20 sierpnia 2017

Dzień z życia przy dworze / Napoleonske hry 2017

fot. Katerina Adamusova

Mam wrażenie, jakby to było więcej, niż tylko jeden dzień. Jeden dzień, a tyle się wydarzyło! Oczywiście jak zwykle wzięłam sobie za punkt honoru uszycie nowej sukienki. Z tym honorem to różnie bywa, ale tym razem udało się. Kilka popołudni, kilka nocy, szycie przez całą podróż w pociągach aż oczy zaczęły odmawiać posłuszeństwa - i jest! Całkiem nowa, dzienna sukienka na podstawie ryciny modowej.

Z sukienką się udało, z podróżą niekoniecznie, bo przez 90 minut opóźnienia pierwszego pociągu istniało ryzyko, że nie zdążę z przesiadkami i nie będę miała gdzie nocować! Szczęściem, w Austerlitz pojawiłam się moment przed północą jako współczesny kopciuszek, by następnego dnia zjawić się na śniadaniu w sztabie... koszmarnie spóźniona! Było rano, a ja jeszcze chyba nigdy wcześniej nie ubierałam i nie czesałam się tak szybko! Martwiłam się spóźnieniem, ale na szczęście nikt się o nie nie obraził, ale ulga! :)

fot. Rysavy Ivo
Czas śniadania minął szybciutko i wszyscy poszli szykować się do oficjalnej części dnia, którą było przedstawienie u dworu syna Napoleona - Orlątka i ogłoszenie go Królem Rzymu. Uprzedzę pytania: tak, dziecko jest prawdziwe :D Co więcej, jest to... dziewczynka - córeczka cesarzowej, także wiecie: Król Rzymu była kobietą! :D
fot. Mme Chantberry

fot. Rysavy Ivo

fot. Rysavy Ivo
Z perspektywy damy dworu mogłam spokojnie podziwiać cudną suknię dworską cesarzowej i cudne stroje moich znajomych, z którymi spotkałam się na miejscu - jak widać po zdjęciach, w tym sezonie królowały welony! Z zacnego podwyższenia dostrzegłam też żółte rabaty wśród żołnierzy ustawionych w czworobok. A żółte rabaty oznaczają czwórkę! Postanowiłam w wolnej chwili zajrzeć do obozu i przywitać się z nimi :)
Życie obozowe toczyło się jak zazwyczaj - żołnierze skręcali ładunki lub rąbali drewno z powalonego burzą drzewa, by wzmocnić ogień pod żeliwnym kotłem, w którym markietanki gotowały strawę. Tymczasem w innych kotłach i w innej kuchni gotowała się już strawa dla dworu...

fot. Katerina Adamusova
Powóz zabrał nas godnie i łagodnie (w przeciwieństwie do dzikiej jazdy bez trzymanki podczas bitwy w Znojmie :D ) przed zamek na sabrage. Rok temu średnio pojmowałam tę ceremonię otwierania win dragońskimi szablami, ale teraz, gdy już zakosztowałam morawskich win i wiem, że są pyszniutkie (pisze to osoba, która nie znosi alkoholu - więc te wina muszą być naprawdę dobre, żeby mi smakowały!), zupełnie rozumiem zasadność tej ceremonii ;)

fot. Rysavy Ivo

fot. Rysavy Ivo
Czym są "morskie potwórki"? Jakieś pomysły? :D Niestety, nie jest to oficjalna nazwa dla owoców morza po czesku, a szkoda, bo jest przeurocza! Odkąd jedna z dam dworu tak je nazwała, już im tak chyba zostanie - w moim słowniku na pewno!

fot. Rysavy Ivo
Około południa urządzono piknik w zamkowych ogrodach, a niedługo później wydano bitwę na polach poniżej zamku. Cały ten czas spędziłam na rozmowach, włóczeniu się to tu, to tam i poznawaniu nowych osób, oraz oczywiście przyglądaniu się pięknym strojom i dodatkom!
Na każdą z aktywności tego dnia trzeba było zaplanować odpowiedni ubiór. Cesarzowa zmieniała stroje za każdym razem i za każdym razem była ze wszystkim na czas, za co po prostu ją podziwiam! Co do mnie, to zaplanowałam 3 zmiany, przy czym większość czasu chciałam spędzić w tej fioletowej z welonem, no bo była nowa, to wiadomo - chciałam ją sobie trochę ponosić ;)

