7 sierpnia 2014

Wyrafinowane haute couture lat 60.

Lata 1860. dla cesarzowej Eugenii stanowiły kontynuację jej modowego dzieła z poprzedniej dekady. Sylwetka nabrała jednak lekkości, a dodatki i kroje stały się bardziej wysmakowane. Wszystko podkreślało splendor epoki II Cesarstwa, która, wraz z nadejściem wąskiej i spiętrzonej w tyle turniury, miała się wkrótce zakończyć...



Blisko dziesięć lat triumfu krynoliny - nieśmiało pojawiającej się (pod postacią sznurkowej halki) w latach 40. i dociążonej, masywnej konstrukcji w latach 50. sprawiło, że kobiety w końcu zapragnęły lekkości. Dzwonowaty kształt spódnicy zmienił się więc, tracąc na symetrii i zyskując na wysmakowaniu. Teraz krynoliny (za radą słynnego projektanta mody Wortha) nosiło się spłaszczone z przodu i wydłużone w tyle, z dodatkiem trenu. Spódnicę szyto z prawie trójkątnych klinów, co przy skróceniu stanu oraz dodatkowym zwężeniu jej obwodu na górze i licznych fałdach dodanych w tyle, nadawało sylwetce smukłości, mimo wciąż wielkich rozmiarów krynolin.



Czas największych, wręcz groteskowych rozmiarów spódnic (szczególnie w sukniach balowych) przypadł na pierwsze lata dekady, po czym od 1863 roku spódnica zaczęła się zwężać. Około roku 1867 krynolinę zastąpiła lżejsza półkrynolina (crinolette) - jej węższa i wyposażona w dodatkową obręcz, unoszącą suknię w tyle i na biodrach siostra.
W latach 1860. suknie zaczęto bogato zdobić kokardami i falbanami, akcentując ich tył. Berta przy sukniach balowych stała się ogromna, nierzadko sięgająca talii, zaś dekolt obniżył się, ukazując kształtne, marmurowe ramiona. Zainteresowano się również tym, jakie efekty może dać drapowanie połyskującego materiału sukni, choć na prawdziwe szaleństwo drapowania czas przyszedł dopiero w następnej dekadzie. W latach 1860. pozostano przy fartuszku / tunice, będącej wierzchnią warstwą zakładaną na spódnicę spodnią i marszczoną tak, by obie były widoczne.



Około roku 1865 cesarzowa Eugenia wprowadziła do mody trend, czerpiący z ubiorów noszonych w czasach jej poprzedniczki - Marii Antoniny. Nową modę cechowały krótsze spódnice dzienne, długie rękawy z koronkowymi mankietami, staniki sukni wyposażone w baskinkę lub szyte na wzór męskich kamizelek oraz żakiety zapinane na guziki, które dały początek różnym odmianom: noszonemu do dziś bolero, żuawce i żakietowi a la Garibaldi. Inny modny element tej dekady stanowiły orientalizujące elementy stroju, na które składały się kaszmirowe lub sukienne kamizelki, najczęściej granatowe bądź czerwone z naszytym zdobieniem ze złotego lub czarnego sznureczka oraz szamerunkiem.



Jednak prawdziwe bogactwo lat 1860. stanowiły dodatki.
W pierwszej połowie dekady fryzury noszono wyższe z długimi, angielskimi lokami i dobierano do nich okrągłe kapelusze. Natomiast od 1865 roku koafiury zaczęły maleć, by zrobić miejsce na nasunięty na czoło (a niekiedy nawet i na oczy) mały, obszyty wstążeczkami i przypominający bombonierkę toczek.



Na balach (oprócz dodatków wspomnianych we wcześniejszych postach --> 1, 2), chętnie posługiwano się zdobnymi karnecikami, których funkcję czasem przejmował również wachlarz. Ten ostatni zaś powrócił do łask i noszono go z wielkim upodobaniem. Wachlarze z resztą wpisywały się w najnowszy ówcześnie trend osiemnastowieczny. W wersji droższej wykonywano je z masy perłowej i ręcznie malowano lub nawet przerabiano oryginalne, osiemnastowieczne (nigdy nie jestem pewna, czy bardziej mi ich szkoda, czy też raczej fascynuje mnie historia takich przeróbek...). Natomiast tańsze wykonywano z drewna, wycinając na nim ażurowe wzory, pokrywając papierem z odbitą litografią wzorowaną na malarstwie rokokowym.


Po industrialnej i pełnej siły piątej dekadzie XIX wieku, lata 1860. okazały się jej bardziej wyrafinowaną i wyszukaną wersją. Lżejszą, wysmukloną, bardziej finezyjną, jednak bez efektu zbytniego przeładowania detalami. Wraz z końcem dziesięciolecia romantyczny czas krynolin stał się już historią, zwalniając pola nadchodzącej wąskiej, wyemancypowanej modzie lat późniejszych.


