15 czerwca 2013

Dziewiętnastowieczny puder fiołkowy

Dziś miało być o czym innym, ale jakoś tak zachciało mi się pisać o pudrze, więc niech już będzie :)


Przepis znalazłam w książce The new household receipt book z 1853 roku. Część receptur zawartych w tej książce jest wzięta z The Mirror of Graces, z której korzystałam poprzednio, ale większość jest całkiem nowa :)

Ta receptura jest banalnie prosta, jedyny problem może stanowić zdobycie pewnego tajemniczego składnika...


"Puder fiołkowy. Ten preparat jest stosowany uniwersalnie w celu osuszenia skóry po myciu, szczególnie stawów, które pozostawione w stanie wilgotnym mogą pierzchnąć, stają się podatne na otarcia, co, przy zaniedbaniach, rozwija się w zapalenie. Puder fiołkowy przygotowuje się najlepiej, łącząc trzy części najlepszej skrobi pszennej z jedną częścią kłącza kosaćca; ten drugi wzmacnia wysuszającą siłę skrobi i jednocześnie nadaje miły, fiołkowy zapach, który stał się przyczyną nazwy pudru. Kosmetyk może być także perfumowany olejkami eterycznymi (zamiast korzenia kosaćca), ale choć zapach pudru staje się mocniejszy, a dla niektórych tym bardziej kuszący, kosmetyk jest o wiele mniej wartościowy. Stymulujący skórę zapach bardziej zwiększa bowiem niż zmniejsza jej tendencję do czerwienienia się. Nieperfumowany puder jest więc najlepszy do używania; rozpylany nad skórą za pomocą małego pędzelka zrobionego z łabędziego puchu, nazywanego puszkiem"

(to chyba najgorszy tekst do tłumaczenia jak dotąd! :D )

Jedynym problemem okazał się tajemniczy korzeń kosaćca, czyli mówiąc po ludzku irysa. Szukałam tego korzenia w sklepach ogrodniczych wiosną, gdy był sezon na sadzenie, ale nigdzie go nie było, aż w końcu, będąc u babci, przypadkowo o nim wspomniałam. Okazało się, że babcia ma u siebie irysy, które i tak chciała poprzerywać. W ten sposób zdobyłam trzy całkiem dorodne korzenie i mogłam zabrać się do pracy :)


                                                                           Czego potrzebujemy:                                                                    

  • mąki ziemniaczanej (to jest ta skrobia), która będzie działała matująco. Ona będzie bazą pudru.
  • Korzenia irysa - zawarte w nim olejki eteryczne mają działanie łagodzące i kojące podrażnienia.
  • Pudełka na puder, najlepiej z sitkiem :)

                                                                                Wykonanie:                                                                                  

  • Korzenie najpierw umyłam
  • i starłam na tarce, ale wciąż były to zbyt duże kawałki, więc
  • zmieliłam je w elektrycznym młynku do kawy :)
  •  Do pudełka wsypałam dwie łyżeczki skrobi i jedną łyżeczkę irysa
Proste!



                                                                       Właściwości i działanie:                                                                    

Puder wcale nie pachnie fiołkami! (chlip, chlip) Pachnie ziemią tak, jak korzeń irysa... W konsystencji kosmetyku można wyczuć drobne grudki korzenia, ale nie przeszkadza to w nakładaniu pudru. Ważne, żeby nie zamykać go od razu w słoiczku, tylko dać mu trochę czasu na odparowanie, bo korzeń (o ile jest świeży) jest wilgotny i musi przeschnąć.

Powyżej macie kosmetyk na suchej skórze. Nałożony na mokrą początkowo zlepia się w grudki, ale po wmasowaniu faktycznie osusza wilgotne miejsca :) Użyłam go też tradycyjnie, nakładając na twarz za pomocą pędzelka (nie, nie z łabędziego puchu :P ) i muszę przyznać, że dobrze i skutecznie zmatowił ją na kilka godzin (w tym godzina fitnessu). 

