30 maja 2012

Z wizytą w Ermitażu, cz. I

Gdzie byłam, jak mnie nie było? W srogim kraju :D który właściwie, przy bliższym poznaniu nie jest aż tak srogi - żaden z rosyjskich stereotypów się nie sprawdził, ale może dlatego, że Petersburg jest dużym miastem, prowincja pewnie wygląda inaczej... W każdym razie przywiozłam ze sobą miliardy zdjęć, a jako, że Petersburg to głównie wiek XVIII i XIX, zamierzam poświęcić mojej podróży kilka postów. O samym Ermitażu będą dwa. Dzisiaj, tak jak ja dokładnie tydzień temu, poprzyglądamy się wnętrzom.


Ermitaż był właściwie pałacem zimowym Piotra I, ale na dzisiejszy składa się kilka różnych budynków, w których mieści się pokaźna, zapoczątkowana przez Katarzynę II kolekcja obrazów i rzeźb. Te zostawimy sobie na potem, dzisiaj czas obejrzeć sam pałac.

Tak prezentuje się z zewnątrz:


To zdjęcie od strony Newy, a poniższe przez okno pałacu :)



Ermitaż, jak chyba wszystko w Rosji, jest wielki, a jego wnętrza urządzone z przepychem, kapiące złotem (niekiedy sztucznym, malarskim) i zapierające dech w piersiach. W końcu wybudowano go w stylu barokowym :)




To coś w rodzaju głównego holu, przez który wchodzi się po schodach do kolejnych komnat. Większość zdjęć robiłam trzymając aparat wysoko, bo oczywiście oprócz mnie w Ermitażu były tysiące innych ludzi i niełatwo było zrobić zdjęcie, na którym ich nie ma. Ale starałam się ;)



W tej sali jest coś bardzo ładnego, o czym będzie w drugiej części posta, na razie nie zdradzę, co to jest. Powiem tylko, że o podobnych pisałam już na blogu.




Oprócz mnóstwa złoceń i zdobień dodatkowe wrażenie przepychu i iluzję jeszcze większych sal sprawiają lustra.




Uwielbiam te żyrandole, na żywo robią niesamowite wrażenie!


Wreszcie udało mi się zrobić zdjęcie bez tłumów zasłaniających połowę komnaty :D Ściany tej były oczywiście złote.


W tej sali mieści się carski tron, do którego prowadzą rzędy kolumn po obu stronach. Sama komnata jest ogromna.


Czas na detale :) Ta ptasia noga to klamka przy masywnych, rzeźbionych drzwiach. Poniżej inne piękne drzwi, wykonane z szylkretu:


A teraz coś uroczego - wiszący ogród stworzony na dachu pałacu:


Były sufity, teraz czas na podłogę :D Tutaj też widać dbałość o szczegóły, tak charakterystyczną dla dawnego wystroju wnętrz... i moje niezawodne baleriny :D :D


Na dzisiaj to już wszystko. Mało tekstu, dużo obrazków i tak to będzie wyglądało przez najbliższe kilka postów. Oczywiście będą też inne rzeczy, które kiedyś tam obiecałam, ale na razie muszę uporać się z zaliczeniami (prace...) i sesją. A w międzyczasie pospacerujemy sobie po dziewiętnastowiecznym Petersburgu :)

9 maja 2012

Eksperyment sukienkowy :)

Czytając blogi poświęcone costumingowi (w Polsce jest to zupełnie niepopularne, stąd nawet brak tłumaczenia dla nazwy - chodzi generalnie o szycie ubrań według dawnych wzorców - coś jak krawiectwo historyczne, z tym, że jest w tym więcej zabawy, no i nie potrzeba do tego specjalistycznej wiedzy [oczywiście pomijając costuming zawodowy, czyli szycie na potrzeby np. sztuk teatralnych]) zafascynowałam się starymi, XVIII i XIX w. sukienkami tak bardzo, że oglądanie zdjęć mi nie wystarczyło i zapragnęłam mieć własną :)



Oczywiście nigdy wcześniej nic nie szyłam, nie mam wykrojów, a sama ich sobie nie narysuję, bo nie potrafię, polskie sklepy z tkaninami są ubogie w 100% naturalne materiały, nie mówiąc już o dawnym wzornictwie... Ale uparłam się. Stwierdziłam, że skoro moja babcia sama nauczyła się szyć, to ja mogę równie dobrze się tego nauczyć pod jej okiem :) Oczywiście od razu przyjęłam strategię, że najpierw nauczę się porządnie szyć na maszynie i jak na razie nie będę nawet myśleć o szyciu tych sukienek ręcznie (tak, jak to robi większość blogerek - podziwiam).


Na początek postanowiłam stworzyć coś bardzo prostego (jak na standardy XVIII i XIX w.), czyli sukienkę w - powiedzmy - stylu angielskiej regencji - taką, jakie nosiły bohaterki powieści Jane Austen, tyle tylko, że stan przesunęłam trochę niżej (w talii), bo przy mojej figurze taki podwyższony pas po prostu źle wygląda.

I tak, po narysowaniu tego łopatologicznego rysunku, przeszukaniu żurnali z ostatnich 20 lat (do tych z XVIII i XIX wieku nie mam niestety dostępu), dopasowaniu kilku różnych wykrojów do mojej wizji i rozmiaru i prawdziwej odysei po sklepach z tkaninami (w jednym z nich pani z wyraźnym fochem na twarzy stwierdziła, ze "czegoś takiego, to oni nie mają" <lol>) wreszcie zabrałam się do roboty.



Jak na razie mam wykrojoną górną część sukienki i sfastrygowaną "bazę" (bez rękawów). I myślę, że jeśli podliczyłabym, ile czasu spędziłyśmy z babcią nad tą sukienką, to wyszłaby już doba ;)

Niemniej, cieszę się z tego, że zaczęłam szyć. W myślach mam już całe setki sukienek do stworzenia :)
A na blogu będę relacjonować przebieg powstawania tej - zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Pozdrawiam (: