Znów naszła mnie ogromna chęć na tworzenie dawnych kosmetyków :) Znalazłam nawet cztery książki - dwie z XVIII wieku i dwie z XIX. Dzisiaj pierwszy przepis z serii.
Tak, to coś, co wygląda jak stary sos tatarski jest według książki mydłem :D
Myślałam, że przepis będzie skomplikowany, bo w końcu stworzenie własnego mydła nie jest takie proste, ale po wczytaniu się w przepisy wybrałam dwa i postanowiłam je sprawdzić :)
Mydło miodowe
"Weź cztery uncje białego mydła i tyle samo miodu, pół uncji potażu i dwie lub trzy drachmy destylowanej wody z dymnicy; wymieszaj wszystkie składniki.
To mydło dobrze oczyszcza skórę, delikatnie wybiela i wygładza. Jest także użyteczne w usuwaniu poparzeń słonecznych i oparzeń."
(The toilet of Flora, 1784)
Przepis wydaje się dziecinnie prosty ^^ Oto, czego potrzebujemy:
tak, wiem, że to tło do zdjęć jest straszne :O już więcej go nie będzie |
- 112 g białego mydła - w książce jest wcześniej przepis na to mydło, ja wzięłam współczesne, gotowe, zwracając uwagę na to, żeby jego skład był jak najprostszy.
- 112 g miodu,
- 14 g wodorotlenku potasu - to jest żrąca zasada stosowana przy produkcji mydła. Ja oczywiście bałam się takich poważnych eksperymentów i wzięłam tyle samo słabej zasady dostępnej w każdym domu - sody. I to był pewnie błąd...
- 7 - 10,5 ml wody z dymnicy. Nie znalazłam nigdzie destylatu, więc kupiłam dymnicę i zaparzyłam ją tak, jak herbatę.
Najpierw rozkruszyłam mydło i starałam się rozpuścić je w wodzie z dymnicy - powstała puszysta piana. Dalej dodałam miód, tę przeklętą sodę, która jest wszystkiemu winna (:P) i na koniec trochę samej dymnicy, która została po zaparzeniu - myślałam, że to będzie ładnie wyglądać (to źle myślałam :P).
I co? I nic - powstała mikstura nijak się ma do mydła, może dlatego, że nie użyłam potażu... Ale z drugiej strony, odświeżając mgliste wspomnienia z lekcji chemii, przypomniałam sobie, że do otrzymania mydła potrzebny jest przecież, oprócz mocnej zasady, tłuszcz. Tylko tak można przeprowadzić reakcję zmydlania. A tu, w przepisie ani mililitra oleju! I stąd moja ostrożność i wybór słabo zasadowej sody (jeśli to czyta jakiś chemik, proszę o radę na przyszłość :) ).
Żeby ratować moje mydło, wpadłam na genialny pomysł :D Wypełniłam połową mikstury foremkę do muffinów i włożyłam do piekarnika, żeby trochę osuszyć moje mydło. I nie zgadniecie co się stało! Magiczne właściwości sody się ujawniły i moje mydło zaczęło... rosnąć :D <facepalm>
Przy wyciąganiu go z piekarnika ubrudziłam nie tylko wnętrze kuchenki, ale też rękawicę, podłogę i blat :D
Stwierdziłam, że to mydło widocznie ma tak wyglądać. Zaniosłam je do łazienki i spróbowałam go użyć, ale tutaj też nic specjalnego - mydło się nie pieniło, czego nienawidzę i jakieś takie dziwne było, trudne do spłukania... Ble :D
Właściwości wygładzająco - wybielające? Po jednym użyciu nie zauważyłam :)
Tej receptury nie polecam. Na oku mam jeszcze jedną z tej samej książki i, patrząc na składniki, wygląda obiecująco - jak tylko ją wypróbuję, zaraz dam znać :)
Miłej niedzieli (:
Wiesz, mam po prostu wrażenie, że w osiemnastym wieku ludzie mieli trochę inne wyobrażenie o mydle niż my dzisiaj. Może właśnie wyszło Ci takie, jakie w tamtych czasach używano...
OdpowiedzUsuńTak, możliwe, że ono miało takie po prostu być... Te dawne przepisy to w sumie niezła loteria - nigdy nie wiadomo, co wyjdzie :D
UsuńRzeczywiście te mydło wygląda jak jakiś sos... No ale przynajmniej miałaś niezłą przygodę przy produkcji mydła. :D
OdpowiedzUsuńO tak, zabawa była niezła :D Ciekawe, jak wypadnie ten inny przepis :)
UsuńWidziałam gdzieś przepis na mydło w poradniku z lat 50-tych, tam też niestety użyto mocnej zasady. Może faktycznie to, to. Szkoda że nie wyszło. Ale sama bałabym się użyć czegoś żrącego. :)
OdpowiedzUsuńW sumie ta żrąca zasada byłaby ok, gdyby w przepisie był też tłuszcz - wtedy powstałoby takie normalne mydło, jakie można kupić w sklepie :)
UsuńTak, o tłuszczu też coś było. W sumie ciekawy eksperyment. :)
Usuńpodziwiam Cię za te eksperymenty, pewnie tym bardziej doceniamy wartość dzisiejszych kosmetyków. Z drugiej strony widać wbrew niektórym obiegowym opiniom, że jednak mydło było używane, pomimo,że pewnie niejeden sam musiał je produkować :)
OdpowiedzUsuńByło, było :) Ale nie za często, bo osiemnastowieczni uważali, że częste kąpiele są przyczyną osłabienia odporności i chorób :P
Usuńrozbawił mnie setnie pomysł wstawienia mydła do piekarnika ^^ a co do produkcji mydła, to pamiętam jak mi Dziadek opowiadał, jak w czasie wojny trudno było zdobyć mydło więc robili je sami ze smalcu i ługu...
