Sezon zimowy rozpoczął się na dobre. Świadczą o tym nie tylko góry brudnych filiżanek i dzbanków po kawie, podkrążone oczy, obolałe od tańca kostki, pokłute igłą palce, dom w szpilkach, nitkach i ścinkach oraz cała kolekcja nieprzespanych nocy, lecz także tego nieładu cel i przyczyna - cudowne bale, z których jeden właśnie przeminął jak sen....
Od lewej: ja, Kajani, Marylou, Atelierpolonaise, Loana i Eleonora Amalia |
Ponieważ w zeszłym roku nie miałam przyzwoitego kostiumu, na tegoroczny Bal Arsenału obiecałam sobie nową suknię. Inspirację pokazywałam Wam w grudniu, a szycie, oczywiście spadło na ostatnią chwilę. Niestety, moje misterne plany nie objęły zepsucia się maszyny, dzikiej jazdy po oblodzonej, leśnej drodze w środku nocy po inną (samochód gnał stówę, wściekły brat prowadził, a ja równie szybko zeskrobywałam lód z szyby przed jego oczami), kilku problemów z ułożeniem plis (to uczucie, gdy o trzeciej nad ranem masz już gotową suknię i nagle wszystko się rozpada...) i obsługą tej pożyczonej maszyny oraz szycia do bladego świtu. Dni trwały po 36 godzin, a sen - po dwie, trzy lub wcale, dlatego gdy w piątek wieczorem przekroczyłam próg warszawskiego mieszkania... nie, nie przewróciłam się na łóżko, tylko najpierw zrobiłam jeszcze półtoragodzinny spacer po pięknie oświetlonym centrum, nawinęłam włosy na historyczne papiloty (działają o wiele lepiej, niż współczesne lokówki, termoloki i inne straszne wynalazki!) i dopiero około pierwszej przewróciłam się na łóżko, by po przespanych ośmiu godzinach znów zabrać się za walkę z niechcącym się ułożyć trenem.
Nowa sukienka uszyta z sari kupionego w Anglii. Post o niej będzie, jak zrobię zdjęcia ;) |
Niedługo potem dołączyła do mnie Loana z Elą z zespołu Fontana dei pazzi, która dzielnie pomagała nam w szyciu, wykańczała swój nowy gorset, sprzedawała różne ploteczki i przyniosła ciastka :) Szyłybyśmy tak i rozmawiały w nieskończoność, ale w końcu trzeba było zacząć zbierać się na bal. Zdążyłam ułożyć włosy sobie i Loanie, pomalować nas obie, a Marylou jak nie było, tak nie było. W końcu, niedługo przed wyjściem, młoda, spóźniona dama wpadła do mieszkania potargana, niczym Lizzie Bennet po pieszej drodze do Netherfield. Zaczesałam Mary, dziewczyny pomogły jej się ubrać i, łapiąc dorożkę ;) w końcu wyruszyłyśmy w stronę Królikarni.
Polonez |
Rok 1815 powitał nas wiatrem i deszczem, od którego nieco ucierpiały zdobne rąbki naszych sukni. Jednak zaraz po przekroczeniu progu, zajęła się nami gospodyni balu - Agnieszka z Sekcji Cywilnej Arsenału. W szatni mogłyśmy ułożyć lepiej suknie i sprawdzić, czy wiatr nie porwał z naszych włosów piór. Rozdano karnety i wkrótce zaczęło się radosne krążenie po wysokich, klasycystycznych wnętrzach, witanie się ze znajomymi, wzajemne prezentacje i wymiana zdań z osobami, które wcześniej znałyśmy tylko z internetowych salonów. Bardzo ucieszyłam się na widok znajomych z poprzednich bali, a nowe osoby powitałam z równym entuzjazmem. Wreszcie udało mi się poznać niezwykle skromną i łagodnie melancholijną Atelierpolonaise oraz zobaczyć na żywo jej najnowszą suknię i dopracowane dodatki (te hafty na pelerynie!). Wspaniale było móc także w końcu zapoznać się z żołnierzami, do których w zeszłym roku nie miałam nawet odwagi podejść i tylko podziwiałam ich imponujące mundury. Tym razem prezentowała nas Loana - niedługo potem miejsca w naszych karnecikach już nie było :)
Bal rozpoczął się dostojnym polonezem, przemowami, odznaczeniami dla najmężniejszych i toastem za uwięzionego na Elbie Napoleona, którego dni już zostały policzone (sto, prawda? ;) ). Nie tylko Wiedeń, ale i Warszawa pogrążyła się w szalonym wirze walców. Uwielbiam tańczyć! Nawet, jeśli nie potrafię, nie znam figur i się mylę, taniec sprawia, że każda komórka mojego ciała ożywa, a duszę wypełnia radość, mimo braku snu i późnej pory. A jeśli dodatkowo partneruje mi przystojny żołnierz, jestem już w ogóle w pełni szczęścia. I tak było tym razem. Panowie nie tylko dobrze tańczyli (wbrew wcześniejszym zapewnieniom, że nie potrafią! ;) ), lecz także uważali na mój tren, a po tańcu kłaniali się z godnością, całowali w dłoń, dziękując za towarzystwo i odprowadzali do drugiej sali, w której można było pokrzepić się deserem i przekąskami.
