Nareszcie! Choć przykro mi tak pisać o tej książce. Czytałam ją od lutego z dwumiesięczną przerwą na pisanie przeklętej, znienawidzonej pracy. To był zły pomysł i obiecuję solennie, że już nigdy więcej nie potraktuję tak żadnej powieści...
Niestety, to, jak podeszłam do ostatniego i najbardziej dojrzałego dzieła pani Gaskell miało wpływ na jego odbiór. Tak, jak na początku czytało mi się dobrze i tak, jak podczas tej wymuszonej przerwy bardzo chciałam wrócić do lektury, tak potem, po powrocie było już coraz gorzej...
Ale zacznijmy od początku: okładka książki jest nie tylko bardzo ładna, lecz także obraz na niej wykorzystany bardzo pasuje do treści książki. Co prawda wyobrażałam sobie salonik Gibsonów w barwach błękitnych, nie czerwonych, ale jednak, za każdym razem, gdy zamykałam książkę i spoglądałam na okładkę, wiedziałam, że w takiej scenerii mogłaby się rozgrywać akcja powieści.
Obok książki carrot cake, które, być może podawały panny Browning na swoich wieczornych herbatkach :) |
Ogromną zaletą Żon i córek jest język, jakim zostały napisane. Giętkie, rozłożyste zdania i mnóstwo słów mieniących się odcieniami znaczeń wprowadzały w świat dziewiętnastowiecznej, angielskiej prowincji, która właściwie nie różni się tak bardzo od naszej współczesnej wsi. Mamy więc i lokalne stowarzyszenie, mieszczące się w księgarni, i apodyktyczne matrony, i gadatliwe stare panny, i lokalnego dziedzica, i fałszywą, przypochlebiającą się hrabiostwu panią Gibson (która ze względu na ilość wypowiadanych przez siebie lukrowanych mów stanowi chyba oddzielną kategorię ;) ), a wszystko urozmaicone wszechobecnymi plotkami i wnikliwą obserwacją życia innych.
Tło obyczajowe zostało doskonale nakreślone. Wielokrotnie odrywałam wzrok od powieści, żeby podziwiać pracę, jaką pani Gaskell włożyła w zbudowanie fabuły tej sporych rozmiarów powieści. Każdy bohater jest dopracowany i wiarygodny; nieraz potraktowany z ironią, lecz nie przerysowany, co sprawia, że obraz małej, prowincjonalnej społeczności jest wciąż aktualny. Najbardziej polubiłam pana Gibsona za jego rozsądek i zdecydowanie, Osborne`a - za wszystko, taki typ bohatera w książkach i filmach zawsze zyskuje moją sympatię, oraz Cynthię. Jest ona najbardziej niejednoznaczną postacią, a więc i najbardziej wiarygodną. Jej przeszłość pełna jest tajemnic i niedopowiedzeń, a jej uczucia zmienne jak wiatr stają się nieprzeniknione nawet dla niej samej.
Podobały mi się tytuły poszczególnych rozdziałów. Niby wszystko wyjaśniają, ale jednak po przeczytaniu kolejnego fragmentu okazywało się, że jego nazwa sugerowała jednak co innego :) Za to tytuł całej powieści zupełnie nie przypadł mi do gustu. Żony i córki nie sugeruje nic ciekawego, nic co mogłoby mnie zainteresować na tyle, abym wzięła powieść z półki. Szkoda, że tytuł nie jest bardziej przewrotny i przez to interesujący, ale takie już były standardy literackie dziewiętnastego wieku :P
Ostatnia powieść pani Gaskell ma jeszcze inne wady. Jako wielbicielka twórczości sióstr Bronte mogłabym oczekiwać więcej soczystych, bogatych w barwy, zapachy, dźwięki i smaki opisów okolicy oraz więcej i lepiej oddanych stanów emocjonalnych przynajmniej głównej bohaterki (Molly). Tymczasem zarówno scenografia powieści, jak i psychologiczny backstage są wykrojone ciasno, jakby cała energia i wyobraźnia pisarki skupiła się na szczegółach społecznych i nie wystarczyło jej już na wydzierganie wspomnianych wyżej szczegółów. Podczas czytania wielokrotnie chwytałam się myśli: U Charlotte byłby tu barwny opis / Charlotte pozwoliłaby Molly analizować sytuację, cieszyć się i cierpieć...
Ale tak to już jest, że powieść obyczajowo-społeczna jest powieścią obyczajowo-społeczną i nie stanie się nagle powieścią psychologiczną, choćbym przeniosła się do dziewiętnastego wieku i poprosiła panią Gaskell o napisanie wszystkiego od nowa!
