewolucji Francji. Gdy sytuacja rodziny królewskiej była na tyle zła, że należało wzmocnić ochronę, sprowadzono do Francji dodatkowe wojsko - Flamandzki Regiment Królewski, którego zadaniem było czuwać nad bezpieczeństwem królewskiej pary. Z tej okazji, 1 X 1789 wydano bankiet dla nowo przybyłych, na którym pojawili się monarchowie. Maria Antonina, chcąc zaznaczyć swoje stanowisko w kwestii rewolucji ubrała się w białą (kolor symbolizujący dynastię Burbonów, z której pochodził jej mąż, Ludwik XVI ) suknię z niebieskimi (kolor symbolizujący szlachtę) elementami, którą przyozdobiła turkusami, a we włosy wpięła niebieskie pióra. Entuzjazm żołnierzy odzwierciedlił znaczący gest, gdy część z nich poodwracała przytwierdzone do mundurów trójkolorowe, rewolucyjne kokardy na białą stronę, co pokazało ich oddanie królewskiej parze.

Rok później, na trzy lata przed śmiercią królowa była już ostrożniejsza. Los monarchii właściwie był już przesądzony i jedyne, co dało się zrobić, to załagodzić reakcje wściekłego tłumu. Z okazji Fete de la Federation, 14 VII 1790 r., zmuszona do udziału w obchodach królowa przybrała włosy piórami w rewolucyjnych kolorach - białymi, niebieskimi i czerwonymi, dając do zrozumienia, że szanuje ideę równości, którą wyznawali rewolucjoniści, oraz że nie jest przeciwko swojemu ludowi, lecz razem z nim.

Izabela Czartoryska (źródła: 1, 2)
Osiemnastowieczne idee brutalnie obeszły się również z naszym krajem, owocując trzema rozbiorami. I tu, w Polsce również moda okazała się drogą ratunku. Izabela Czartoryska, przekształcając zachodnie wzorce, agitowała na rzecz odzyskania niepodległości. Wszystko zaczęło się od typowo osiemnatsowiecznych zabaw w Puławach - maskarad, domowego teatru i kolekcjonowania. Z kolekcji powstały pierwsze w Polsce muzea - Świątynia Sybilli i Domek Gotycki, natomiast w 1784 roku w Puławach wystawiono sztukę autorstwa Franciszka Dionizego Kniaźnina, z muzyką Lessela, "Matka Spartanka", w której główną rolę zagrała Izabela. Treścią sztuki była walka Sparty (=Polska) z Tebami (=zaborcy), zaś Matka Spartanka ofiarowała wszystkie swoje siły wychowaniu synów, którzy mogliby się przyczynić do pokonania wrogów. Sztuka ta zapoczątkowała nie tylko modny przez cały XIX wiek stereotyp matki-Polki, lecz także stała się dla Izabeli początkiem jej intensywnej działalności na rzecz przywrócenia niepodległości. Pomagał w tym również strój z polskimi elementami, w którym księżna Czartoryska dała się sportretować Marii Cosway (obrazek po prawej) i do którego noszenia namawiała każdego.
Aubert - Francuz, rezydujący w okresie sejmu z 1786 r. w Warszawie pisał o modowo-patriotycznej działalności Izabeli: "Księżna zaprezentowała się szlachcie w stroju dawnych Sarmatów, rozprawiając jedynie o cnocie, ojczyźnie i trudach, których nie szczędzi, aby wychować swe dzieci na przyszłych restauratorów".

Jak widać z dzisiejszego punktu widzenia, osiemnastowieczne związki mody i polityki nie zawsze kończyły się happy endem, jednak zawsze moda stawała się azylem w niebezpiecznych politycznie czasach, a kobiety, dzięki strojom, mogły wyrazić to, na co nie pozwalały im konwenanse, i tym samym brać pełny udział w politycznych wydarzeniach swojego kraju, nierzadko kształtując jego losy.

18 maja 2014

Ciekawi, jak było? / Noc Muzeów 2014

Zgodnie z obietnicami, zwlekłam się w końcu z łóżka (nie ma to jak iść spać po 2 w nocy :D ) i skrobnę kilka słów o tym, jak było :)


Do Muzeum Górnośląskiego przyjechałam na zaproszenie Fundacji Historii Kobiet im. Marii Renardowej. Fundacja organizowała jedną z wystaw i moje opowiadanie miało być jej elementem.

