1 stycznia 2015

Życie jak powieść / "Kobieta w ukryciu"

Od kilku lat można zauważyć "estetyczną tendencję" w filmach kostiumowych, polegającą na składaniu ich z wielu krótkich, wyjątkowo pięknych i wysmakowanych, lecz całkiem pustych scen. Nie ukrywam, że nie jestem zachwycona tym nowym trendem, bo jednak to, czego oczekuję od filmu, to dobrze opowiedziana historia, która trzyma w napięciu, budzi śmiech lub wyciska łzy, skłania do zastanowienia się nad różnymi rzeczami, ukazuje niezwykłe drogi życia bohaterów, wiąże z nimi widza, każąc mu kochać ich lub nienawidzić, a po napisach końcowych zostawia go niezdolnego powrócić po seansie do normalnego życia.


Tymczasem te nowe, wybitnie estetyczne filmy to cacka w stylu słynnych jajek Fabrege. Można je obejrzeć, zachwycić się nimi, postawić sobie takie na półce (jeśli jest się miliarderem :D ) i właściwie na tym kończy się ich rola i funkcja. W środku są puste, nie mają nic do zaoferowania poza pięknem. Nie wracam często do tych filmów, za to chętnie tworzyłabym kolekcje z powycinanych scen (tzw. klipów) i oglądała je potem tak, jak w XIX wieku oglądano podczas oczekiwania na pana domu album porzucony niedbale na konsoli w przedpokoju... o ile producent filmu chciałby udostępnić go w ten sposób w internecie ;)


Po tym wstępie chyba wiecie już, czego się spodziewać. Kobieta w ukryciu jest właśnie takim filmem. Opowieść, która rozwija się w ciągu półtorej godziny nie angażuje ani emocji, ani umysłu, za to jest ucztą dla oczu. Film jest historią romansu Charlesa Dickensa z młodą aktorką Nelly Ternan, ale lepiej nie spodziewać się melodramatu. Uczucia w filmie są bardzo skąpo dawkowane, zaś sposób przeżywania romansu przez główna bohaterkę - powściągliwy i zamknięty. Widz ma wrażenie, że Nelly nie tyle rzeczywiście kocha Dickensa, ile raczej najbliższy jej świat tego od niej oczekuje i ona, choć niepewna i pełna obiekcji, poddaje się tym oczekiwaniom. Jej postać zdaje się ciasno skrępowana nie tylko wiktoriańskimi wymaganiami wobec kobiety (którym się podporządkowuje), lecz także literacką wizją życia. Opowieść, jaka wyłania się z serii retrospekcji podczas spaceru brzegiem morza (celowe nawiązanie do kipiącego od emocji Fortepianu?) zdaje się podporządkowana linii fabularnej jakiejś powieści. I jest to własna powieść Nelly Ternan, którą wyczytuje wśród kart przykurzonych dzieł swojego ukochanego. Postać Nelly jest ucieleśnieniem tego, jak (stereotypowo, choć na bazie źródeł) postrzega się dziś kobiety i ich życie w połowie XIX wieku. Zahamowania i skrępowanie, którym bez buntu się poddaje pochodzą z jej własnej świadomości i tego, jak została ukształtowana. Otoczenie pozornie daje jej wolność, jednocześnie bez słów wytyczając jedyną słuszną drogę postępowania. Konflikt, będący owocem tej nierozstrzygalnej sytuacji drąży jej charakter, skazując na niekończące się wewnętrzne męki przy jednocześnie słodkiej i niewinnej aparycji (jak ona wygląda w krynolinach! Ideał!)


