6 lipca 2014

Portrety malowane swiatłem

Kogo z nas nie fascynują dawne zdjęcia? Oglądanie ich jest trochę jak podglądanie przez dziurkę od klucza dziewiętnastowiecznych i obserwowanie ich życia takim, jakie zostało zapisane na metalowych płytkach 160 lat temu - bez upiększeń i udoskonaleń ówczesnego malarstwa, za to w wystudiowanych pozach fotograficznego atelier...


Mimo, iż pierwsze próby mechanicznego zapisu obrazu rzeczywistości pojawiły się wcześniej (pierwsze "zdjęcie", wykonane pionierską metodą przez Niepce`a przedstawia widok z okna w 1824 roku), prawdziwa moda na fotografowanie zaczęła się wraz z wynalezieniem przez paryskiego dekoratora teatralnego, Louisa Jacquesa Mande`a Daguerre`a dagerotypu. Wynalazek zaprezentowano 7 stycznia 1839 roku w paryskiej Akademii Nauk i od tego czasu każdy chciał uwiecznić się na pokrytej srebrem blaszce, by w ten sposób zachować choć cień swojej młodości i czasów, w których mijała.

Uwieczniony na zdjęciu piknik miał miejsce w 1862 roku, a ja mam wrażenie, że oglądam fotkę z któregoś ze zlotów Krynoliny ;)

Latem tego samego roku zaprezentowano proces wytwarzania dagerotypów, który pozwalał na uzyskanie jednego, unikatowego zdjęcia*

Bazę dagerotypu stanowiła cienka, miedziana płytka pokryta z jednej strony warstwą srebra. Standardowa wielkość takiej płytki to 21,6 x 16,2 cm, choć można było ją też dzielić na mniejsze, równe części. Zależnie od zakładu produkującego, płyty były prostokątne (najczęściej) lub okrągłe.

Gotową płytkę najpierw polerowano (po posrebrzonej stronie) watą bawełnianą z dodatkiem sproszkowanej tripli (ziemi okrzemkowej) z odrobiną 38% alkoholu, a następnie suchą watą i watą z dodatkiem różu polerniczego, tzw. angielskiego.
Dalsze polerowanie odbywało się za pomocą dwóch deseczek, z których jedna była obciągnięta suknem z dodatkiem różu, a druga - skórą daniela.

Po wypolerowaniu należało uczulić płytę. Dokonywano tego techniką naprzemienną (od 1848), stosując parę jodu i parę bromu. Płytkę wsuwano do pojemnika, w którym leżały kawałki jodu i trzymano ją nad nimi, dopóki nie zabarwiła się na niebiesko. Następnie przenoszono ją do drugiego pojemnika z bromkiem wapnia i trzymano ją, dopóki nie przyjęła fioletowej barwy. Drugie jodowanie musiało odbywać się już w ciemnościach. Płytka uzyskiwała wtedy kolor stalowoniebieski, stawała się światłoczuła i trzeba było użyć ją jeszcze tego samego dnia.

Piękne ujęcie! Ileż w nim delikatności i romantyzmu! Czy to przez miękką, pochyloną pozę, czy raczej przez ukryte spojrzenia skierowane w to samo miejsce? Mam wrażenie, że mogłabym usłyszeć oddech tej pary pochylonej nad albumem

W 1842 roku wiedeńska firma Voigtländer zaczęła masowo produkować dagerotypy-aparaty. To do nich wsuwano gotową płytkę, aby przez obiektyw i zbudowany z luster układ optyczny (pierwotnie dagerotypy-zdjęcia były lustrzanym odbiciem, ale skorygowano to, dodając do maszyny dodatkowe lusterko) mogła przepłynąć wiązka światła słonecznego i zapisać obraz na płytce. Czas naświetlania zależał nie tylko od technologii, ale i od mocy słońca. Początkowo dla naszej szerokości geograficznej wynosił on kilka minut, ale jeszcze w latach 1840. dzięki udoskonaleniu technologii, skrócono go do 40 sekund.


