Wyobraź sobie, że przyjeżdżasz w zupełnych ciemnościach do historycznego obozu i potykasz się o gilotynę. A potem jest już tylko gorzej...
Właściwie dopóki się tam nie znalazłam, nie wiedziałam, ani po co konkretnie jadę do Kutna, ani co tam będę robić, ani nawet, gdzie to Kutno jest... poza tym, że gdzieś w Polsce. I że będziemy robić rewolucję.
W ciemnościach obóz wyglądał jak najeżony przeszkodami labirynt z siana, namiotów i żołnierzy. W takich okolicznościach nie dba się ani o konwenanse, ani o założony gorset. Dla mnie zawsze najpierw najważniejsze jest, by znaleźć dostęp do źródła wody (zwanego zazwyczaj przeze mnie łazienką i nie jest ważna jej forma: wiadro z wodą, rzeka, studnia, czy polowe prysznice). Gdy tylko ją namierzyłam, od razu poczułam się bardziej u siebie i przeszłam przemianę w osiemnastowieczną rewolucjonistkę. Ubrana w koszulę, halkę i otulona chustką wróciłam do obozowiska. Ogień przyjemnie trzaskał, a skupieni wokół żołnierze zabawiali nas opowieściami o wcześniejszych kampaniach. Niedługo później weszłam do jednego z namiotów (z którego wyrzuciłyśmy jego właściciela ;) ) i zasnęłam na słomie.
Następnego dnia obudziły nas werble. Spałyśmy jedna obok drugiej na posłaniu ze słomy i mnóstwa porozrzucanych rzeczy. Siano było wszędzie i wszystko nim pachniało. Jako pierwsza wyszłam z namiotu i pierwsze, co ukazało się moim oczom, to okazała gilotyna oraz jej ostrze szatkujące niewinnego... ogórka. Zabrałam część skazańca i przyrządziłam sobie z niego śniadanie, a następnie postanowiłam się ubrać, uczesać i pomalować, by wyglądać jak prawdziwy, osiemnastowieczny człowiek, co jeśli się weźmie pod uwagę obozowe warunki, nie jest wcale prostym, ani szybkim zadaniem. Około południa wszystkie byłyśmy gotowe i postanowiłyśmy pozwiedzać trochę ogromne obozowisko, podróżując po epokach od wczesnego średniowiecza do lat 80. XX wieku. Okazało się, że nie tylko nasza gilotyna jest nietypowym sprzętem - niektórzy, aby wzbogacić swoją dioramę (bo tak, właśnie, robiliśmy dioramy) przywieźli ze swojej epoki samolot, czołg, konie i łowne ptactwo, nawet kury lub, jak zaprzyjaźnieni wikingowie, łódź, którą pływali po tutejszym stawie.
Załapałyśmy się na jeden z rejsów po tym mętnym jeziorku z wysepką, co orzeźwiło nas w upalny dzień. Nieco dalej toczyły się rycerskie turnieje, liczne pokazy, będące częścią prezentowanych dioram, a na średniowiecznym targowisku trwał handel ziołami, ozdobami i ręcznie wykonanymi przedmiotami. Podczas spaceru natrafiłyśmy na kilku naszych znajomych, którzy zmienili epokę i chętnie ugościli nas u siebie.
"Jakoś nie widzę tej podmianki" powiedziała Ela, która miała być przedmiotem egzekucji, zmienionym w kluczowym momencie na arbuza. Gdy jednak dotarłyśmy do naszej dioramy, okazało się, że nasza Maria Antonina została uniewinniona, a głównym skazanym miały być główki kapusty, która "sprzeciwiła się woli ludu" i za chwilę, poszatkowana będzie krwawić sokiem z buraków. Zgromadzeni wokół ludzie wiwatowali, a ciężkie ostrze pracowało, przypominając nam o konieczności zrobienia kolacji.
Wbrew pozorom, krwiożerczy, rewolucyjny lud nie pożarł skazanej wcześniej kapusty. Markietanka Dominika udała się po produkty, a ja nie wiedzieć czemu zaczęłam zarządzać przygotowaniem mającej powstać zupy. W polowej kuchni umyłam kartofle i inne warzywa, a następnie długo kroiłyśmy je z dziewczynami, dorzucając je co jakiś czas do kociołka umieszczonego nad ogniskiem. Po zmroku zupa była gotowa (gotowanie na ogniu nie jest ani proste, ani tym bardziej szybkie!). Zjadłyśmy ją, w ciemnościach nie widząc nawet, jak wygląda i, znów przemienione w rewolucyjne chłopki (czyli bez sukni i sznurówek, za to w samych halkach i chustach) udałyśmy się w odwiedziny do naszych znajomych z drugiej strony stawu.
