Wyobraź sobie, że przyjeżdżasz w zupełnych ciemnościach do historycznego obozu i potykasz się o gilotynę. A potem jest już tylko gorzej...
30 lipca 2015
13 lipca 2015
Białe żagle Bałtyku / Baltic Sail 2015
To miała być szalona podróż. Ledwie dwa tygodnie po Waterloo miałam
znaleźć się w osiemnastowiecznym porcie i spędzić tam dwa dni z
Garnizonami - Gdańskim, Częstochowskim oraz Orła Białego. W planie były dwie nocne podróże w czasie, trzecia noc w
jednym z namiotów w obozie i powrót w poniedziałek rano - wprost do
pracy.
Zanim w trójkę wraz z Magdą i Mary znalazłyśmy się w
osiemnastowiecznym Gdańsku, reszta była już tam od dwóch dni - wszak
Baltic Sail rozpoczął się w czwartek, gdy wiele z nas musiało jeszcze
zmagać się z różnymi niezbyt ciekawymi aspektami XXI wieku, jak na przykład praca ;) Idąc brzegiem morza w stronę obozowiska natknęłyśmy się na kilka znanych postaci - żołnierze w luźnym szyku szli dokądś, ale nie poznali nas zza ogromnych ilości rzeczy, które taszczyłyśmy ze sobą.
3 lipca 2015
Waterloo 1815. Akt II: Wojna
Żołnierze wyruszyli w stronę Waterloo, a my za nimi. Tym
razem ulokowałyśmy się nie tak daleko żołnierskiego biwaku - w małym,
uroczym miasteczku o murowanych domkach z cegły, otoczonym lasem i
wzgórzami. Pod jednym z takich wzgórz, w pokoju oberży rzuciłyśmy nasze
kufry i, reperując dzienne suknie raz jeszcze powtarzałyśmy plan
przedostania się do obozu.
W zmyleniu straży miał nam pomóc pewien umówiony wcześniej kapral, ale wszystkie wysyłane do niego gołębie pocztowe zaginęły (jak się potem okazało, zestrzelone przez podochocone okowitą wojsko, szukające rozrywki). Mimo to przygotowałyśmy się rano do wyjścia, wzięłyśmy same najpotrzebniejsze rzeczy (jak wachlarz - w końcu na wojnie wachlarze to artykuł pierwszej potrzeby) i niczym trzy panny Bennet wyruszyłyśmy pieszo w stronę stacji Madelaine, a stamtąd dorożką do Waterloo. Niedługo później stanęłyśmy oko w oko ze srogimi strażnikami.
W zmyleniu straży miał nam pomóc pewien umówiony wcześniej kapral, ale wszystkie wysyłane do niego gołębie pocztowe zaginęły (jak się potem okazało, zestrzelone przez podochocone okowitą wojsko, szukające rozrywki). Mimo to przygotowałyśmy się rano do wyjścia, wzięłyśmy same najpotrzebniejsze rzeczy (jak wachlarz - w końcu na wojnie wachlarze to artykuł pierwszej potrzeby) i niczym trzy panny Bennet wyruszyłyśmy pieszo w stronę stacji Madelaine, a stamtąd dorożką do Waterloo. Niedługo później stanęłyśmy oko w oko ze srogimi strażnikami.
To nie są strażnicy, ale lubię zdjęcie :) |
Subskrybuj:
Posty (Atom)