Do budynku filii Muzeum, zwanego pałacykiem, przybyłam właściwie na styk, bo kzk gop znowu mnie załatwił i sporą część miasta musiałam przejść pieszo (dobrze, że w balerinach! Obcasy niosłam oddzielnie :D ). Sam "pałacyk" pochodzi z końca XIX wieku i wygląda jak siedziba którejś z księżniczek Disney`a :) 
Była dopiero 18, więc miałam trochę czasu, aby, międląc w rękach sześć kartek z notatkami, pokręcić się po wystawach. Niestety już na pierwszej z nich przekonałam się, że jednak za bardzo wyróżniam się z tłumu i zwiedzający ludzie przez przypadek biorą mnie za muzealnika :D Gdy oglądałam dawne śląskie kuchnie, pewna pani zapytała mnie o etnograficzny szczegół wystawy, a ja jedyne, co mogłam na to odpowiedzieć, to zacytować filmową Jane Austen :D

Wobec tego postanowiłam zaszyć się w bezpiecznym miejscu i pogrążyć w czytaniu notatek. To niesamowite, jak forma zmienia stosunek do treści i samą treść! Gdy przygotowywałam się w domu, musiałam cały czas sobie przypominać, że nie piszę posta na bloga :D Tak samo wyglądało to tuż przed 22. Gdybym miała po prostu mówić o tym w swobodnej rozmowie z którąś z Was, nie musiałabym ani się przygotowywać, ani powtarzać jak przed egzaminem, a tymczasem świadomość, że będę sama przed tyloma ludźmi opowiadać o tym, co mnie pasjonuje i że nie będę mogła niczego pominąć, ani pomieszać (chronologia) jednak mnie stresowała. Na szczęście osoby pracujące w fundacji - pani Magda i Martyna (dzięki za zdjęcia!) sprawiły, że nie byłam aż tak zestresowana, jak można by przypuszczać.



Tematem mojego opowiadania były związki mody i polityki w latach 1770-1870: to, jak kobiety na przestrzeni lat nauczyły się wykorzystywać semantykę ubioru, by strojem przekazać to, o czym nie mogły powiedzieć własnymi słowami; jak zaadaptowały strój do okoliczności i oprócz przysługującej mu prymarnie funkcji estetycznej, rozszerzyły jego znaczenie, uczyniły z niego narzędzie walki i wyzwolenia oraz sposób na przejście ze starego w nowe i złagodzenie reakcji posttraumatycznych; o tym, jak zamieniły złotą klateczkę krynoliny w manifest wolności i azyl w czasach terroru.

Mówiłam o trzech okresach w modzie:
  1. Ostatnim ćwierćwieczu XVIII w. (będzie post, będzie post!)
  2. Przełomie wieków (świetny post napisała o tym kiedyś Gabrielle, dlatego nie będę się powtarzać)
  3. Modzie żałobnej w latach 60. XIX wieku (pisałam już o tym na blogu tutaj)
Wystawie i opowieściom towarzyszyła obecność najaktywniejszych (w XIX i początkach XX wieku) kobiet na Śląsku, uosabianych przez zaprojektowane specjalnie na tę okazję ubrania autorstwa Kasi Majzel. Sama projektantka okazała się przemiłą i skromną osobą - tak różną od tych wszystkich modowych fircyków, których stale prezentują media! Jej projekty łączyły w sobie współczesny minimalizm i historię w formie imion, tekstów i cytatów wypisanych tkaniną lub na tkaninie sukienek, bluzek, tunik...



Ostatecznie poszło mi bardzo fajnie, choć nie ukrywam, że bardziej odpowiadają mi formy zajęć, podczas których słuchacze też są zaangażowani w działanie i tworzenie. Tutaj jednak, gdy ilość słuchaczy cały czas się zmieniała (każdy, kto przechodził przez salę, mógł zatrzymać się i posłuchać lub pójść dalej, by zobaczyć co innego), zajęcia w aktywnej formie w ogóle by nie wypaliły, także opowiadanie było w tym wypadku najlepszym wyjściem.
Ogólnie jestem z siebie zadowolona, choć widać było, że przez ponad pół roku po skończeniu studiów trochę wyszłam z wprawy. Mówiłam za szybko, no i jednak lepiej byłoby, gdybym stała (wtedy emisja głosu przebiega poprawnie). Ale znowu jakbym stała, nie mogłabym moimi oczami astygmatyka dojrzeć transkrypcji francuskich nazw, wypisanych na kartce, które całą drogę do muzeum powtarzałam (lezałkrłajabl, lezałkrłajabl... byłoby prościej, jakbym znała francuski :P ), dlatego zdecydowałam się siedzieć. No i okazało się, że nie tylko ja nie lubię i nie potrafię mówić do mikrofonu :D