Drugą postacią, która wyraziście rysuje się w filmie jest grany przez Ralpha Fiennesa Dickens. Pisarz przedstawiony jest tu jako mężczyzna egocentryczny, który nie liczy się z niczym i z nikim, poza samym sobą i swoimi powieściami. Sposób, w jaki, pod pozorami dobrych manier i chęci uporządkowania relacji, traktuje swoją żonę i Nelly jest bulwersujący. Przy czym Dickens nie jest postacią złą. Wszystko dzieje się w świetle przyzwolenia społecznego i w ramach ówcześnie obowiązującej moralności. Oczywiście jest scena, w której spojrzenia gentlemanów skierowane w stronę bohatera potępiają jego zachowanie, jednak nikt jawnie nie buntuje się przeciw jego poczynaniom (Fiennes lubi takich bohaterów. Kto pamięta jego księcia Devonshire?).
Jedyną postacią, która mogłaby być nam bliska jest porzucona żona Dickensa. Jej rozpacz jest autentyczna, a siła i opanowanie budzą niekłamany podziw. To, że mąż traktuje ją jak przedmiot, którym właśnie skończył się bawić i którego już nie potrzebuje dodatkowo podkreśla jej smutną i niemającą wyjścia sytuację.


Oprócz dość interesujących relacji między bohaterami, zaletą filmu są przepięknie zaaranżowane wnętrza, sceneria i kostiumy. Kobiety zdają się tonąć w koronkach, drapowaniach materiału, kwiatach i przepychu dziewiętnastowiecznych, ciemnych wnętrz, wśród których żyją. Fragmentaryczność narracji, liczne retrospekcje i wprowadzenie alegorycznego teatru, w którym grają bohaterowie sprawiają, że film nie jest łatwy, ani przyjemny w odbiorze. Chciałoby się zobaczyć choć jeden z tych poszarpanych jak wspomnienia bohaterki wątków w całości, niestety konstrukcja filmu na to nie pozwala.


Tak, jak pisałam na początku, Kobieta w ukryciu to śliczne cacko, nie angażujące zbytnio ani umysłu, ani serca; elegancki album z wystudiowanymi ilustracjami, który z przyjemnością można przejrzeć w wolnej chwili - nic więcej.

5/10

24 komentarze:

  1. Widzę, że mamy identyczne odczucia jeśli chodzi o ten film. Miły dla oka, ale nic więcej. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po Twoim poście trafił do mnie na listę, bo sama chciałam sprawdzić, jak to z nim jest i okazało się, że myślimy podobnie :D

      Usuń
  2. Nie widziałam. Muszę. Koniecznie.
    Nie czytasz może czegoś Gaskell, bo mamy takie małe wyzwanie na fb :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, w sumie Cranford się do mnie uśmiecha... Zobaczę na czym polega to wyzwanie :)

      Usuń
  3. Mam takie same odczucia, kompletnie do mnie ten film nie trafił, nie poruszyły we mnie nic (oprócz pospacerowania nad brzegiem morza w czarnej turniurze, ale raczej nie o to chodzi :D).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że ten spacer był taki trochę w Twoim stylu? Może uszyjesz sobie kiedyś czarną turniurę? :)

      Usuń
    2. Na pewno, nie wiem czy w tym roku, ale żałobna turniura na pewno ;D

      Usuń
    3. O, no to czekam z niecierpliwością! Może jak uszyjesz ją latem, uda Ci się nawet zrobić jakieś fotki nad morzem? ;)

      Usuń
  4. Filmu oczywiście nie widziałam, ale bardzo zaciekawiła mnie Twoja recenzja - zwłaszcza porównanie filmu do jajek Fabrege, biorąc pod uwagę to, co piszesz, wydaje się niezwykle trafne! A kadry z filmu rzeczywiście bardzo cieszą oczy, Szkoda, że w samym filmie nic z tych pięknych ujęć nie wynika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najbardziej żałuję, że wielu pięknych scen (i ścieżki dźwiękowej) nie ma na yt </3