Co zaszło między nimi? Zerwane zaręczyny? Odtrącenie awansów? A może to wcale nie ukochany, tylko ojciec, który dowiedział się o skrywanym romansie córki..?


Po seansie pobierania obrazu, płytkę trzeba było wywołać. Trwało to w zależności od wielkości zdjęcia 6-2 minut. Umieszczano je 15 cm powyżej naczynia z parującą rtęcią, co powodowało, że miejscach silniej naświetlonych zbierał się rtęciak srebra (amalgamat). Następnie zanurzano płytkę na 5 minut w roztworze tiosiarczanu sodowego, co pozwalało wytrącić się jodkowi srebra. Aby jasne obszary zdjęcia nie były niebieskawe, płytkę przepłukiwano wodą, umieszczano na specjalnym stojaku i polewano roztworem chlorku złota oraz podgrzewano. Na koniec dagerotyp należało przepłukać w wodzie destylowanej.



Choć dzisiaj wszystkie dawne zdjęcia wydają się czarno-białe lub w odcieniu sepii, dawniej często kolorowano je. Pierwszy wpadł na to szwajcarski malarz Johann Baptist Isenring i już w latach 1850. kolorowanie stało się całkiem popularne. Używano do tego sproszkowanych, a następnie rozrobionych farb laserunkowych, które ostrożnie nakładano na dagerotyp pędzelkiem. Kolory, których używano, to:


(od lewej) sjena naturalna, cynober, karmin, sjena palona, indygo, błękit pruski (caeruleus berolinensis - pozdrawiam :) ), żółcień chromowana, lak angielski oraz sproszkowane srebro i złoto, a także biel ołowiowa / barytowa.
Kolor utrwalano, zanurzając dagerotyp w zimnej wodzie i polewając go wodą destylowaną.


Gotowe zdjęcie można było oprawić. Zawsze umieszczano je za szkłem, co chroniło dagerotyp przed zarysowaniem oraz, o wiele bardziej niebezpiecznym, utlenianiem (ciemnieniem zdjęcia). Oprawę stanowiło najczęściej passe-partout z kartonu lub metalu albo bardziej eleganckie etui ze skóry. Ramkę zdjęcia wyposażano w ozdobne ornamenty lub firmowe napisy, informujące, w czyim atelier zostało wykonane zdjęcie.

Najbardziej znane firmy dagerotypowe, to Louis Auguste Bisson, Louis Pierson, Victor Plumier, Jean-Baptiste Sabatier-Blot, Richard Beard, Antoine François Jean Claudet...


...a także fotograf, kryjący się pod tajemniczym pseudonimem Nadar, którego zdjęcia zachwyciły mnie i wprost skradły mi serce. Ale o nim poczytamy w drugim odcinku tej serii, w przyszłym tygodniu :)


______________________________________________________
* W latach 1860. dagerotypia została wyparta przez technikę mokrego kolodionu, która pozwalała na robienie odbitek w dowolnych ilościach, a do tego była tańsza i szybsza.

Źródło zdjęć: pinterest

26 komentarzy:

  1. Świetny post! :) Wiedziałam o dagerotypach tylko, że były wykonywane na płytkach i więcej nic, także dziękuję za te informacje. :) I wybrałaś świetne zdjęcia, szczególnie to z albumem! Zaraz po twarzach pary, zwróciłam uwagę na suknię, zauważyłaś te urocze falbanki? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdobienie tych falbanek musiało chyba zająć wieki! :O Ale na tym samym zdjęciu przykuwa moją uwagę jeszcze przedziałek dżentelmena i jego fryzura :)

      Usuń
  2. Jod, brom, jod, rtęć... No nie zazdroszczę fotografom z tamtych czasów:D Sam post jest fascynujący, zwłaszcza że moja wiedza ograniczała się dotąd do "no wiem że coś takiego było". Poza tym to pierwsze zdjęcie jest magiczne. Mam słabość do fotografii z lustrami. I do tego to światło...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na tym zdjęciu niesamowite jest też to, że nie widać jej twarzy. Za każdym razem wysilam wzrok i próbuję coś dojrzeć w tym lustrze...

      No właśnie! Zastanawiałam się, ilu z nich żyło krócej, niż przeciętny dziewiętnastowieczny człowiek przez tę pracę :O

      Usuń
  3. Wszystkie te zdjęcia mają w sobie coś magicznego, jakąś tęsknotę za tym co utracone i nigdy nie wróci. :) A przedostatnie zdjęcie czyli portret tej damy trochę mnie przeraża i jednocześnie fascynuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ona wydaje się taka skamieniała... A jej prawa ręka to już w ogóle, jakby ktoś ją wyrzeźbił w twardym granicie. Może bała się poruszyć, żeby nie zniszczyć zdjęcia i przez czas naświetlania była taka sztywna? Niesamowite, ile historii może kryć się za tymi zdjęciami :)

      Usuń
  4. Nareszcie ktoś rozpoznaje kolor! :-) Bardzo chciałabym kiedyś spróbować dawnej fotografii, ale byłoby to bardzo trudne pod względem logistycznym... Choć wiem, że są ludzie, którzy się tym współcześnie zajmują i np. ręcznie kolorują zdjęcia. Moja ulubiona fotografka XIX wieku to Julia Margaret Cameron. Uwielbiam odrealnioną, nostalgiczną poetykę jej prac...
    A co do samej techniki, zdarzały się czasem przykre wypadki. Np. na początku XX wieku, podczas przemówienia prezydenta Lea z Magistratu w Krakowie (znajdującego się obok kościoła franciszkanów) jeden z fotografów użył zbyt dużo magnezji, co wywołało małą eksplozję i w efekcie wysadziło witraże Wyspiańskiego w prezbiterium kościoła! Artysta już nie żył, więc nie musiał tego oglądać, ale na szczęście z odłamków zrekonstruowano wybrane przezeń kolory witraży i odnowiono je według zamysłu artysty (Wyspiański zawsze osobiście pilnował doboru barwników w pracowniach witrażowniczych) - czego nie można powiedzieć o współczesnej realizacji jego projektów witrażowych na tymże Placu Wszystkich Świętych, które - choć zgodne z kartonami - zdecydowanie nie robią wrażenia pod względem kolorystycznym - nie było komu ich dopilnować. :-) Ale to mała ciekawostka.

    Post bardzo ciekawy, jak i zapowiada się cała seria, ale i czekam z niaecierpliwością na widok Twojej sukni! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, ja też bym chciała, bardzo, ale to bardzo mnie ona kusi ;)
      Rzeczywiście zdjęcia Cameron są eteryczne, mają w sobie coś poetyckiego...

      O matko! :O Gdyby to stało się dzisiaj, strata byłaby ogromna i nieodżałowana! Przed stu laty pewnie też strata była niemała, ale jednak te witraże były jeszcze młode i chyba nie zdawano sobie do końca sprawy, jaką wartość będą miały wiek później... Dobrze, że je odrestaurowano :) A co do współczesnego odnawiania, to zauważyłam, że często zabytkowe obiekty malowane są na jaskrawe kolory i nie wiem, czy to na zapas, bo farba i tak za kilka lat wyblaknie, czy po prostu dawniej były takie jaskrawe :)

      Usuń
  5. Zdjęcie przedstawiające parę pochyloną nad albumem jest magiczne :) Bardzo podoba mi się też przedostatnie zdjęcie - wzrok tej kobiety jest niesamowicie magnetyczny i przeszywający :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zdjęcie pary jest cudowne! Jak je odkryłam, długo się w nie wpatrywałam :) No tak, jej wzrok hipnotyzuje - może ze względu na nieruchomą pozę, którą przyjęła, cała uwaga patrzącego skupia się na oczach ;)

      Usuń
  6. Fajny post, również pisałam o dagerotypach jakiś czas temu. Niezwykle interesujący temat!
    W ogóle nie chcę spamować, ale przeniosłam deczko swojego bloga - na razie przekierowuje ze starego bloga.
    No i czekam na nową suknię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, pamiętam :) Ostatnio trafiłam na mnóstwo ładnych, starych dawnych zdjęć i stąd pomysł na serię.
      Wiem, sprawdzę - ale to chyba nie nowy adres, tylko zmieniony..? Zaraz zerknę :)

      Usuń
    2. Adres nowy, ale blog importowany, bo szkoda mi było tak od samego początku.
      Cieszę się, że dołączyłaś do obserwujących:)

      Usuń
    3. Fajnie, że przeniosłaś stare posty, zaczynanie od nowa byłoby bez sensu :)

      Usuń
  7. Kolejny post, który czytam z zapartym tchem, och, jak ja kocham stare zdjęcia. Są magiczne!!! Ostatnio pewien pan z grupy o powstaniu styczniowym podesłał mi zdjęcie dagerotypu rodzinnego, wykonanego może 3 lata przed powstaniem. Widać w twarzach tych ludzi jakis niepokój, nadchodzący zryw...
    Czekam na kolejne posty z tej serii :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :)
      Łał, ale super mieć w zbiorach takie stare zdjęcie! U mnie niestety nie ma aż tak starych, ale co nie co też się znajdzie ;)

      Usuń
  8. Zawsze mnie zastanawia, jakim sposobem, dziewiętnastowieczni fotografowie robili autoportrety. Można znaleźć sporo takich zdjęć, np. własnie Nadara, o, np. ten http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Autoportrait_tournant_Nadar_c.1865.jpg :) Kurczę, jakim cudem on sam zrobił te zdjęcia? Raczej nie możliwe, ale czemu nazywać to autoportretem? :D Przedostatnia dama rzeczywiście jest przerażająca, według mnie to przez to spojrzenie, wydaje się okrutne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziewiętnastowieczne selfie :D Może przy tak długim czasie naświetlania udawało im się dobiec i w porę znaleźć się w kadrze? Ale to tylko moje domysły... W każdym razie fryzura Nadara z tyłu wygląda przezabawnie :D Jak patison :D

      Usuń
  9. To chyba będę wpadać częściej. Swojej miłości do dawnej fotografii daję wyraz na drugim blogu i XIX wiek też ma tam dla siebie miły kącik :D Będzie mi bardzo przyjemnie tu zajrzeć także i po dawkę tych cudownych zdjęć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wpadaj jak najczęściej :) Zaraz też zerknę do Ciebie :)

      Usuń
  10. Kompendium wiedzy ;-) Przedostatnia dama trochę przeraża swoim spojrzeniem. Mam nieodparte wrażenie, że przed chwilą zamordowała swojego męża ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie nadal fascynuje mnie i zadziwia, jak powstawały te zdjęcia ;)
      Bo narzekał, że zupa za słona, a dzieci za głośne :D Zamiast tej książki mogłaby trzymać w ręce nóż :D

      Usuń
  11. Nadar (wł. Gaspard-Félix Tournachon ) jest chyba najważniejszym fotografem XIXw. Jako pierwszy wykonał fotografie "z lotu ptaka". Jest nawet taki rysunek (prześmiewczy bo fotografia nie była wtedy postrzegana jako sztuka) pt. "Nadar wynoszący fotografię na wyżyny sztuki". Bardzo ciekawy post, jak zwykle ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wiem, wiem ;) Dzisiaj napiszę o nim post, który będzie jakoś w czwartek ;)

      Usuń
  12. Ile to się trzeba było namęczyć... A teraz tylko pstryk! I już. A i tak nam się wydaje, że te stare zdjęcia mają fajniejszy klimat i jakiś tajemniczy urok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że właśnie przez to, że proces ich powstawania był taki tajemniczy. Mnie zawsze fascynuje, skąd oni wiedzieli, które związki chemiczne są wrażliwe na światło, jak do tego doszli...

      Usuń