Do domu wróciłam w środku nocy, ale zdecydowanie było warto! Opowiadanie innym o swojej pasji to bardzo interesujące doświadczenie i mam nadzieję, że zaznam go jeszcze nie raz :)

15 maja 2014

Kto chce mnie posłuchać na żywo?

Wszystkich chętnych serdecznie zapraszam :)



Już 17 maja 2014 roku, w Noc Muzeów opowiem o czymś, czego jeszcze na blogu nie było - o związkach mody i polityki.

Będziecie mogli mnie posłuchać w Muzeum Górnośląskim, ul. Korfantego 34 w Bytomiu (ładny budynek z końca XIX wieku) ok. godziny 22:00 w sobotę 17 maja.

Kto będzie? :)

12 maja 2014

O, biedna Ruth, dlaczego jesteś taka?

No cóż, nie będę ukrywać, że książki nawet nie doczytałam do końca... 



O ile Żony i córki czytało się na prawdę dobrze, tak Ruth była po prostu (napiszę to) nudna. Nie dość, że sama bohaterka zupełnie nieciekawa, to jeszcze sposób pisania...

Ruth jako postać jest nie do zniesienia pusta i nijaka. Taka ładna laleczka, co to za bardzo się nie buntuje, ani nawet za wiele nie mówi (przynajmniej do momentu, do którego doczytałam). W książkach, szczególnie tych dziewiętnastowiecznych lubię czytać o kobietach, których charaktery są wyraźne i na tyle silne, by przeciwstawić się przeciwnościom losu i żyć, mimo niesprzyjających okoliczności. Przy nich Ruth wypada blado i mdło. I nie ma tu nic do rzeczy jej młody wiek i naiwność. Molly Gibson z Żon i córek też była głupiutką nastolatką, ale jak dynamicznie rozwijał się jej charakter! Ile interesujących przeżyć mogłam wyczytać w poświęconej jej książce! Panna Hilton nie miała w tej kwestii do zaoferowania nic, zupełnie nic. To samo z resztą inni bohaterowie - identycznie papierowi i nieciekawi.



Oczywiście rozumiem, że historia Ruth Hilton miała pokazywać obłudę wiktoriańskiego społeczeństwa i bezduszność ówczesnych konwenansów, ale potraktowanie bohaterki, jako przykładu, a całej opowieści jako argumentów do potwierdzenia powyższej tezy zabiło tę powieść. Muszę tutaj napisać, że wyjątkowo nie znoszę utworów "z tezą", stąd moja niechęć do tej książki. 

W Annie Kareninie mogliśmy wyczytać to samo, albo... coś zupełnie odwrotnego (Anna i Wroński złamali prawo naturalne, społeczne i boże i zostali ukarani), a do tego garść refleksji z pogranicza historii ekonomii, myśli dotyczące roli kobiety w ówczesnym świecie i mnóstwo innych rzeczy. Powieść Tołstoja jest jak ciemne świecidło, w które można wpatrywać się godzinami i zastanawiać, skąd pochodzi jego blask. Ruth Elisabeth Gaskell natomiast jest równie fascynująca, jak klawiatura, na której piszę ten tekst. Przydatna, owszem, ale czy warta tego, by się jej przyglądać?
Oczywiście Panią Gaskell mocno usprawiedliwia tu fakt, że była kobietą, a więc i wykształcenie miała słabsze, a do tego o wiele mniej czasu na pisanie - w końcu musiała przede wszystkim zajmować się domem, dziećmi i dobroczynnością w parafii jej męża, dlatego nie skreślam jej jako pisarki. Żony i córki były na prawdę dobre :)



Wracając do powieści, nie znajdziemy w niej ani głębokiej analizy stanów ducha, ani malowniczych opisów przyrody (w Żonach... były lepsze), ani wartkiej, wciągającej akcji, ani fascynujących, rozwijających umysł spostrzeżeń autorki, dotyczących życia i świata. Ruth była dla mnie tak pusta, że odłożyłam ją w 1/3 i nie chciałam do niej wracać. Nawet w podróży wolałam czytać Wasze blogi w telefonie, niż tę powieść. Kara w bibliotece rosła, a książki zostało jeszcze dużo, więc zrobiłam test: otworzyłam ją kilkadziesiąt stron dalej, przeczytałam kilka zdań, i znowu, i znowu... Niestety, nie znalazłam tam nic, co mogłoby mnie  w niej zaciekawić, więc pożegnałam się z nią, możliwe, że na zawsze.