fot. Rysavy Ivo

fot. Rysavy Ivo
Natomiast na oficjalny obiad w zamku zaplanowałam moją sukienkę z Florencji z morową szarfą i pełnym garniturem empirowej biżuterii (Tak, wiem, że jeszcze nie napisałam ani słówka o niesamowitej Florencji, ale bardzo długo czekaliśmy na zdjęcia, a jak się już pojawiły, pojawił się również totalny brak czasu! Aktualnie mam połowę posta po angielsku i obiecuję do jesieni narobić wszystko! Tak samo, jak dokładny post o tym parurze / garniturze biżuterii, czyli skąd go mam, jak go zrobiłam itp., także bądźcie cierpliwi, już wkrótce ze wszystkiego się wyspowiadam!)
Dwa dania i deser ledwie się zmieściły w gorsecie w taki upał, ale to nic w porównaniu do walki o pilnowanie etykiety! Ciężko, oj ciężko to idzie, jak się ma wpojone współczesne zasady, a w domu nie przestrzega się żadnych :D Podsumowując, złote zasady każdego Polaka: jedz, bo doma nie byńdzie i mięsko zjedz, ziemniaki zostaw, to wiecie... lepiej zostawić w latach 2010. xD
fot. Pav Lucistnik
Niedługo nosiłam tę sukienkę i parur - bo choć ogólnie pasowałyby na bal, to sukienka ma tren, a w trenie dość kiepsko się tańczy, także tuż przed balem szybko leciałam do mojego domu przy głównej ulicy prowadzącej do zamku, by ekspresem przebrać się w moją drugą sukienkę florencką - z różowej satyny jedwabnej. Lubię ją, bo choć ma niewiele zdobień i przezroczysta organza jedwabna raczej nie rzuca się w oczy, to jednak te dwa materiały zdecydowanie robią robotę, a różany wieniec na głowie dodatkowo sprawia, że czuję się w niej jak delikatny płatek i chcę jak on wirować sobie w tańcu!

fot. Rysavy Ivo
Połowę balu spędziłam na rozmowach, a drugą połowę w tańcu, bo żołnierze z 4ki tak, jak obiecali, pojawili się na balu! Zawsze jest ten problem z tańcami, że jak nie przyjdzie się od razu z umówioną parą, to trudno jest kogoś wyhaczyć, bo wszyscy albo już tańczą, albo nie tańczą wcale. Tym razem uratowali mnie żołnierze, którzy odważnie podeszli do sprawy, nie bojąc się nawet tego, że wszystkie figury były tłumaczone po czesku xD I co? Udało się im zatańczyć bez najmniejszego błędu! Także od teraz nie ma już wymówek, że ja nie umiem tańczyć, panowie! Wszyscy widzieli, że to nieprawda, a tańce są łatwe, miłe i szybkie w nauce :)

fot. Rysavy Ivo
Bal zakończył się fantastycznymi fajerwerkami - były naprawdę niesamowite!
A po balu żołnierze zapraszali mnie do obozu - skradli nawet dywan i meble cesarzowej w tym celu, co było trochę śmieszne, trochę straszne! Na szczęście potem, jak o nie zapytałam, powiedzieli, że je oddali i przy tej wersji wydarzeń zostańmy :P
Ja oczywiście musiałam znów lecieć do domu na przebranie, bo w obozie bardzo łatwo o plamy, a jedwabna sukienka nie jest do prania, więc nie było innego wyboru jak tylko ją zmienić.
Dywanowy złodziejaszek na gorącym uczynku / fot. Urszula Nowak
I tak, po raz trzeci w tym roku żałowałam, że nie mam całkiem luźnego zestawu, który mogłabym nosić wieczorem, gdy po całym dniu mam już dość gorsetu, a nie chcę jeszcze iść spać. Spódnica i shortgown sprawdziłyby się bardzo dobrze w tej roli, zostaje mi więc już tylko je uszyć (materiały już są ;) ), a tymczasem musiałam zdać się na własną kreatywność i tak wkroczyłam do obozu w szałowym zestawie halka + szal. No co, ciemno było, nikt nie widział :D

Balowy selfiak / fot. Urszula Nowak
Na właściwe miejsce zaprowadził mnie śpiew dochodzący z jednego z ognisk rozsianych między namiotami w ciemności. Reszta żołnierzy siedziała zgrupowana przy stole wraz z jednym czeskim Rakuszakiem, który przyszedł jak ja z ciemności ogrzać się przy ogniu i poopowiadać historie przy piwie. A ponieważ czeski i polski są podobne, ale nie do końca, z obecności nowego znajomego wynikło tyle śmiesznych sytuacji i nieporozumień, że nie pamiętam już kiedy śmiałam się tak bardzo!
Wkrótce zaczęła mnie ogarniać senność i był to dobry czas, by wczołgać się do namio... zaraz, przecież jakiś kwadrans drogi stąd mam mój domek, łóżko i łazienkę! Było niedaleko północy, gdy wraz z małą grupką oddaliliśmy się od obozu, by poszukać koni i wznieść za nie toast - za nie, za kawalerię i zwycięstwa. Kroczące w ciemności, cieniste rumaki zdawały się mieć zupełnie wygwizdane na nasze grzeczności, zostawiliśmy je więc w spokoju i tak, pod żołnierską ochroną trafiłam w końcu pod mój przyjazny dach, praktycznie padłam na łóżko i nawet nie wiem, kiedy skończyła się noc, niosąc kolejny dzień - dzień powrotu do XXI wieku i straszliwą migrenę, ale to już inna historia... ;)

fot. Mme Chantberry

3 komentarze: