2 czerwca 2017

Godzina pąsowej róży / suknia z salonu Mme Olympe, 1865 rok


Salon Mme Olympe Boisse znajdował się w Nowym Orleanie, przy Canal Street, pod numerem 154. Idąc modnym trotuarem, między szpalerami smukłych drzew, trudno było nie przystanąć przed witryną, za którą pyszniły się jedwabne materie i zdobne w hafty, wstążki i koronki, sprowadzane z Francji chapaux. Pani Olympe w końcu była Francuzką, a miejskie ptaszki śpiewały, że co jakiś czas odbywa ona podróż do źródeł, w poszukiwaniu natchnienia i inspiracji. Suknie sygnowane złotą metką (jedne z pierwszych metkowanych w ogóle!) Mme Olympe w gorącym, parnym i hałaśliwym Nowym Orleanie były synonimem dobrego gustu, troski o wygląd zewnętrzny i... zasobnego portfela. Drzwi salonu przekraczały nie tylko szanowane damy z towarzystwa, czy wkraczające w dorosłe życie dziedziczki, lecz także wysocy oficerowie w poszukiwaniu podarków w dobrym guście. Madame dobierała strój do wieku, charakteru, sposobu bycia i karnacji klientki, czyniąc każdą swoją suknię małym dziełem sztuki...

Moje absolutnie ulubione ze wszystkich zdjęć w tej sukni! :)


Do dzisiaj ostały się zaledwie dwie kreacje z salonu Mme Olympe. Jedna z nich (do obejrzenia w kolekcji MET) z 1865 roku skradła moje serce już jakiś czas temu, toteż gdy udało mi się przez przypadek kupić morę w kolorze róż wenecki, od razu wiedziałam, co z niej uszyję! Niestety, nie jestem ani damą z towarzystwa, ani bogatą dziedziczką, więc przez pracę i inne obowiązki nie miałam na szycie tej sukni tyle czasu, ile bym chciała i potrzebowała. Całość powstała w zaledwie 15 godzin, czyli dwa popołudnia i prawie dwie noce. Jak zwykle, główne szwy szyte są maszynowo, a wykończenia ręcznie. Spieszyłam się, żeby zdążyć z nią na piknik i udało się, choć szczerze przyznam, że suknia nie jest doskonała. Mam już całą listę poprawek, ale też sporą satysfakcję, że jednak dałam radę, i to bez pójścia na kompromis! Co o niej sądzicie?
Fot. P. Kowalczyk




ENGLISH: This Mme Olympe, 1865 gown (from MET collection) recreation was sewn in a great rush and I managed to make it in just 15 hours. The reason was (as always, meh) my modern life duties, so --> not enough time to sew it slowly and carefully. I wanted to wear it at the picnic in Pszczyna Castle, themed in 1850s & 1860s - a perfect opportunity to finally use this venetian pink moire, wasn`t it? So there were two crazy afternoons and two crazy nights full of coffee, chocolate and dirty words and it was finally wearable but still not 100% done. Although I was wearing it at the picnic and took photos I can still see many things that annoy me and I need to repair them in the future. But, anyway I finally own this pink beauty, I was staring at for so long!

15 komentarzy:

  1. Piękne zdjęcia, nie ma to jak pszczyńska sceneria! Wspaniale wyglądasz w tej stylizacji, bardzo lubię Cię w sukniach i fryzurach z tego okresu (to jest chyba mój ulubiony typ fryzur w ogóle!) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Też je bardzo lubię, są niezwykle twarzowe :)

      Usuń
  2. Piękna sukienka :) i Twoje wpisy i stroje są świetne, zawsze miło mi się tu zagląda. Brakuje mi tylko zapowiedzi imprez gdzie można zobaczyć na żywo kawałek epoki. Ostatnio w Pszczynie był piknik i bardzo żałuję że nie wiedziałam wcześniej, pewnie zaplanowałabym małą wycieczkę

    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! :)

      W takim razie postaram się dawać znać o imprezach na fp lub insta :)

      Usuń
  3. Zachwycająca suknia :) I jeszcze te piękne kwiaty <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Gdybyś nie napisała, że to cudo uszyłaś, to zaiste ;) nikt by nie zgadł. Jesteś mistrzynią mistrzyń :))))) Pozdrawiam - Margot :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lol, dzięki :D Choć w sumie ta sukienka potrzebuje drugie tyle czasu na poprawki xD

      Usuń
  5. Rewelacyjnie się to prezentuje :)

    OdpowiedzUsuń