Na koniec dodam, że jedyne, co przemawia na plus tej książki to to, jak została wydana. Interesująca okładka i dbałość o szczegóły (te nożyczki w tyle okładki :) I nawet czcionka mi się podobała) bardzo dobrze świadczą o wydawnictwie. Z resztą, Gabrielle, której kiedyś pokazałam tę książkę stwierdziła to samo. No i powieść ładnie komponuje się z niezapominajkami :)


Czytaliście ją? Podobała się Wam?



11 maja 2014

Kobiecy tag :)

Zostałam otagowana przez Fobmróweczkę :)

źródło obrazka
Wiem, że wiele z Was nie lubi tagów, ale ja (jako, że nie robiłam tego popularnego 50 faktów...) umieszczam je od czasu do czasu w formie przerywnika :P

Tym razem jest to tag dotyczący wizji kobiecości. Ciekawy, bo można zastanowić się chwilę i nad sobą, i nad otaczającym światem, a przy okazji, czytając odpowiedzi innych zobaczyć, jak różnorodne jesteśmy :)

Zasady:

"Zamknij oczy i przez chwilę pomyśl o swoim wyobrażeniu idealnej Prawdziwej Kobiety. Przyjrzyj się jej w wyobraźni. Co sprawia, że czuje się kobieca? Jakie są jej atrybuty kobiecości?
Skoro już wiesz, jak wygląda twoja idealna Prawdziwa Kobieta, podziel się z nami swoją wiedzą."

Dla mnie idealna kobieta to taka, która jest bardzo blisko natury i istoty rzeczy. Ona nie próbuje logicznie wyjaśniać wielu spraw, ani ich sobie podporządkowywać. Jest częścią świata i wiele rzeczy po prostu wie. Ta wiedza jest w niej samej, wynika z jej kobiecej natury i podpowiada jej, co robić (niektórzy nazywają to kobiecą intuicją). 
To taka dość tajemnicza istotka, żyjąca na granicy snu i jawy, ale jeśli trzeba, potrafi być bardzo silna, przeciwstawić się przeciwnościom losu, walczyć o swoje i wygrać.



Najbliższa temu opisowi jest Jane Eyre, którą Rochester nazywał nawet wróżką: 

"Nic dziwnego, że pani wygląda po trosze jak nie z tego świata. Zadawałem sobie pytanie, skąd pani wzięła taką twarz. Gdy mi się pani ukazała wczoraj wieczór na Hay Lane, przyszły mi nagle na myśl bajki o wróżkach i krasnoludkach i prawie miałem ochotę zapytać, czy to pani urzekła mi konia; jeszcze teraz nie jestem pewien. Kim są pani rodzice?
- Nie mam rodziców.
- I zapewne nigdy ich pani nie miała; czy pani ich pamięta?
- Nie.
- Tak też przypuszczałem. A więc czekała pani na swoich pobratymców siedząc tam na przełazie?
- Na kogo, proszę pana?
- Na tych ludków zielono ubranych; był to przecież odpowiedni dla nich wieczór księżycowy. Czy ja może przerwałem który z waszych tanecznych kręgów, że pani rozpostarła ten przeklęty lód na mojej ścieżce?
Potrząsnęłam głową.
- Wszystkie krasnoludki opuściły Anglię już sto lat temu - rzekłam, mówiąc równie poważnie jak on - I nawet na drodze ku Hay, nawet na sąsiednich polach nie znalazłby pan
śladu po nich. Sądzę, że już żaden księżyc, ani letni, ani jesienny, ani zimowy, nie oświeci
więcej ich harców i tanów.
Pani Fairfax opuściła robótkę na kolana i podniosła brwi dziwiąc się, co to za rozmowa.
"

źródło obrazka
A spośród księżniczek Disney`a byłaby to Pocahontas - odkąd jako dziecko zobaczyłam w kinie ten film, indiańska księżniczka wzbudziła mój ogromny podziw i oczywiście chciałam "jak dorosnę" być jak ona :)

"Wymień trzy rzeczy, bez których ona by nie istniała. Dlaczego akurat te trzy rzeczy? Może to być coś z ubioru, kosmetyk, dodatek."