_______________
Źródło obrazków: pinterest

15 komentarzy:

  1. Może po tym poście w końcu nauczę się odróżniać te dwie dekady :D Piękny jest ten obraz z trzema kobietami - pamiętasz może jego tytuł? :) Widzę tu też moją ulubioną suknię pani de Joinville! Ale czy ten portret nie jest przypadkiem z 1846? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzy kobiety to "At the Theatre" Jamesa Hayllara :)

      O, faktycznie! :O Oto są efekty bałaganu na pintereście i pisania postów po nocach :D Jak tylko znajdę chwilkę, wymienię go na coś z lat 60. ;) Dzięki za czujność :)

      Usuń
  2. Jezu, wszystko takie piękne i potem tak się rozglądam i myślę, w jakiej okropnie brzydkiej epoce żyjemy... Ludzie paradują prawie nadzy, kobiety pokazują bieliznę, ozdoby są w złym guście, nie ma ładnych dodatków. jak ktoś ma coś oryginalnego to go za wariata biorą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się co do słowa :) Też jak się tak napatrzę na te piękne zdjęcia, na ten cudowny dawny styl, to aż przerażam się niektórymi dzisiejszymi ,,osobliwościami", pokazującymi tylko totalny brak gustu. Ach...Tamta moda to była moda w prawdziwym tego słowa znaczeniu ... :)

      Usuń
    2. O, to prawda. Dzisiaj wszystko takie brzydkie i byle jakie, ale za to... wygodne! :D Po dniu spędzonym w krynolinie jednak chętnie wróciłam do naszych ciuszków (choć równie chętnie założyłabym tę krynolinę jeszcze raz :D )

      Usuń
  3. Moje postanowienie na najbliższe miesiące:
    - zacząć czytać Twojego bloga od pierwszego postu, założyć zeszyt i notować, a potem ładnie się uczyć, żeby wreszcie posiąść przynajmniej podstawową wiedzę na temat, który od dawna mnie zachwyca, czyli moda historyczna!

    Pozdrawiam i dziekuję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, dziękuję! Zawsze możesz też zaglądać tu częściej :) Ta wiedza jest jednak bardzo ulotna i sama traktuję blog jako coś w rodzaju notatnika, w którym mam przydatne informacje o dawnym życiu :)

      Usuń
  4. Wraca mi ochota na suknię na krynolinie :) Moje pierwsze próby obrzydziły mi ją na długi czas, ale jak patrzę na tą kremową na samej górze, albo tą różową z Kyoto to dochodzę do wniosku, że trzeba będzie spróbować niedługo jeszcze raz :D Porcelanko, piszesz świetne posty! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :)
      Kurczę, ja też planuję uszyć sobie (drugą) krynolinę - ale lekką, jak ta spacerowa w motyle, którą kiedyś pokazywałam. Skoro bieliznę już mam ;> A tymczasem mówisz, że to aż takie trudne :O Może do wiosny (bo na wtedy ją tak mniej więcej planuję) nauczę się już na tyle, że nie będę kląć przy maszynie? :D

      Usuń
    2. Ja próbowałam uszyć krynolinę z jakieś trzy lata temu, wtedy nic mi wyjść nie chciało, stelaż wypychał się do przodu a nie do tyłu i nic nie dało się zrobić. Najgorsza jest ta bielizna, według mnie :) Potem to już z górki :D

      Usuń
  5. Takie piękne te sukienki i dodatki, że już właściwie nie wiem: lata 50. vs. 60.? ;) Dla niewtajemniczonych takich jak ja, style te są bardzo podobne :) Mogę tylko stwierdzić, że bardziej podobają mi się rękawy sukienek z lat 60. niż 50. :) Te koronkowe mankiety :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, są bardzo podobne. W XIX wieku teoria teorią, a praktyka praktyką - tak coś wyczuwam :D
      I też nie mogę się zdecydować. Z jednej strony pokochałam lata 50. przez Północ i Południe, a z drugiej wysmuklenie, wyrafinowanie i brak rękawów w pagodę skłaniają mnie ku latom 60. Dylemat nie do rozwiązania :D

      Usuń
  6. Właśnie ten materiał też zwrócił moją uwagę :) Kojarzy mi się trochę z angielskim, wiejskim stylem, a fakt, że to jednak suknia z wyrafinowanych lat 60. sprawia, że nie można od niej oderwać wzroku :D

    OdpowiedzUsuń
  7. http://www.allegro.pl/ShowItem2.php?item=4470547858 Ot co znalazlam, piękny wachlarz idealny do kostiumu z epoki (nie robię nikomu reklamy, a koniecznie chciałam Ci go pokazać :) ).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, piękny! Szkoda, że kosztuje prawie tyle, co reszta kostiumu :D

      Usuń