17 grudnia 2017

Once upon a time is now / Austerlitz 2017


 Dawno, dawno temu, w 1805 roku do małej wioski na Morawach zjechały tysiące by już na zawsze zmienić historię tego miejsca - i reszty Europy przy okazji też. Wraz z nadciągającymi z wszystkich stron żołnierzami przybyła w to miejsce i panna Marta, by szukać szczęścia i wspierać przyjaciół przed bitwą za pomocą kosza pełnego ciastek.



Przybywszy na miejsce, wciąż szyła ciepłą szmizetkę i płaszcz - z aksamitu w kolorze ciemnego wina lub krwi, która już dzień później miała użyźnić pola na płaskowyżu Pratzen. A należało się spieszyć, bo dokładnie tego dnia wieczorem, na Zamku w Sławkowie miał być wydany bal. W pięknej, złotej sali balowej oświetlonej kryształowymi żyrandolami mieli spotkać się wytworni goście i tańczyć, jakby jutro, a wraz z nim bitwa miały nie nadejść.

fot. Body Attila

W zamkowych komnatach spotkałam wielu znajomych oczekujących na bal. Tego dnia miałam na sobie aksamitną suknię ze złotymi zdobieniami, jedwabnymi cherusque, rubinową zawieszką, a we włosach sznur pereł i tiarę. Zabawiałam towarzystwo anegdotami, z których jedna - o podwójnym życiu pewnego żołnierza - zrobiła nawet spore wrażenie. Czekaliśmy na bal, a ja - na jeszcze kogoś, kto obiecał mi taniec. W końcu drzwi do balowej sali otworzyły się, oświetlając gości złotym blaskiem. Zaczęto ogłaszać przybycie możnych pań i panów, a ja wciąż czekałam na wiadomość od tego niewdzięcznika, minuta po minucie zbliżając się do balowej sali. Było już naprawdę blisko, gdy otrzymałam informację, że nie może przyjść. "Rób jak chcesz" pomyślałam i weszłam w złoty blask, gdy zapowiedziano moje imię.


Wewnątrz aż skrzyło się od złotych szamerunków, haftów, tiar i błyskotek. Miałam sporo czasu, by je podziwiać, a przynajmniej tak myślałam, skoro pierwszy taniec się już zaczął, a ja jak dotąd nie miałam pary. Gdy wtem pojawił się tuż przede mną francuski kirasjer (jak się później dowiedziałam) i uratował mnie od bezczynności. Przyznał, że jest miłośnikiem nie tylko szarż i świstających kul, ale też równie niebezpiecznych, nowych tańców - walca. Dawno nie tańczyłam już z nikim tak dobrze tego tańca! Szklane żyrandole, białe kolumny, jedwabne stroje gości, blaski rzucane przez światło świec, wszystko wirowało dokoła, albo raczej - to ja obracałam się prędko, oparta o ramię nowo poznanego kawalerzysty.

fot. O. Šváb


Wtem, w samym środku balu, drzwi otworzyły się ponowie i w blasku chwały i haftowanych złotem mundurów wkroczyli oficerowie ze sztabu, a wśród nich kilku moich znajomych, oraz niewdzięcznik, który jednak przyszedł. Nagle miałam aż zbyt wielu chętnych do tańca i żałowałam, że nie zaplanowano tym razem takiego na jedną damę i kilku dżentelmenów ;)

fot. Andrea Puleo
Bal jeszcze nie miał się ku końcowi, gdy poczułam, że moje skronie oprócz tiary zaczyna obejmować również migrena. Być może perły we włosach były za ciężkie, być może walc zbyt szybki, a może chłód grudniowej nocy i fakt, że od dwóch dni prawie nic nie jadłam zajęta prawie wyłącznie szyciem (no tak, w życiu nie ma dobrych wróżek i magicznych zaklęć dostarczających sukni i powozów), faktem było, że musiałam się położyć. Wraz z towarzystwem zajęliśmy miejsce w podziemiach zamkowych, by około północy zjeść obiad. Grzebałam widelcem w wykwintnym daniu, myśląc o koronach cierniowych, gdy jeden z żołnierzy - dżentelmen i przyjaciel, zdobył dla mnie lekarstwo.
Zadziałało szybko i po półtorej godziny snu byłam w lepszym stanie - na tyle dobrym, żeby obudzić się i wykończyć kapelusz na rano.