Zawsze znajdzie się czas na zabawne zdjęcia. Z Wilkiem (po lewej) i z Robertem (po prawej) |
Nie było jednak czasu na jedzenie, bo zaraz ogłaszano kolejny taniec, i kolejny... Ze wszystkich opuściłam tylko jeden, ponieważ wpisany w karneciku wojak okazał się dezerterem (ha ha ha). Na szczęście niedługo pozostałam bez towarzystwa - umówiony na polkę inny żołnierz, Maciej sam odszukał mnie w tłumie, ukłonił się, a następnie poprowadził taniec (był to jeden z tańców swobodnych, resztą kierował Robert Lubera z zespołu Gratia Iuvenis). Oczywiście byłoby to zbyt cudowne i nierealne, gdybym nie popełniła jakiejś gafy, co zdarza mi się na każdym balu. Głupia uwaga o prędkości tańca o mało go nie zakończyła. Powinnam napisać dziewiętnastowieczny poradnik o tym, jak nie prowadzić konwersacji...
Po koncercie ;) |
Po niefortunnej ucieczce jednego tancerza na początku balu, pod jego koniec miałam aż nadmiar chętnych do tańca. Szkocki Piotr szczególnie dopominał się obiecanego mu kontredansa, ale nie mogłam spełnić tej obietnicy, bo właśnie taniec się zaczął, a naprzeciwko mnie stał już młody żołnierz! Z resztą tańców i tak było więcej, niż w karnecie - trwały do późna w noc, mimo iż kwartet smyczkowy skończył grać. Grubo po północy zaproszono nas jeszcze na fortepianowy koncert, który był chwilą wyciszenia między szaleństwami nocy. Bawiłyśmy się do trzeciej, czemu nie przeszkadzały ani suknie w nieładzie, ani loki, które wyswobodziły się z okowów koafiury. Część żołnierzy wróciła już do domu, by odpocząć przed czekającymi ich za kilka godzin manewrami, jednak wielu jeszcze nam towarzyszyło. Jeden z nich, młody Wilk chronił nas nawet w drodze powrotnej przez nocną Warszawę. Położyłyśmy się dopiero o piątej nad ranem. Wolałam nie myśleć, że o tej godzinie wstaję zazwyczaj do pracy i zaczyna się dla mnie szary dzień. Jeszcze nie czas być kopciuszkiem - pod powiekami nadal śni się bal, a na nim my - roztańczone w złotym świetle, roześmiane pełnią życia takiego, jakim ono niewątpliwie było dwieście lat temu, w niezapomnianym 1815 roku...
(A cały bal, wraz z przygotowaniami mogliście oglądać na żywo przez aplikację Instagram. Jeśli jesteście ciekawi, co historycznego porabiam w tej chwili, zapraszam na buduarowego insta --> instagram.com/buduarporcelany )
Zdjęcia wykorzystane w poście (w większości) autorstwa Piotra Żurka
Jeeju, kolejna wspaniała relacja.<3 Suknia jak marzenie! I pomyśleć, że uszyłaś ją z sari... ja w domu tez mam jedno - bordowo złote. :D No i chyba więcej było panów w niż w tamtym roku z tego co widzę na zdjęciach. :) Ogólnie widać, że świetnie się bawiłyście, mam nadzieję, że kiedyś zbiorę się w sobie i wezmę udział w takim balu. :)
OdpowiedzUsuńTak, było właściwie pół na pół :D Super byłoby się spotkać kiedyś na jakimś balu! Eleonora i Loana też miały suknie z sari, także tworzyłybyśmy całkiem ładny kwartet ;)
UsuńCzy ja muszę pisać, jak żałuję, że mnie nie było? Za rok nie odpuszczę!!!! :-)
OdpowiedzUsuńTylko się zastanawiam, co by Napoleon powiedział o tej makarenie xD
Uciekłby z Elby, żeby z nami zatańczyć :D
UsuńZazdro milion :D Wyglądałyście genialne (przy takiej urodzie nie jest to trudne), a twoja suknia wygląda o wiele lepiej niż mogłoby wynikać z opowieści. No i twoja fryzura, genialna <3
OdpowiedzUsuńDzięki :) Fryzurę improwizowałam, ale dzięki tym lokom zyskała niesamowitą objętość, szczególnie, jeśli porówna się ją z fryzurą z wrześniowego zlotu, której loki robiłam z prostych włosów.