      Usuń
  5. Nie oglądałam filmu, ale z tego co piszesz wynika, że jest to dobry film do obejrzenia w piątkowy wieczór, kiedy jest się tak wyczerpanym, że nie ma się już siły aby myśleć głębiej, lecz pozostaje jedynie chęć nacieszenia oka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zdecydowanie! Tego typu filmy najlepiej ogląda się w piątki wieczorem lub w senne, niedzielne popołudnia :)

      Usuń
  6. Podoba mi się to porównanie - jajka Feberge do filmu :) Coś w tym jest! Ale dobrze, że można choć na ładne kostiumy i scenerie popatrzeć i oko nacieszyć, bo czasem niektórym filmom to brakuje i dobrej fabuły i scenografii ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam jakiś czas temu o tych jajkach i zostały mi w głowie :D
      O tych, którym brakuje wszystkiego chyba nawet nie warto pisać :P

      Usuń
  7. Też wolę filmy, z których wynika jakieś przesłanie, ale gdy go brak, z powodzeniem zadowalam się pięknymi kadrami i kostiumami, przynajmniej dzięki temu lepiej poznaję dawną modę - gorzej, gdy stroje nie są zbyt poprawne historycznie, bo tak też się zdarza...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, zdarza się ;) Ale w tym filmie (ocena po jednorazowym oglądaniu) stroje akurat są poprawne i do tego ładne. Oprócz tego Nelly ma fajne fryzury. Mam ochotę część wypróbować na sobie ;)

      Usuń
  8. Estetyzacja kina kostiumowego strasznie się rzuca w oczy, to prawda. Jakby twórcy chcieli tworzyć sceny specjalnie dla romantycznych tumblrowiczów :D I jeszcze jedno: te filmy bywają do siebie bardzo podobne, jeśli przymknąć oko na to jaką dokładnie prezentują epokę, można je ze sobą wymieszać i powstanie, właśnie, romantyczny tumblr :D

    Jeden z tych filmów-snów, które migną gdzieś wieczorem, ale niespecjalnie się chce do nich wracać, żeby obejrzeć od początku do końca. A szkoda, temat był ciekawy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, są do siebie podobne. I nawet te, które nie są jakoś szczególnie estetyczne i tak podlegają konwencjom, na podstawie których ukształtowano ich fabułę (nieszczęśliwa miłość, mezalians, kobieta w złotej klatce itp.). Myślę, że to jest chyba największy problem kina kostiumowego. Bo to, w jakich czasach dzieje się akcja i jak ucharakteryzowani są aktorzy nie powinno determinować treści filmu. Fajnie byłoby, gdyby filmy kostiumowe były nie tylko ładne, ale też bardziej ambitne :)

      Usuń
  9. Ja takie filmy zazwyczaj przeskakuje scena po scenie, zatrzymujac sie na pieknych sukienkach i ewentualnie ladnie podanym jedzeniu.... :D takie niezobowiazujace zajecie, jak przerzucanie stron w katalogu Ikei... xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczególnie fajnie ogląda się je, gdy na dworze jest szaro i brzydko. Można się wtedy przenieść choć na dwie godziny do piękniejszego świata :)

      Usuń
  10. Ojejku, jak mnie tu dawno nie było!
    Film obejrzę na sto procent - chociażby po to, by uradować oczyska i spędzić znów trochę czasu w klimacie. Jak mówi mój kolega: żeby się poczuć. : D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Poczujesz się" na pewno :) skoro w filmie zadbano nawet o takie detale, jak odpowiednie jedzenie i drobiazgi zdobiące wnętrza :)

      Usuń
  11. Film oglądałam już jakiś czas temu. I jak widać, nawet nie chciało mi się cokolwiek wspominać o tej produkcji. Z jednej strony lubię filmy które mają ładne zdjęcia, ale... Dobrą fabułę też bardzo lubię, dlatego ta produkcja jakoś nie zrobiła na mnie wrażenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, ja nadal żałuję, że nie ma wielu scen na yt, bo ten film byłby idealny do oglądania po kawałku, gdy ma się ochotę na coś ładnego :)

      Usuń