Poranek w dzień bitwy powitał nas mroźny i śnieżny. Przed nami śniadanie i kilka długich mil marszu w stronę wzgórza Santon. Nie wiem, jak to się stało tym razem, ale zamiast iść razem z wojskiem, odłączyliśmy się i małą grupką przedostaliśmy się do Tvarożnej od zupełnie innej strony! Nie czułam się najlepiej, postanowiłam więc zostać w wiosce i później dołączyć do żołnierzy na manewrach. Tak też zrobiłam i gdy mi się polepszyło, zbliżyłam się do wzgórza, chcąc przedostać się do kapliczki i obejrzeć manewry z góry. Niestety, tym razem wejście na wzgórze było całkiem ogrodzone, ale wracając z powrotem na pola wydeptaną ścieżką weszłam właściwie prosto na samego Napoleona ze sztabem. Pozdrowili mnie. Ukłoniłam się.

fot. T. Tutchek via flickr

Do bitwy wciąż zostało trochę czasu i był to czas, który można było spędzić w miasteczku, w obozie z grzanym winem. Odkryłam tam małe obozowisko znajomych żołnierzy, którzy woleli spać na śniegu i tam spędziłam pozostały czas. 
Zanim rozpoczęła się bitwa, śnieg zdążył stopnieć, zostawiając pod stopami straszne błoto, a właściwie mieszaninę błota i siana, w której grzęzły buty i która oblepiała rąbki płaszczy. Mężni żołnierze odmaszerowali na pole bitwy. Artylerzyści pchali armaty grzęznące w błocie. Konie buntowały się. Ale bitwa i tak trwała - jak 212 lat temu. "Ktoś cię woła" i rzeczywiście, jeden z kirasjerów z oddalającego się oddziału wołał moje imię. Czy był to ten, z którym tańczyłam na balu?


Wieczór po bitwie zapadał szybko i wraz z gasnącym słońcem nadchodził prawdziwy mróz. Trzeba było się ogrzać w miasteczku - długo trwało to ogrzewanie, było już właściwie całkiem ciemno, gdy odkryłam, że zostało niewielu naszych żołnierzy i raczej nie ma jak wrócić do kwater. Pobiegłam do obozowiska, w którym zostało jeszcze kilku przyjaciół. Akurat właśnie wybierali się do jednego z pobliskich miasteczek i zaoferowali pomoc.


Niedługo później znalazłam się przed wejściem do jednego z bardziej niezwykłych miejsc - Starej Poczty. Ostatnio stacjonował tam pułk ułanów, teraz właściwie nie było nikogo znajomego. Przystanęłam przed wejściem, zastanawiając się co robić. Ktoś, kto pamiętał mnie sprzed roku, pozdrowił mnie, więc weszłam niepewnie do środka. Wewnątrz było mnóstwo ludzi, niektórzy wchodzili po schodach na piętro - weszłam i ja, zastanawiając się, co właściwie zrobię ze sobą i z czasem, który pozostał do końca dnia.


Przy stole w głębi siedział cały sztab Napoleona i on sam - cesarz. Pozdrowili mnie i zaprosili do stołu. Na nic zdały się wymówki gorsetowe - musiałam zjeść z nimi obiad, a konkretniej obiad, który oddał mi generał, no i zostać cały wieczór. Nie pamiętam już ile godzin z nimi przegadałam i ile filiżanek herbaty wypiłam, siedząc na wprost cesarza. Natomiast dobrze pamiętam siłę spojrzenia Napoleona i intensywny błękit jego oczu. "Czy wiesz, co sprawia, że orzeł jest wyjątkowy?" Nie miałam pojęcia. "To jedyne stworzenie, które może patrzeć prosto w słońce".
Co jakiś czas cesarz odchodził, by powrócić z podarkami - i w jednej z takich chwil, niedługo przed północą opuściłam towarzystwo, nie zostawiając błotnego pantofelka, bo był mocno zasznurowany.

fot. T. Tutchek via flickr


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz