Oczywiście musi być coś do posłuchania :) Tym razem będzie coś z Marii Antoniny. Słuchałam tej ścieżki dźwiękowej rano, malując się przed wyjściem do ogrodu i tak utkwiła mi w głowie, że tego dnia nie mogłam się już od niej uwolnić :D
Sam pałac "główny" jest ogromny i stoi na straży rozległego ogrodu. W środku są pewnie złocone wnętrza i całe mnóstwo pięknych osiemnastowiecznych przedmiotów ♥
Gdy już się wejdzie do ogrodu, nie sposób nie zauważyć 142 wodotrysków, z których słynie rezydencja. W słoneczny, ciepły dzień można poczuć unoszącą się w powietrzu, orzeźwiającą mgiełkę wodną :) Najwięcej fontann jest oczywiście tuż przy wejściu, na przeciwko wielkiego pałacu.
Gdy tak sobie wśród nich spacerowałam, moja kuzynka uświadomiła mnie, że właściwie, odkąd nie ma cara i ogród jest ogólnie dostępny, ludzie mieszkający niedaleko zwyczajnie spędzają w nim niedzielę, tak, jak my w Ś. lub w tym ogromnym, wybetonowanym, postkomunistycznym, w pełni publicznym, wojewódzkim parku... No cóż, to porównanie tym drastyczniej obnaża brzydotę i mierność naszego, XXI wieku :(
Wracając do pięknego i dalekiego Peterhofu: można powiedzieć, że te złote rzeźby pilnują bezpieczeństwa i spokojnego odpoczynku cara, który w XVIII w. miał się jeszcze całkiem dobrze :)
Szkoda, że nie dało się wejść do środka tej ogromnej, rozbudowanej fontanny :P Ale z pewnością byłby to wtedy mokry spacer ;)
To jest widok na ogród znad fontanny - widać dwa mosty, a na nich oczywiście ludzi - w taki słoneczny dzień było ich mnóstwo i nie dało się po prostu niczego bez nich sfotografować, dlatego goście ogrodu będą się co jakiś czas przewijać na zdjęciach :P
A to pałac widziany z drugiego z mostów, no i oczywiście wodotryski :)
Główny budynek jest na wzniesieniu, a reszta posiadłości rozciąga się pod nim. Gdy już zeszłam po schodach i obeszłam tę ogromną fontannę, zaczęłam zagłębiać się w sam ogród.
No cóż, w carskiej posiadłości letniej, nawet na zewnątrz rzeźby są złote... To trochę tak, jakby król Midas dotknął wybrańców ze swojej świty i pozostawił ich tam, gdzie byli w chwili przemiany w migoczący kruszec :)
Takie zespoły pawilonów są dwa, symetrycznie położone po lewej i prawej stronie ogrodu. Nie mam pojęcia, do czego mogły służyć, ale ja, gdybym żyła w XVIII w., chętnie zrobiłabym w nich miniprzyjęcie - jakiś piknik lub podwieczorek, albo wystawiła amatorską sztukę...
Ścieżki ogrodu są wysypane miękkim żwirem i (poza tym, że ten żwir niemiłosiernie brudzi buty) miło się po nim spaceruje. Generalnie, pogoda była idealna, nie za gorąco i nie za słonecznie, ale jasno, powietrze przyjemnie wilgotne... no po prostu chcę być carem i tam mieszkać :D :D Jestem osobą, która rzadko kiedy manifestuje swoje uczucia przy obcych, a w Peterhofie czułam się tak dobrze, że mimo tego uśmiechałam się jak głupia i miałam ochotę zatańczyć :D Ale tego już nie zrobiłam :D :D
Dopiero teraz, przygotowując zdjęcia na bloga, zauważyłam, że gra wszechobecnej wody i słońca dała tutaj holograficzny efekt!
A to jest Ermitaż, ale oczywiście nie ten, który już pokazywałam, tylko maleńki pałacyk na obrzeżach ogrodu. Byłam bardzo ciekawa, co jest w środku, ale niestety - nie dość, że za wstęp trzeba było dodatkowo płacić, to miałam za mało czasu :( Właściwie w tym ogrodzie można byłoby spędzić cały dzień od rana do wieczora i dopiero wtedy można by wszystko zobaczyć. Ja miałam przeznaczone na spacer tylko 1,5 godziny i niestety, musiałam zrezygnować z wizyty w środku...
Spacerując sobie spokojnie dalej, zauważyłam, że za rozświetlonym pasem zieleni jest coś błękitnego i idąc, zaczęłam się zastanawiać, co to właściwie jest... A to było morze! Car w swojej letniej posiadłości miał również prywatny dostęp do morza :))) I już stało się jasne, skąd bierze się to wyjątkowo świeże powietrze, no i dokąd odpływa woda z fontann :)
Nad morzem car umieścił swój ulubiony pałacyk - Monplaisir, do którego udawał się na spotkania z kochankami (stąd chyba nazwa), żonę zostawiając w pałacu głównym. No ładnie! :D
Monplaisir jest mały i wygląda raczej jak jakiś osiemnastowieczny, nadmorski kurort :) Gdy tamtędy przechodziłam, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że jestem panną z początku XIX w., która przyjechała odwiedzić przyjaciółkę nad Zatoką Fińską, a wszyscy inni ludzie to dziewiętnastowieczni kuracjusze :D Nastrój Monplaisiru był dla mnie wyjęty wprost z powieści Jane Austen.
Powyższa fontanna jest inspirowana słońcem - tryskająca woda to jego promienie :)
Niedaleko, wśród zieleni jest prześliczna altanka... gdybym żyła w XVIII w. na pewno w takiej altance spotykałabym się z przyjaciółkami, czytała listy, plotkowała... :)
Oczywiście dróżek pilnują rzeźby, ale już nie złote ;) Ta wygląda, jakby chciała karmić ptaki, których oczywiście w ogrodzie całe mnóstwo śpiewało.
Tę fontannę, kolejny pałacyk i widowiskową kaskadę (nie mam zdjęcia :( ) odnalazłam, gdy mój czas na spacer dobiegał końca i bardzo żałowałam, że nie było go więcej... albo, że nie obrałam sobie innego kursu, bo może wtedy sfotografowałabym tę cudowną kaskadę... W każdym razie o tej porze zostały mi już tylko dwie minuty do spóźnienia :D i miotałam się po ogrodzie pstrykając byle jak, żeby mieć chociaż fragment tego pięknego ogrodu dla siebie i wziąć go ze sobą na oddalony o tysiąc kilometrów, betonowy Śląsk...
Bajeczne ogrody Petehofu. Byłam tam...12 lat temu, też spacerowałam pełna zachwytu nad pięknem dawnej, carskiej rezydencji.
OdpowiedzUsuńO tak, pięknie tam jest... Szkoda tylko, że w planach mojego wyjazdu nie było oglądania pałacu i innych obiektów w środku... Mogłabym tam spędzić ze dwa dni :D
Usuńza oknem tak szaro, a tu tak pięknie! aj;)
OdpowiedzUsuń:) U mnie dzisiaj słońce, choć przydałoby się jeszcze trochę zieleni ;)
Usuń