źródła obrazków: 1, 2, 3, 4
 Na pewno byłaby to koronkowa lub szyfonowa sukienka :)

Lekkie materiały podkreślają oniryczność mojej wizji kobiety. Za każdym razem, gdy mam na sobie taką sukienkę, czuję się bardzo kobieco :)

źródło obrazka

Lekką suknię z półprzezroczystego materiału w kolorze mgły nad wrzosowiskiem miała bohaterka Villette. Tak bardzo zafascynowała mnie ta kreacja, że w zeszłym roku uszyłam (u krawcowej, z okazji ślubu mojej kuzynki) sobie taką samą i czułam się w niej cudownie! Mam z resztą niesamowicie miłe wspomnienia z tego wesela, między innymi z powodu pewnego młodego dżentelmena, ale ciii... ;>

źródła obrazków: 1, 2, 3, 4
Za każdym razem, gdy myślę kobieca, w wyobraźni mam długie, rozpuszczone włosy na wietrze

To na pewno wpływy Pocahontas :) I nie uważam, że kobiety w krótkich włosach są męskie. Niektóre w krótkich wyglądają bardziej kobieco, niż długowłose. Różnym osobom pasują różne uczesania, ale w mojej wizji kobieta to zawsze te rozpuszczone włosy. I nieważne, że rozczesywanie ich po takim wietrznym spacerze zajmuje długie, bolesne 15 minut :D

źródła obrazków: 1, 2, 3, 4
Trzecim akcesorium byłby ładny, delikatny zapach. Pisząc delikatny, mam na myśli nie tyle nuty zapachowe, ile ich intensywność. Kobieta, która wyleje na siebie pół butelki na raz, buduje wokół siebie śmiercionośny mur, a śmiałkowie, którzy chcą do niej podejść muszą się dobrze uzbroić, najlepiej w maski p/gaz :D Natomiast kobiece perfumy to dla mnie takie, których zapach czuć, gdy jest się blisko kobiety. Pachną jej włosy, nadgarstki i szyja...
 
Co do mnie, to tutaj się nie popiszę, bo chociaż mam swoje ulubione zapachy i zmieniam je wraz z porami roku (+ specjalny zapach na Boże Narodzenie, w którego skład wchodzą m. in. tiramisu, kawa, ciemna czekolada i wanilia. Mniam :) ), często zapominam "ubrać" się w jakiś zapach i w rezultacie pachnę tylko od czasu do czasu :)


Ciekawa jestem, jakie będą Wasze odpowiedzi :)
Taguję:

Marie


7 maja 2014

Kostiumowa majówka w zdjęciach

To była całkiem pracowita majówka, choć gdyby pogoda dopisywała bardziej, chyba nie miałabym serca siedzieć przy maszynie ;)


Ci, którzy śledzą mnie na facebooku wiedzą, że w długi weekend majowy wyjechałam z dala od książek i komputera :P w miejsce, gdzie jest ogród i maszyna do szycia z zamiarem porządnego ogarnięcia się kostiumowego. Nie wiem, czy lubicie posty typu "tydzień w zdjęciach" (ja tak, ale nie za często :P ), czy nie, w każdym razie dzisiaj podkradłam tę konwencję i w ten sposób opowiem Wam, co robiłam, jak mnie nie było :)

(na trzecim zdjęciu prosta bransoletka z zadrukowanego opalu, która przez wzór i kolory kojarzy mi się jakoś tak osiemnastowiecznie-sentymentalnie, a na czwartym półprzezroczysty, połyskujący lakier - nie wiem, co się stało, że nagle takie polubiłam :P )