Z resztą, nie ma wcale takiej potrzeby! Żony i córki to dzieło wysokiej klasy, napisałabym: kompletne, gdyby nie to, że brakuje ostatniego rozdziału, którego pani Gaskell nie zdążyła napisać przed śmiercią. Zamiast niego mamy tekst dziewiętnastowiecznego wydawcy, w którym (oprócz krótkiej analizy powieści i pochwał pod adresem jej autorki) zdradza on szczegóły zakończenia. Czy są zgodne z wyobraźnią pani Gaskell? A może to tylko wydawca uspokaja zawiedzionych brakiem happy endu czytelników? Jaka szkoda, że nie dowiemy się już jak było na prawdę! Czy Roger wrócił z Afryki, czy Molly zrozumiała naturę swoich uczuć, czy nie rozdzielił ich długi, bezbarwny czas oczekiwania na powrót młodego Hamleya do Anglii? Odpowiedzi na te pytania zostały porzucone gdzieś w XIX wieku, a nam, żyjącym 140 lat później pozostaje już tylko uruchomić wyobraźnię....
7/10
Aj, nie czyta się takich książek z przerwami:) Acz wiem cóż to oznacza dla lektury i czemu nie było można inaczej. Swoją drogą piękne zdjęcia i bardzo smakowite:)
OdpowiedzUsuńWłaśnie jestem na siebie wściekła za tę przerwę, ale miałam nóż na gardle i nie dało się inaczej... Żałuję, że w lutym nie zaczęłam czytać "Profesora Ch. Bronte zamiast "Żon i córek" - jest krótszy i na pewno zdążyłabym przeczytać go do końca, ale cóż, mądry Polak po szkodzie. Może kiedyś przeczytam tę powieść jeszcze raz :)
UsuńUwielbiam Twoje zdjęcia! Już mam ochotę na to ciasto, to murzynek, prawda? :D
OdpowiedzUsuńCo do samej książki, to niestesty nie znam ani jej, ani jej autorki! Ale rzeczywiście jest pięknie wydana :D
To jest ciasto marchewkowe, bardzo popularne w Anglii, ale faktycznie, bez charakterystycznej polewy z serka wygląda jak murzynek (a smakuje trochę jak piernik) :)
UsuńAch, kocham marchewkowe! Kiedyś koleżanka dała mi przepis i okazało się, że jest przepyszne! :D Ale rzeczywiście, to ciasto ze zdjęcia jest zdecydowanie za jasne na murzynka :)
UsuńDo pochwal fotograficznych się dołączę.
OdpowiedzUsuńTwoje zdjęcia to takie łączenie sztuk. Są literacko-kulinarno smakowite. Śliczne te detale - serwetka, wrzos, apetyczne ciastko na porcelanowym talerzyku. Piękne.
Dziękuję :) Staram się, żeby było ładnie i miło mi, że zdjęcia się podobają :)
UsuńW trakcie czytania twojej recenzji włączył mi się Awaken z Jane Eyre - muszę przyznać, że idealnie się wpasował w stylistykę twojego postu ;)
OdpowiedzUsuńNie cierpię czytać książek, które się nie kończą - brakuje mi zwykle w tych zakończonych punktu wyjścia do reszty historii, a w tych z otwartym zakończeniem - jakiegoś rozwiązania kulminacji ... Nienasycone stworzenie ze mnie ;)
Coś w tym jest :) Gdy książka się kończy, żal mi, że nie ma czegoś więcej, a zakończenie otwarte znowu sprawia, że mam ochotę pojechać do autora i przykuć go do biurka, żeby skończył powieść i wyjawił, co będzie dalej ;)
Usuńdokładnie! ;D co by nie wymyśłili, my i tak będziemy nieszczęśliwi ;)
UsuńPiękne zdjęcia. :)
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o książkę, to mam podobne odczucia. Brakowało mi w niej tych charakterystycznych dla Bronte, klimatycznych opisów. I jeszcze pani Gibson. Ufff... Strasznie mnie ta postać denerwowała. A jak "Profesor"? Właśnie rozważam czy go kupić, czy nie... Sama okładka już przyciąga. Czytałam różne opinie na temat tej książki i jeszcze się trochę waham.
