5 lutego 2015

Ostatni list ukryty w kwiatach / Vanity fair (1998)

Zazwyczaj, gdy jakieś wydarzenie kostiumowe spowoduje u mnie fazę na konkretną epokę, od razu szukam czegoś, co pozwoli mi przedłużyć marzycielski nastrój podróży w czasie, pozostać nim przez następne tygodnie i zmniejszyć ból powrotu do współczesnej rzeczywistości.
 
Przepraszam za jakość zdjęć, ale nie znalazłam serialu w lepszej rozdzielczości, a internet w przypadku screenów świeci pustkami -_-
 
Czasem udaje mi się znaleźć to antidotum na szerzącą się po spotkaniach depresję posthistoryczną ;) a czasem nie (i wtedy cierpię). Nie inaczej było po tegorocznym Balu Arsenału. Jedna z moich dwóch (obok krynoliny, tzn. 1840-70) ulubionych epok, wspaniałe wnętrza i nastrój oraz przemiłe towarzystwo sprawiły, że po powrocie do domu nie mogłam już myśleć o niczym innym, jak o wojnach napoleońskich, balach kongresu wiedeńskiego, mężnych żołnierzach i ich wspaniałych mundurach oraz lekkich, empirowych sukniach, wyposażonych koniecznie w zabójczy tren.
 
Na epokę napoleońską pomagała zazwyczaj Duma i Uprzedzenie, jednak tym razem obie filmowe wersje wydawały się za słodkie i zbyt mdłe. Becky Sharp - takiej bohaterki potrzebowałam i po przekopaniu się przez własną pamięć znalazłam powieść, którą czytałam kilka lat temu, a wraz z nią dwie adaptacje. Vanity fair, bo to o niej mowa w filmowej wersji z 2004 roku w ogóle mnie nie pociągała, za to jej wersja serialowa...
No cóż, kiedyś, dawno, dawno temu skusiłam się na całe 10 minut tego serialu. Dłużej nie wytrzymałam. Okropna muzyka, wyblakłe kolory, no straszny staroć - tak myślałam. Do tego niektóre sceny, do których jedynym komentarzem było memiarskie Dafuq?! No proszę, świnia ryjąca w ziemi, jacyś kolesie okładający się w błocie, kamera prowadzona drżącą ręką jak na randomowych filmikach z imprezy - no co to ma być? Kilka razy podchodziłam do tego serialu i kilka razy wyłączałam go po tych testowych 10 minutach. Jednocześnie cierpiałam, bo nie lubię, jak dobra powieść nie ma dobrej adaptacji. Mam wtedy wrażenie, że jest w jakimś sensie niedoceniona.



Aż w końcu nadszedł ten wieczór, gdy pobalowa depresja dała o sobie znać tak mocno, że znów zamiast robić zaplanowane od dawna rzeczy, błąkałam się po internetach szukając czegoś, co mnie uleczy. I tak trafiłam na ten serial. Znowu. Jednak tym razem zaczęłam oglądanie od sceny balu. Spodobały mi się jej kolory, bardzo podobne do tych barw, w których zapamiętałam nasz bal. Zobaczyłam tę scenę i wpadłam. Oglądałam ją potem miliony razy i nadal jest moją ulubioną, i to bynajmniej nie przez kolory ;) No dobrze, przyznam się Wam, że serialowy George Osborne jest tak bardzo bardzo w moim typie i pewnej nocy obrałam sobie za punkt honoru zobaczenie wszystkich scen z nim. Niedługo potem znałam je już na pamięć, a cały serial miałam obejrzany kilka razy (nie pytajcie).



Nagle okazało się, że nie jest on wcale zły - wprost przeciwnie, jest idealny na tę chwilę! Z niemałym zdziwieniem przyznałam sama przed sobą, że go uwielbiam. Przede wszystkim serial jest na tyle wierny powieści, że oglądanie go scena po scenie przywołało mnóstwo miłych wspomnień z czasów, gdy czytałam powieść. Jedna scena przypominała mi o drugiej, którą koniecznie musiałam odnaleźć. Jednocześnie serial odkrywał przede mną zalety, których nie widać na pierwszy rzut oka. Tym, co zupełnie mnie oczarowało i okazało się najlepszym magnesem przyciągającym do oglądania była doskonała gra aktorska. Ok, wiem, że to brzmi słabo, bo "doskonała gra aktorska" jest w każdym serialu BBC :D Ale tutaj aktorzy z tak naturalną łatwością wcielają się w swoje postaci! Bez histerycznego przerysowania lub lalczynej, wysoce estetycznej nijakości, które serwuje się nam w najnowszych produkcjach kostiumowych. Tutaj może nie wszyscy zawsze wyglądają pięknie (powiedzmy prawdę - bohaterowie drugoplanowi są wręcz charakterystyczni. Ten zabieg pewnie miał na celu oddanie specyfiki thackeray`owskich uszczypliwości i jako taki nie do końca do mnie przemawia, ale to tak na marginesie), ale za to są tak autentyczni, że nie raz i nie dwa, widząc jakiś gest czy zachowanie miałam ochotę zakrzyknąć: no nie! Przecież robię / któryś z moich znajomych robi tak samo! :D To pozwoliło mi lepiej utożsamiać się z bohaterami i tym samym bardzo polubić całą szóstkę głównych postaci.