Przez pierwsze dwa dni pogoda była taka ładna, że właściwie nie miałam serca marnować czasu w zamkniętym pomieszczeniu przy maszynie. Cały czwartek i większą część piątku poświęciłam na siedzenie w ogrodzie i bycie w nim ładną :D Nie wiem, jak Wy, ale ja uwielbiam chodzić boso po trawie i tych wszystkich rosnących w niej kwiatkach. Latem najchętniej cały czas chodziłabym bez butów :) W tym roku jednak będę musiała jeszcze poczekać - ziemia jest na razie zbyt zimna, by pozbyć się czarnych, lakierowanych balerinek. Niemniej jednak kwiaty już się pojawiły i żałowałam, że nie zrobiłam zapasów dawnych kosmetyków, które mogłabym fotografować w ogrodzie lub na tle niezapominajek. Ale za to załapała się książka, o której napiszę wkrótce ;>

Niestety, w piątek wieczór zrobiło się chłodno, a sobota przypominała listopad, przed którym koronkowe sukienki wcale nie chronią, dlatego zaszyłam się w domu przy trzaskającym w kominku ogniu. Kto z Was lubi zapach kwitnącego bzu? Gałązka ze zdjęcia dodatkowo ogrzana ciepłem panującym w pokoju pachniała mi całą noc :)

W końcu zabrałam się za szycie!
Majowy piknik mam już prawie opanowany - została tylko kieszeń, doszycie haftek do zapięcia (kto pamięta szpilki z Balu Zimowego? :D ) i kapelusz, którego niestety nie udało mi się zdobyć (w sklepach były albo plastikowe, albo papierowe i ani śladu podkładek, z których mogłabym sama taki kapelusz wykonać - będę szukać dalej), ale do którego mam już ozdoby :)

Natomiast sukienka przeżyła kolejny lifting i teraz jest już tylko poloneską. W dodatku znalazłam dziurę ze stycznia. Wstyd, ale była tak ukryta, że nawet tego samego dnia za drugim razem miałam problemy, by ją odnaleźć. Teraz jest już załatana i całkiem niewidoczna śpi gdzieś w fałdzie a la polonaise :)

Przepraszam za jakość zdjęcia, ale było robione przedwczoraj na szybko, po całym dniu w pracy i na pięć minut przed wizytą u dentysty -_-


Zabrałam się też wreszcie za szycie na wrzesień. Przede mną spencer (mam już materiał), sukienka dzienna (szukam materiału), przerabianie wieczorowej, może jakieś nowe pantofelki, bo do maja nie zdążę z nimi na pewno i na pikniku będę jeszcze w starych :P

Tymczasem udało mi się uszyć koszulkę. Jak widać, zaczynam "po bożemu", od podstaw :) Materiałem było bawełniane prześcieradło, które kupił mi młodszy brat przy okazji jednych z sobotnich zakupów. Leżało sobie przez jakiś czas zamknięte w oryginalnym opakowaniu i tak zabrałam je na majówkę. W sobotę radośnie je odpakowałam, dotknęłam materiału i... jeśli to bawełna, to ja jestem Aleksy Wroński! Spojrzałam na metkę, a tam po-po-poli... Lepiej zmieńmy temat, zanim ktoś z rekonstruktorów umrze na zawał. Przy szyciu korzystałam z instruktażu Fobmróweczki i muszę przyznać, że napisała go świetnie! Wszystkie potrzebne informacje znalazłam w dwóch postach i nie miałam najmniejszych problemów z samodzielnym wyrysowaniem, wykrojeniem i pozszywaniem koszuli. Tylko dekolt wydawał się niesamowicie ogromny, ale po ściągnięciu tasiemką okazał się idealny. Jestem z niej bardzo zadowolona i myślę, że to doskonały wstęp do nowego, facebookowego projektu!




Co to za projekt? 
Ponieważ mam bardzo ograniczony czas i nie ma już mowy o spychaniu czegokolwiek na ostatnią chwilę, już teraz muszę zabrać się za szycie na wrześniowy zlot. A jako, że wolne mam już tylko soboty, wprowadziłam w życie projekt Szyjące Soboty. Od tej pory co tydzień na fanpage`u Buduaru będę Wam zdawała sprawę z kostiumowych poczynań i zobaczymy, jak to będzie. Jeśli chcecie, możecie się przyłączyć do Szyjących Sobót i wrzucać też swoje zdjęcia, będzie mi raźniej ( :D). Na najbliższą mam już plany, no i chyba będę musiała odświeżyć trochę moją starą wishlistę, a przynajmniej wybrać to, za co zabiorę się najpierw, żeby nie było bałaganu. Także wkrótce pewnie i taki post się pojawi :)

Pozdrowienia! :)