Gdy wchodziłam do namiotu, by iść spać, dziewczyn jeszcze tam nie było. Bez szczególnego zastanowienia ułożyłam się na swoim miejscu przy wejściu i usnęłam. W środku nocy obudziła mnie burza z piorunami i ulewny deszcz. Stwierdziłam tylko, że historyczne namioty jednak nie przeciekają i zasnęłam znów. Dopiero rano okazało się, że wszystkie rzeczy zostawione na zewnątrz całkiem przemokły (no niemożliwe!), zupy zrobiło się ze dwa razy więcej, a po ognisku został mokry popiół. Zaczęło się wielkie suszenie i sprzątanie oraz przygotowywanie jajecznicy na śniadanie. Po nieudanej próbie jakiegokolwiek ułożenia rozprostowanych włosów (nie ma to, jak lusterko zawieszone na gilotynie) leżałam wraz z dziewczynami na trawie w słońcu, śpiąc i wygrzewając się, gdy wtem przez sen dobiegł mnie zrozpaczony okrzyk "Moja łyżka! Spaliłeś mi łyżkę!" Okazało się, że drewniana łyżka, towarzysząca żołnierzowi od wielu lat na każdej wojnie poległa wetknięta do ogniska. Kupienie nowej nie zmniejszyło żalu poszkodowanego, postanowiliśmy więc urządzić pogrzeb łyżki.
Drewniane sztućce wetknięte w ziemię otaczały ognisko, dowódca wymienił w pożegnalnej mowie wszystkie dokonania łyżki na przestrzeni prawie 10 lat ("Ta oto łyżka sprzeciwiła się woli lu.." "Nie, trochę szacunku! Mam ją od 2007"), a następnie została rzucona w ogień. Całopalenia dopełniło smutne brzmienie żołnierskiej trąbki, które już chyba zawsze będzie mi się kojarzyło z tym nietypowym porankiem. Niedługo później zawołano nas na finalną bitwę. Walczył każdy przeciw każdemu, używając dowolnej broni. Jadąc na czołgu z rozpuszczonymi włosami w samej sznurówce i halkach, z szablą przewieszoną przez ramię, wywijając drewnianą chochlą zastanawiałam się, czy tak właśnie miało być. Chyba nie do końca, ale takie szalone wyjazdy bywają najlepsze, nie? ;)
"Jakoś nie widzę tej podmianki" powiedziała Ela, która miała być przedmiotem egzekucji, zmienionym w kluczowym momencie na arbuza. Gdy jednak dotarłyśmy do naszej dioramy, okazało się, że nasza Maria Antonina została uniewinniona, a głównym skazanym miały być główki kapusty, która "sprzeciwiła się woli ludu" i za chwilę, poszatkowana będzie krwawić sokiem z buraków. Zgromadzeni wokół ludzie wiwatowali, a ciężkie ostrze pracowało, przypominając nam o konieczności zrobienia kolacji.
Wbrew pozorom, krwiożerczy, rewolucyjny lud nie pożarł skazanej wcześniej kapusty. Markietanka Dominika udała się po produkty, a ja nie wiedzieć czemu zaczęłam zarządzać przygotowaniem mającej powstać zupy. W polowej kuchni umyłam kartofle i inne warzywa, a następnie długo kroiłyśmy je z dziewczynami, dorzucając je co jakiś czas do kociołka umieszczonego nad ogniskiem. Po zmroku zupa była gotowa (gotowanie na ogniu nie jest ani proste, ani tym bardziej szybkie!). Zjadłyśmy ją, w ciemnościach nie widząc nawet, jak wygląda i, znów przemienione w rewolucyjne chłopki (czyli bez sukni i sznurówek, za to w samych halkach i chustach) udałyśmy się w odwiedziny do naszych znajomych z drugiej strony stawu.
Nie w bieliźnie, ale za to z zestawem dobosza :D |
Drewniane sztućce wetknięte w ziemię otaczały ognisko, dowódca wymienił w pożegnalnej mowie wszystkie dokonania łyżki na przestrzeni prawie 10 lat ("Ta oto łyżka sprzeciwiła się woli lu.." "Nie, trochę szacunku! Mam ją od 2007"), a następnie została rzucona w ogień. Całopalenia dopełniło smutne brzmienie żołnierskiej trąbki, które już chyba zawsze będzie mi się kojarzyło z tym nietypowym porankiem. Niedługo później zawołano nas na finalną bitwę. Walczył każdy przeciw każdemu, używając dowolnej broni. Jadąc na czołgu z rozpuszczonymi włosami w samej sznurówce i halkach, z szablą przewieszoną przez ramię, wywijając drewnianą chochlą zastanawiałam się, czy tak właśnie miało być. Chyba nie do końca, ale takie szalone wyjazdy bywają najlepsze, nie? ;)
oj, musze za rok zawitac do Kutna :) no i świetnie ci w tym rewolucyjnym "imidżu" ;)
OdpowiedzUsuńOj, koniecznie!