 
Kolejną rzeczą, która sprawia, że serial jest miejscami prawie tak zabawny, jak powieść Thackeraya jest żywe prowadzenie kamery i zabawa montażem, które odpowiadają energią narracji stosowanej w powieści i stanowią dodatkowy, zewnętrzny komentarz do całej historii. Oprócz tego jestem pod wrażeniem kostiumów. Na mundurach się nie znam, ale wyglądają całkiem autentycznie, natomiast suknie Amelii i Becky są naprawdę dobre! Znalazłam nawet odpowiedniki (wśród oryginalnych sukni i na rycinach) kilku z nich - złotej, którą Rebecca ma na balu, jej kostiumu promenadowego z Brighton, i ślubnej pelisy Amelii. Z resztą bardzo fajnym zabiegiem było podkreślenie ubiorem różnic w charakterach bohaterek. Stroje Becky noszą często cechy przebrań - kostium w modnym podczas wojen stylu militarnym, jej wymyślne koafiury i bogato zdobione suknie wyraźnie odcinają się od ubiorów reszty kobiet w serialu, podkreślając jej indywidualizm, mocny charakter i ogromny spryt. Natomiast gotyckie zdobienia i pastelowe kolory sukni Amelii dobrze współgrają z jej skłonnym do smutku i delikatnym charakterem. Tym samym moja lista strojów do uszycia w tym roku musiała zostać zmodyfikowana, a lista strojów do uszycia "kiedyś" powiększyła się o kolejne. Pytanie, kiedy na to wszystko zarobię. Czy raczej, cytując serialowego George`a powinnam napisać: I can`t live on my pay!

Zamiast trailera ;)

I w ten sposób z serialu, o którym nie mogłam nawet myśleć, Vanity Fair stało się jednym z moich ulubionych :D Dziewczynom, które tak, jak ja mają teraz fazę na epokę napoleońską i fangirlują żołnierzy (i reszcie gości bloga oczywiście też) szczerze polecam ten serial i obiecuję, że po przebrnięciu przez wspomniane już dziesięć minut z pewnością Wam się spodoba :)

7/10

16 komentarzy:

  1. Ha, no muszę obejrzeć! Lub inaczej, gdyby nie te kończące się w najmniej odpowiednim momencie internety, już bym miała go obejrzanego :) Muszę jakoś po nadrabiać zaległości w produkcjach kostiumowych ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, oglądaj i ciesz wzrok żołnierzakami 3:)
      Choć jest jedna scena z Georgem, na którą nie mogę patrzeć </3 Ale nie chcę Ci spojlerować, bo to jakoś w środku serialu...

      Usuń
  2. Już od dawna przymierzam się do obejrzenia tego serialu. W ogóle muszę sobie odświeżyć jeszcze film z 2004 roku (bo nic już z niego nie pamiętam) a przedtem najlepiej przeczytać książkę. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lepiej przeczytać, jest genialna <3 Czytam ją teraz drugi raz i uwielbiam! Film z 2004 to raczej wariacja na temat, ale za to jaki Rawdon przystojny :D

      Usuń
  3. A wiesz, że serialu nie oglądałam? Za to płytkę z filmem posiadam i oglądałam niezliczoną ilość razy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Brzmi naprawdę nieźle, ale chciałabym najpierw przeczytać książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam książkę na półce (oczywiście przeczytaną), widziałam nowszą wersję filmu (kilka razy), ogólnie lubię i czasem wracam do tej historii. Może kiedyś skuszę się na serial.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja za pierwszym podejściem lubiłam, ale dopiero teraz uwielbiam :D Jak będziesz kiedyś miała czas, to polecam serial :)

      Usuń
  6. Serial wygląda zachęcająco. Kiedyś go obejrzę :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziwnie fajny :) Faktycznie gesty i niepasująca do epoki muzyka nadają całości bardziej współczesny charakter i zbliżają nas do bohaterów. Trzeba obejrzeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zbliżają do bohaterów, a przy tym serial jest bardzo wierny powieści :)

      Usuń
  8. Znam ten stan, kiedy coś wydaje się kompletną szmirą, aż do czasu, kiedy nadejdzie ten odpowiedni moment...i już nie można się oderwać. Paradoksy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ten odpowiedni moment to po prostu magia! :)

      Usuń