10 września 2013

Wybacz, Charlotte...

...ale tym razem mnie zawiodłaś :(


Po genialnej Jane Eyre, fascynującym Villette i całkiem fajnej Shirley przyszedł czas na ostatnią, a właściwie to pierwszą powieść mojej ulubionej autorki.
Profesor został napisany jako pierwszy i wysłany do wydawnictwa w tej samej pace, co Wichrowe wzgórza i Agnes Grey. Niestety, chociaż powieści sióstr zostały przyjęte, dzieło Charlotte odrzucono i ostatecznie wydano dopiero po jej śmierci.

Nie będę ukrywała, że mimo niewygórowanych oczekiwań (wiedziałam, że Profesora odrzucono), książka niestety okazała się słaba. Owszem, są w niej przebłyski barwnego, porywającego stylu, zwiastującego rychłe nadejście Jane Eyre (napisaną jako druga powieść), ale są to tylko nieliczne lśnienia na powierzchni szarej nijakości tej książki.

Bohaterem jest młody mężczyzna (co już jest nietypowe dla Charlotte. Poza tym, przed stworzeniem tej powieści nie miała do czynienia z mężczyznami prawie wcale!), który po dość długich poszukiwaniach pracy znajduje ją w końcu na pensji - najpierw w szkole męskiej, a potem, co może być bardziej interesujące - w damskiej. Oczekiwałam tego, co u Charlotte najlepsze - szczegółowych opisów oddających każdą myśl i odczucie rozwijającej się i otwierającej przed czytelnikiem osobowości bohatera; świata odbieranego wszystkimi zmysłami; ciekawych spostrzeżeń na temat życia na pensji w epoce wiktoriańskiej... No tego wszystkiego, co zaoferowało mi Villette. Nie muszę chyba pisać, że właściwie żadne z tych oczekiwań nie zostało spełnione.



Z resztą, porównań z ostatnią powieścią panny Bronte nie można uniknąć. Mam wrażenie, że pisząc Villette Charlotte wróciła do fabuły Profesora, zmieniła ją, napisała jeszcze raz i zrobiła to o niebo lepiej! W Profesorze doznania związane z pobytem na pensji w Brukseli i pierwszą, młodzieńczą miłością (która okazała się być miłością życia) pisarki są jeszcze zbyt świeże, nieprzemyślane, nieprzepracowane, a przez to potraktowane może nieco zbyt powierzchownie. Profesora czyta się z ciągłym oczekiwaniem na właściwy początek tego, co ma się stać i po odwróceniu ostatniej kartki czuje się niestety niedosyt. Nie mówiąc już o innych odczuciach, które towarzyszą podczas czytania niektórych fragmentów, dotyczących mieszkanek Belgii. Autorka jednej z biografii sióstr (chyba tej) żałowała, że Charlotte porzuciła swoje satyryczne zdolności na rzecz czego innego. A ja właśnie bardzo cieszę się, że nie rozwijała tych zdolności! Gdyby wszystkie powieści prezentowały się pod tym względem tak, jak Profesor, byłoby mi bardzo żal...




Podsumowując: Lepiej przeczytać sobie Villette. Tam ten sam temat jest już należycie przedstawiony, uczucia uporządkowane, przemyślane i wysublimowane, a styl panny Bronte na tyle dojrzały, że nie chce się przerywać lektury tych pięknych, angażujących duszę i zmysły zdań. 

Profesorowi tego wszystkiego brak.

5/10


20 komentarzy:

  1. Często tak bywa z debiutami. W końcu każdy kiedyś zaczynał, nikt nie jest od razu mistrzem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, dlatego na starcie podeszłam do tej książki bez szczególnych wymagań, pamiętając, że to debiut :)

      Usuń
  2. Hm... no. Może nie będę nic pisać na temat literatury kobiecej :D
    Ale wiadomo, początki zawsze są trudne. Z Twojego opisu wynika, że Charlotte chciała chyba wejść od razu na głęboką wodę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, myślę, że nie przepracowała tych uczuć, za szybko zabrała się za pisanie.
      Ale podziwiam w niej to, że nie poddała się, gdy wydawca odrzucił jej rękopis, a przyjął powieści sióstr, tylko usiadła i napisała jedno z arcydzieł literatury brytyjskiej (Jane Eyre). To jest siła!

      Usuń
    2. Rzeczywiście, fajnie, że znała swoją wartość :) Swoją drogą ta sytuacja musiała fatalnie wpłynąć na wzajemne relacje między tymi siostrami.

      Usuń
    3. A wiesz, że nie? Charlotte nie była na nie zła, tylko wzięła się do pracy i to jest w sumie niezwykłe :)
      (choć były między nimi inne sprzeczki, z tego, co pamiętam ;) )

      Usuń
    4. I widać, że wyszło jej to na dobre :) Zamiast marnować energię na kłótnie, spożytowała ją na pisanie :)

      Usuń
    5. Ach, Porcelanko, zapomniałam o "najważniejszym": zrobione przez Ciebie zdjęcia są cudowne! Malwy w ostatnim czasie to moje ukochane kwiaty, więc bardzo miło było mi zobaczyć je u Ciebie <3

      Usuń
    6. To są malwy mojej babci :) Jakoś pasowały mi do tych zdjęć ;)

      Usuń
  3. Spotkałam się już z wieloma niekoniecznie przychylnymi recenzjami "Profesora". Podobno jest nudny i bez emocji. I skoro nawet Tobie Porcelanko - miłośniczce Charlotte Bronte, się zbytnio nie spodobał, to chyba daruję sobie tę książkę. Może jest to wartościowa lektura, ale nie chciałabym zanudzić się przy niej na śmierć. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż tak nudny Profesor nie jest - w końcu przeczytałam go :D Ale jednak w porównaniu do innych książek Charlotte wypada na niekorzyść. Lepsza jest Villette :)

      Usuń
  4. Mnie tylko rozbawił opis dziewcząt na pensji. Ale pewnie to dlatego, że miałam w pamięci internat mojego liceum. Poza tym, to nie najlepsza książka, ani nie najgorsza jaką czytałam. Muszę sobie przypomnieć "Villette" i "Jane Eyre", bo jak na razie najbardziej podoba mi się "Shirley" - chyba najmniej mroczna. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie Shirley jest na 3 miejscu, a JE na 1. Profesor jakiś koszmarny nie jest, ale jednak pozostałe książki Charlotte są o wiele lepsze. Pisząc Jane Eyre zrobiła milowy krok! :)

      Usuń
  5. Villette jeszcze nie czytałam, znam natomiast wszystkie pozostałe książki sióstr i Profesor akurat mi się podobał. Zwłaszcza opisanie zdarzeń z perspektywy mężczyzny, a nie jak zawsze kobiety. Za najmniej udane powieści uważam Shirley i Agnes Grey, w pierwszej zabrakło mi tego czegoś co powodowałoby, że czytałabym z zainteresowaniem, w drugiej widać, że jest debiutem i Anne dopiero rozwinie swoje skrzydła, co doskonale pokazała w Lokatorce Wildfell Hall.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, dobrze wiedzieć, bo Anny jeszcze nic nie czytałam :) Nie chcę kupować jej książek, a w bibliotece są zawsze wypożyczone.
      Ale w takim razie będę polować na Lokatorkę, a z Agnes Grey dam sobie na razie spokój ;)

      Usuń
    2. Agnes Grey jest dla mnie taką trochę żeńską wersją Profesora. Lokatorka natomiast jest świetna, nico mroczna i ponura przez te wrzosowiska i mgłę, ale bardzo dobrze mi się ją czytało, a była to pierwsza powieść sióstr jaką przeczytałam w ogóle.

      Usuń
    3. O, to może Lokatorka jest trochę jak Jane Eyre? To moja ulubiona powieść sióstr, jak na razie :)
      W takim wypadku będę wypatrywać Lokatorki w bibliotece, może ktoś ją wreszcie odda ;)

      Usuń
  6. Dziękuję :)
    No tak, wprawdzie Charlotte później poznała mężczyzn, ale w Profesorze to chyba fascynacja nauczycielem literatury kazała jej pisać powieść z punktu widzenia mężczyzny, nie mając o nich zbytniego pojęcia ;) W Shirley za to żałowałam, że nie ma "męskich" fragmentów i myśli Johna Moora pozostają dla czytającego tajemnicą :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Rzeczywiście Profesor jest bardzo słaby - męczyłam tę książkę szalenie długo, choć lubię dzieła sióstr Bronte. Cóż, nikt nie jest doskonały, każdy ma lepsze lub gorsze dzieła na swoim koncie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, tym bardziej, że to była pierwsza większa powieść Charlotty :)

      Usuń