UsuńNo a suknia ostatecznie dobrze mi się nosiła na balu. Teraz wiem też, co w niej poprawić, żeby było lepiej :)
Boskie kobietki;-)))
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńuczę się obsługiwać blogspot - najpierw pojawił się dwa razy taki sam komentarz, a potem okazało się, że się oba skasowały. Chciałam po prostu napisać, że podoba mi się bardzo ta relacja.
UsuńDziękuję :) Blogspot ostatnio płata figle z komentarzami i część z nich w ogóle się nie publikuje. To są automatyczne błędy, może obsługa serwera wkrótce je naprawi :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńSuper relacja, ten fragment o kopciuszku na końcu jest cudowny... :) Wyglądałyście pięknie, bardzo podoba mi się Twoja fryzura i to zdjęcie w lustrze :)
OdpowiedzUsuńDzięki :) Po kilku godzinach tańca zgubiłam połowę szpilek, przez co fryzura zwiędła :D ale loki trzymały się jeszcze następnego dnia - i to bez żadnych utrwalaczy! Cieszę się, że jednak nie zmarnowałam pieniędzy na lokówkę :P
UsuńCudowna relacja i nie mogę doczekać się zdjęć Twojej sukni! Wyglądasz zjawiskowo :)
OdpowiedzUsuńA w ogóle to zazdrość mnie zżera, że mnie wszystkie bale omijają. Tak bardzo smutek, tak bardzo praca, tak bardzo dorosłość, jak żyć?… :P
Znam ten ból... Właśnie wzięłam urlop w jednej pracy, by nadrabiać (balowe) zaległości z drugiej -_- A i tak siedzę tutaj i wspominam bal :P Nie ma to jak być na studiach, móc opuszczać zajęcia i mieć 3 miesiące wakacji. Ile wtedy sukni można uszyć! Ile ciekawych rzeczy robić! No i można spać w nocy, bo na szycie sukni jest mnóstwo czasu w dzień. Ech...
UsuńPłakałam ze śmiechu oglądając filmik z balu, moje wyobrażenia o balu historycznym minęły się z prawdą :)))
OdpowiedzUsuń:D Nie no, jakoś do 2 w nocy wszystko było jak w Dumie i Uprzedzeniu :) Po 2 zrobiono after party przy współczesnej muzyce (jak w costume college) i był szał :D
Usuńhistoria inspiruje najbardziej :)
OdpowiedzUsuńJasne, to niewyczerpane źródło :)
UsuńJak zawsze napisałaś świetną relację i tylko pogłębiłaś mój żal z powodu nieobecności na balu :D Wyglądałaś przepięknie, najbardziej podoba mi się Twoja fryzura - nie wiem, jak Ty to robisz, że tak długie włosy potrafisz nawinąć na papiloty, mnie to zupełnie nie wychodzi :/
OdpowiedzUsuńDzięki :) Myślałam wczoraj, czy nie zrobić o tym posta ;) Jeśli uda mi się zrobić kilka zdjęć przed Szkockim, pokażę to krok po kroku :)
UsuńŻywcem wyjęta z obrazu jesteś!:D dopracowana w każdym szczególiku, pięknie!:D
OdpowiedzUsuńach.... potańczyłby człowiek z Wami;)))
Dzięki :) Jak coś, zawsze możesz wpaść na któryś z bali :)
UsuńPiękną masz tą sukienkę. Palce może pokłute, ale warto było. Tak myślę, że w sierpniu trzeba będzie się pojawić w Krakowie. Do tego czasu powinnam skończyć swoją sukienkę... :P
OdpowiedzUsuńDzięki :) Niestety, sari okazało się tak słabe, że po dwóch balach część materiału rozsnuła się przy szwach i teraz muszę bardzo uważać na tę suknię ;)
UsuńKurczę, byłoby super! Teraz jest jeszcze zima, więc pewnie zdążysz :)