W oczekiwaniu na nową adaptację postanowiłam zobaczyć bardzo zachwalany mini serial z 2006 roku. Przyznam, że nie przepadam za starociami, ale 2006 to przecież nie tak dawno, poza tym chciałam mieć porównanie idąc do kina na nowiutki film :)
Przyznam, że po pierwszym odcinku tego serialu byłam bardzo zawiedziona – sceny w szkole Lowood (swoją drogą nie wiadomo dlaczego w filmie pozmieniano niektóre nazwy własne, choć może jest to raczej sprawką beznadziejnych, zacinających się polskich napisów… ale lepsze takie napisy, niż wcale :D ) więc sceny w szkole Lowood zostały koszmarnie okrojone. Mnie bulwersował szczególnie brak panny Temple, która oprócz Heleny Burns była jedyną przyjazną Jane osobą. W książce jej dobroć wielokrotnie zwilżała moje oczy, więc czekałam jak to będzie w serialu, a tu taka przykra niespodzianka… Na szczęście jakiś czas później odnalazłam na YT filmik z usuniętymi scenami i teraz już wiem, że za tą czystką stoi montażysta – mnóstwo scen szkolnych zostało powycinanych pewnie ze względu na ograniczenia czasowe (choć ja wolałabym, żeby serial był te 15 min dłuższy).
Drugi odcinek jednak w pełni wynagrodził mi zawód – Jane grana przez Ruth Wilson to MOJA JANE! Może nie bardzo znam się na aktorskiej grze, ale muszę napisać, że kreacja głównej postaci była idealna. Niezwykle emocjonalna, ale dobrze wyważona i nie histeryczna gra ożywiła książkową Jane, zupełnie pokrywając się z moją wyobraźnią w jedno ♥ Gdy Jane się cieszyła, ja również odczuwałam radość, gdy płakała, ja razem z nią. Ponadto filmowy pan Rochester (również dobrze zagrany) tworzył z nią doskonałą parę. Fakt, na początku przeszkadzało mi, że jest przystojny – w książce był brzydki i tak też go sobie wyobrażałam. Ale może na prawdę trudno byłoby widzom, i mnie także spędzić 4 godziny z brzydkimi bohaterami. Ostatecznie zaakceptowałam przystojną wersję pana Rochestera i mój bunt szybko wygasł ;)
Co do innych bohaterów: miałam zastrzeżenia co do Adelki. Po prostu wydawała mi się za duża do tej roli – wygląda na 11 / 12 lat a zachowuje się jak siedmioletnie dziecko… Powinni zaangażować młodszą dziewczynkę, w powieści Adelka chyba też była młodsza. Poza tym nie podobał mi się jeszcze St John – zupełnie inny niż w książce – gdy Jane mówiła, że jest przystojny, na moich ustach zagościł ironiczny uśmiech, bo St. John był o wiele brzydszy od filmowego Rochestera. W powieści jest na odwrót. Ale w książce obcujemy dłużej z bohaterami i poznajemy ich przez opisy, sądy i myśli – wygląd pozostaje na drugim miejscu, w adaptacji zaś to on jest najważniejszy, więc pewnie gdyby St. John był przystojniejszy niż główny bohater, widzowie z nim woleliby połączyć Jane…
Zabawna jest ta moja recenzja – piszę sobie kto jest przystojny, a kto nie :D
Kolejny zawód spotkał mnie w scenach z Bertą. O ile w książce była naprawdę przerażająca, tutaj jest zbyt ładna, na jej twarzy nie widać obłąkańczego grymasu, oczy patrzą zbyt trzeźwo. Gdy pan Rochester przedstawia ją (po scenie ślubu), trudno uwierzyć, że ta ładna mulatka mogłaby być książkową diablicą, a życie Rochestera z nią – piekłem. To wrażenie rekompensują nieco sceny pożaru – tam Berta jest już chociaż trochę sobą (ale za to pan Rochester jakoś nieszczególnie się kwapi, żeby ją uratować lol).
Ogromną zaletą serialu, oprócz wspaniałej gry aktorskiej są również miejsca, w których kręcono film – Thornfield Hall wyobrażałam sobie dokładnie tak samo, wrzosowiska tylko inaczej, ale to moja wina – nigdy nie widziałam angielskich wrzosowisk (szkoda). Bardzo dobrze poprowadzony jest również wątek Berty. Niepokój wzrasta coraz to bardziej z każdą wzmianką o tajemnicy Thornfield Hall. I jest tak do tego stopnia, że muszę przyznać, iż podczas oglądania sceny „odwiedzin” pokoju Jane trzęsłam się ze strachu :D Szkoda tylko, że scena ta w filmie nie była nawet w połowie tak mocna, jak moja wyobraźnia…
Ostatecznie, głównie ze względu na niesamowitą parę bohaterów i doskonałą grę aktorską oceniam ten serial wysoko. Przyznam, że nie mogłam się doczekać kolejnych odcinków (oglądałam codziennie jeden :) ), a takie drobnostki, jak mało gustowne zakończenie (obraz), czy te wymienione wcześniej nie mają w końcu wielkiego znaczenia, jeśli porównuje się film do książki, którą uznało się za ideał…
Polecam, polecam :)
9/10 ♥
PS. Znalazłam cały serial w internecie:
Są również bonusy - wywiad z twórcami serialu i aktorami, którzy wcielili się w niesamowitą parę - odtwórca Rochestera okazał się (oprócz tego, że jest przystojny) bardzo inteligentny (!) Ach! :D
Jeden odcinek na dzień, mówisz :D jak zaczęłam oglądać na youtubie (tak! na youtubie!) wieczorem tak skończyłam o 4 rano miejscami zalewając się łzami. tyle napięcia wrzucili między Jane i Rochestera, tyle chemii tam było, bezbłędny serial :) no, prawie, owszem, ten obraz na końcu nie pasował do klimatu.
OdpowiedzUsuńTeż płakałam nie raz! Ruth zagrała świetnie, jej Jane jest dokładnie taka, jak w książce, a i Rochester niczego sobie ;)
Usuń"odtwórca Rochestera okazał się (oprócz tego, że jest przystojny) bardzo inteligentny" - pokrewieństwo zobowiązuje, w końcu jest synem Maggie Smith ;)
OdpowiedzUsuńRany, ale stary jest ten post! Nawet nie pamiętam już, że go napisałam! :D
UsuńNIE. Całemu temu serialowi mówię NIE. A za co? Za jeden drobiazg: przerobienie mojej ulubionej, pełnej gniewu, rozpaczy i pasji sceny kłótni w bibliotece na harlequinową scenkę miziania się w sypialni Jane rodem z brazylijskich telenoweli. I ona niby ucieka, by nie zostać jego kochanką? NIE.
OdpowiedzUsuńAle ten serial i tak jest bliższy powieści, niż inne ;) Trudno, każdy ma własny gust :)
Usuń