Wadą pudru jest to, że bieli (choć przy osiemnastowiecznym makijażu to akurat zaleta :) ) i po kilku godzinach noszenia wysusza skórę...
Z tego powodu chyba więcej go nie zrobię, poszukam lepszej receptury, choć ta wcale nie jest zła :)



Spróbujecie? :)

18 komentarzy:

  1. Czytałam właśnie, niedawno gdzieś na forum w sieci, że skrobia ziemniaczana lepiej matuje niż niejeden puder. Spróbowałam z ciekawości i delikatnie nałożyłam cieniutką warstwę. Cały dzień buzia była matowa. :O Fakt że trochę wysusza i kryje niedoskonałości, ale na świecenie jest super. A ten korzeń to może suszony powinien być? Szkoda że nie miało zapachu fiołków. :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie wysuszyłam resztę korzenia, która mi została i coś tam niby zaczyna pachnieć, tylko czy to zapach fiołków? I tak jest bardzo delikatny... Szkoda, że nie wpadłam na to, by poszukać suszonego kłącza w sklepach zielarskich, ale i tak nie wiem, czy znalazłabym je tam - chyba nie ma ono żadnego konkretnego zastosowania w ziołolecznictwie (ale w sumie nie znam się, więc może jednak ma? :P )

      Usuń
  2. Ale super! :) Już wiem, jaki robić makijaż na kolejne zjazdy ;) Tylko ten korzeń... Hm, chyba zajrzę do jakiegoś sklepu zielarskiego ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O właśnie, jeśli uda Ci się tam kupić zmielony korzeń i będzie pachniał, to daj znać, chętnie też go nabędę :P

      Usuń
  3. Warto też zaraz po myciu i wysuszeniu włosów wetrzeć odrobinę skrobi ziemniaczanej w skórę głowy i pare centymetrów włosów u nasady - zapobiega to szybkiemu przetłuszczaniu i unosi włosy u nasady :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli coś w rodzaju naturalnego suchego szamponu :) Dobrze wiedzieć! Jak będzie mi się szykował jakiś dłuższy wyjazd, zapakuję sobie mały woreczek skrobi i wypróbuję ten sposób :)

      Usuń
  4. I kto by pomyślał, że takie to proste. Czyżby na moją znienawidzoną "strefę T" wystarczyła mąka ziemniaczana? ;) Jutro próbuję! Do pracy się nie nada, bo przez tyle godzin pewnie mnie za bardzo przesuszy, ale do kościoła - jak znalazł ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też dzisiaj użyłam skrobię (= mój puder dziewiętnastowieczny) do kościoła :D Przez kilka godzin działa, ale faktycznie, całego dnia na uczelni / w pracy chyba nie wytrzyma...

      Usuń
  5. Ja akurat nie stosuję pudru, ale receptura naprawdę fajna. Może polecę mojej przyjaciółce. Wypróbowywała już chyba kilkanaście pudrów i żaden jej nie podpasował. Może ten akurat będzie ok. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, ależ Ci zazdroszczę :D Moja tłusta cera bez pudru świeci się jak bombka choinkowa -_- i na co dzień puder to konieczność. Skrobia jest tańsza, więc będę używać jej do makijaży, które noszę krótko (np. na zajęcia sportowe), gdy drogeryjnego pudru żal marnować :P

      Usuń
  6. Bardzo ciekawy kosmetyk :) Uwielbiam Twoje posty o takich starych recepturach! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Mam na oku jeszcze kilka innych, jak tylko zdobędę składniki, zabiorę się do roboty i będą nowe posty :)

      Usuń
  7. Puder ciekawy, ale ja zawsze podziwiam tez Twoje zdjęcia - tak gustownie tu wszystko ułożone, dobrane... Radość oglądać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Staram się, żeby ten mój zakątek był miły dla oka :)

      Usuń
  8. Natknęłam się na Twojego bloga zupełnym przypadkiem, ale nie ukrywam, że czytanie go duuuużo mi rozjaśni w głowie i uzupełni moja wiedzę (gł od strony kostiumów - jestem fotografem a stylistyka, którą prezentujesz, jest mi równie bliska, choć może w bardziej mrocznym wydaniu:))

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, mam nadzieję, że będziesz mnie często odwiedzać ;)

      Usuń
  9. Tak się zastanawiałam i szukałam tego kosaćca w otchłaniach internetu i natrafiłam na coś takiego:http://naturalnamama.pl/p838,korzen-irysu-na-zabkowanie-premium.html i wynika z tego, że należałoby "okorować" korzeń i chyba wysuszyć a potem dopiero zetrzeć...

    W każdym razie, blog cudowny <3, śledzę go regularnie i nałogowo, jako chyba jedyny ;) Gratuluję pasji i w ogóle super <3 <3 <3

    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można też okorować :) Choć myślę, że intensywność zapachu zależy raczej od pory roku, w której się ten korzeń wykopie...

      Dzięki! <3

      Usuń