Pani Gibson była okropna :D Te jej ciągłe przemowy bez jakiejkolwiek treści i uniżoność wobec Cumnorów bardzo przypominały mi zachowanie pana Collinsa z DiU :D
UsuńProfesora nie czytałam i chyba nieprędko się za niego zabiorę, bo dalej walczę z pracą mgr (a czasu coraz mniej...), ale jak tylko skończę pisać, zabiorę się za ostatnie / pierwsze dzieło Charlotte i skrobnę post na blogu :)
Jedna z ulubionych książek mojej siostry, zawsze krzyczy na mnie, że jeszcze jej nie przeczytałam i zamiast niej zabieram się za coś innego ;)
OdpowiedzUsuńNo to musisz ją przeczytać :D Jestem bardzo ciekawa Twoich wrażeń, bo jak na razie wychodzi na to, że wielbicielki Charlotte Bronte (Misiowa i ja :P ) wyczuwają w Żonach i córkach brak "tego czegoś". Ciekawa jestem, czy u Ciebie będzie podobnie :)
UsuńHm, zobaczymy :) Bo z kolei moja siostra lubi i Charlotte, i Jane Austen, i "Żony i córki" :D
UsuńJa miałam po lekturze "Żon i córek" mieszane uczucia. Pochłaniałam ją, podobała mi się bardzo, ale po jej "skonsumowaniu" stwierdziłam, że raczej już nigdy więcej jej nie przeczytam. I to jest dziwne, bo zwykle zakładam, że powieść, którą dobrze mi się czytało i która mi się podobała na pewno jeszcze kiedyś znajdzie się w moich rękach. Po to właśnie gromadzę tony książek:) A "Żon i córek" nie zamierzałam kupować i nadal nie zamierzam (czytałam pożyczoną z biblioteki). Dziwne... To samo dotyczy "Północy i południa". Nie wyobrażam sobie, że mogłabym ich nie przeczytać, czuję spełnienie, gdy wiem, że mam je w głowie, dałabym im ocenę 9/10, ale nie planuję więcej po nie sięgać. Niewytłumaczalne:)
OdpowiedzUsuńDwa wyjaśnienia - albo książkę wciąż trawisz emocjonalnie i nie czujesz się na siłach znów z nia zmierzyć, albo przetrawiłaś, zamknelaś za drzwiczkami których więcej nie otworzysz, bo nic nowego już po prostu nie chcesz się dowiedzieć ;) Każdy tak ma, ja po przeczytaniu Opowieści z Narnii uznałam je za absolutnie moje ulubione książki życia (a nie czytałam jako dziecko, dopiero na studiach), jednak do nich nigdy nie wrócę - nie chcę otwierać znów tego świata ;)
UsuńTak czasem jest - też mam takie książki, które uważam za dobre, ale jednak nic chcę do nich wracać, zbyt bardzo absorbowały emocjonalnie, choć - właśnie - cały czas mam je w głowie i często o nich myślę :)
UsuńJa mam tak z z cyklem powieściowym Collete -Klaudyna.Kupiłam lata temu,przeczyłam i nie mogę się zabrać po raz kolejny.Natomiast Rodzinę Whiotoków [11 tomów] czytam 2 razy w roku.
UsuńNigdy nie czytałam Colette! Kiedyś, razem z przyjaciółką czaiłyśmy się na ekranizację jednej z jej powieści, Cheri i od tego czasu zastanawiam się, czy dołączyć ją do mojej listy książek, czy nie...
UsuńCześć :)
UsuńNiedawno trafiłam na Twojego bloga i jestem oczarowana, widzę ile jeszcze mam do przeczytania i obejrzenia (o tych wpisach mam jakieś pojęcie, natomiast reszta to dla mnie wielkie zaskoczenie) :) Niestety chyba będę musiała poczekać z realizacją planów do obrony.
Odgrzebuję stary wątek - jeśli jeszcze nie miałaś okazji obejrzeć "Cheri" to polecam, świetna Michelle Pfeiffer, i to jedna z naprawdę nielicznych ekranizacji, która przypadła mi do gustu bardziej niż literacki pierwowzór, choć Colette skradła moje serce Klaudynkami.
Pozdrawiam i życzę powodzenia :)
Martyna (wybacz, że anonimowo, nie jestem zbyt obecna w Internecie)
Dzięki za odwiedziny :) Cheri jeszcze nie widziałam, dobrze, że mi o niej przypomniałaś, może w majówkę sobie obejrzę :)
UsuńPowodzenia w pisaniu pracy i na obronie! Jak już się z tym uporasz, chętnie ugoszczę Cię w Buduarze na dłużej ;)
Zachęcona Twoim a także innymi opiniami zamówiłam i czekam na dostawę.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem, czy się spodoba ;)
UsuńO "Żonach i córkach" słyszałam już jakiś czas temu. Niedawno przeczytałam Twoją recenzję i stwierdziłam, że powinnam przeczytać tę książkę. Wczoraj buszowałam po jednym z supermarketów w dziale z przecenionymi książkami i nagle zobaczyłam to dzieło pani Gaskell za jedyne 20 zł. Kupiłam od razu - to musi być przeznaczenie :D
OdpowiedzUsuńHa ha, miałam dokładnie tak samo! :D Też kupiłam Żony i córki w promocji (za 1 gr) i nie żałuję :)
UsuńZa 1 gr? O Boże, gdzie? :D
UsuńW Matrasie kiedyś była promocja: gdy kupiło się jedną z oznaczonych książek (kupiłam biografię sióstr Brontë), drugą można było wziąć za 1 gr. I tak Żony i córki do mnie trafiły :D
UsuńNiedawno skończyłam "Żony i córki" i bardzo urzekła mnie ta powieść! Mam własny egzemplarz i czuję, że kiedyś do niej wrócę :)
OdpowiedzUsuńO, do Żon i córek też powinnam wrócić! Czytałam tę powieść w nieodpowiednim czasie i przez to zupełnie jej nie doceniłam...
Usuń