UsuńNo jasne, w końcu to lata 1790. :>
Biedna arystokracja i koronowane głowy, które ośmieliły się sprzeciwić woli ludu... Zdjęcie przy gilotynie porażające. Dobrze, że tak naprawdę dostało się tylko warzywom.
OdpowiedzUsuńA były zapisy na gilotynowanie chętnych! I było ich całkiem sporo XD
UsuńA tak serio, to szkoda, że chłopcy w końcu nie zdobyli arbuzów, pewnie były by lepsze, niż ta kapusta ;)
Biedna łyżka;P Zginęła tak młodo;))
OdpowiedzUsuńBardzo lubię czytać twojego bloga. I podziwiam zaangażowanie w tak niecodzienne hobby. Inspirujące.
RIP Łyżka (2007-2015) [*] :D
UsuńDzięki :)
Biedna łyżka;P Zginęła tak młodo;))
OdpowiedzUsuńBardzo lubię czytać twojego bloga. I podziwiam zaangażowanie w tak niecodzienne hobby. Inspirujące.
pytanie z innej beczki, czy jest szansa na posty w stylu "stylizacja historyczna do szkoły/pracy"? Bardzo mi się spodobał ten wpis i nigdy nie widziałam w internecie czegoś podobnego :)
OdpowiedzUsuńWpis raczej nie, ale na fanpage`u od czasu do czasu się takie zestawienia pojawiają :)
UsuńZazdroszczę <3 Zwłaszcza tego rannego pogrzebu łyżki :P Mam też bardziej organizacyjne pytanie, skąd dowiadujesz się o różnych wydarzeniach? Czytając post o Kutnie i Baltic Sail myślałam sobie "Dlaczego ja nic o tym nie wiedziałam, przecież mogłam jechać, to tak blisko!"
OdpowiedzUsuńO Balticu dowiedziałam się w zeszłym roku, jak zobaczyłam zdjęcia :D Czyli tak, jak Ty. O Kutnie powiedzieli mi znajomi. Myślę, że po prostu trzeba co jakiś czas szukać w necie, no i pamiętać o tych wydarzeniach, które są co roku :)
UsuńDlaczego nic nie wiedziałam? Kutno jest tuż obok mnie, chętnie bym to zobaczyła na żywo. Nawet jeśli Kutno to zagłębie śmierci ;D
OdpowiedzUsuńZagłębie śmierci? Lol, to gilotyna wpasowała się idealnie xD
UsuńKurczę, nie wiem! To była już 6. edycja, były plakaty i wydarzenie na facebooku... Jak coś, to w przyszłym roku pewnie też będzie :)
Pogrzeb łyżki <3 choć to był jeden z tych momentów, kiedy człowiek myśli: "wtf, gdzie zostawiłam moje dorosłe i poważne życie?".
OdpowiedzUsuńChyba w XXI wieku :D To nie był najnormalniejszy wyjazd świata, ale i tak bardzo miło wspominam :D
Usuń"Zaprzyjaźnieni wikingowie"- he he, ale to fajnie brzmi :D Jak ja lubię czytać Twoje relacje, są takie klimatyczne :)
OdpowiedzUsuńDzięki :) No co, przewieźli nas na swej łodzi i nie spalili / wyrzucili do stawu, to chyba zaprzyjaźnieni ;)
UsuńNotkę czytam dopiero teraz :P Zdjęcia przykuwają uwagę, szczególnie ta głowa! Oj moje klimaty, szkoda że umknęło mi to wydarzenie. R.I.P. Łyżka [*] pogrzeb musiał być wielce poruszający!
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie na nową notkę i dziękuję za krótki (bardzo krótki) taniec ;)
http://sewingmachineandjuliet.blogspot.com/2015/08/cracovia-danza-2015-bal-historyczny.html
Zawsze możesz przyjechać za rok :)
UsuńIdę czytać :)
Ale świetna impreza! Zdjęcie z gilotyną chyba znam, jednak nadal robi wrażenie. Zresztą, inne zdjęcia i pogrzeb łyżki też są rozbrajające:D
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że kompletnie się tego nie spodziewałam, ale to była chyba najbardziej szalona podróż w czasie jak dotąd :D
Usuń