OdpowiedzUsuńMoja babcia też mówiła o tych samodzielnie wytwarzanych mydłach :) W gospodarstwie jej dziadka (a mojego prapradziadka) używano też samego ługu do czyszczenia np. podłóg - środek uniwersalny :D
UsuńJa niestety nie doceniam dzisiejszych kosmetykow, przede wszytskim sa zrace, robione na bazie ropy naftowej i benzynie. Swego czasu pamieta tez afere z Shisheido, dodawali tam niedozwolonych skladnikow. Jestem typem alergika i stosuje raczej kosmetyki polskie bo sa najbardziej zblizone do tradycyjnych.
OdpowiedzUsuńCo do kometykow, wlasnie nie dodanie potazu byc moze spowodowal ten klops, ale z tego co wiem sa specjalne sklepy w ktorych mozna sie zaopatrzec w produkty do wyrobu wlasnego mydla. Kiedys wszytskie skladniki byly dostepne w aptekach a dis sa niedozwolone bo niebezpieczne co jest dla mnie absurdalne bo jest weicej niebezpiecznych substancji teraz dowzolonych niz kiedys, chociazby "substancje odlotowe".
Jest ciekawa ksiazka Jamesa Wonga (napisal ich chyba kilka), mam jedna gdzie podaje recepty na kosmetyki domowe, polecam bo nie sa trudne i latwe do zrobienia.
http://homegrown-revolution.co.uk/
Dzięki za link, już dodałam go do ulubionych :)
UsuńA co do kosmetyków "sklepowych", to właśnie ze względu na te podejrzane składniki (np. moja cera nie toleruje gliceryny obecnej w prawie wszystkich kremach do twarzy i podkładach...) część mazideł robię sama, a te, które kupuję, zawsze sprawdzam, czy nie zawierają jakiegoś drażniącego składnika...
To prawda, w większości kosmetyków jest ropa naftowa. Ja także staram się kupować jedynie polskie kosmetyki i wyłącznie z roślin z plantacji ekologicznych.
UsuńPodziwiam Cię za te wszystkie "próby kosmetyczne", zdjęcia które prezentujesz są naprawdę bardzo piękne.
Dziękuję :)
UsuńPochodne ropy naftowej też nie wpływają dobrze na moją skórę :/ i pewnie na niczyją, przy długotrwałym używaniu - dlatego zawsze lepiej (i taniej :) ) kupić półprodukty i ukręcić coś samemu :)
Ciekawy przepis. Spróbuję wykonać w sposób podobny i dam znać jak wyszło. Wydaje mi się, że wystarczy zamiast wodorotlenku potasu dać wodorotlenek sodu. To przepis na mydło domowe, które jest już z mydła w kostce (czyli zasadniczo jest tam już tłuszcz). Pozdrawiam, daria
OdpowiedzUsuńHmm, wodorotlenek sodu jest silną zasadą i trochę się go bałam, dlatego do mydła dodałam zwykłą, kuchenną sodę. Może była za słaba?
UsuńJak zrobisz mydło, daj znać, jak wyszło :) Może kiedyś spróbuję znów podejść do tego przepisu ;)
bez wodorotlenku sodu (potażu w tej książce;) nie ma mydła :( to ono zmienia mieszaninę tłuszczów i wody w mydło (nastepuje proces zmydlania, który trwa około 4 tygodni); ja też długo się bałam produkcji mydła; trzeba po prostu bardzo uważać, założyć okulary. bez wodorotlenku sodu możesz robić kostki myjące z detergentami, np. SCS:)
OdpowiedzUsuńNo właśnie wiem, tylko tutaj nie użyłam wodorotlenku, bo w przepisie nie było tłuszczów, z którymi mógłby zareagować, tworząc mydło. A skoro nie byłoby reakcji, to na chłopski rozum nadal byłby w tym "mydle" żrący wodorotlenek... Trzeba by chyba po prostu zaadaptować jakiś współczesny przepis na mydło, tak byłoby najłatwiej :)
Usuńale Salt of tartar to WĘGLAN POTASU! nie WODOROTLENEK....
OdpowiedzUsuńTen post jest tak stary! XD Tyle od tego czasu się zmieniło...
Usuń