Dzisiaj czas na post, na który miałam ochotę od dawna, tylko nie było jak ani gdzie zrobić do niego zdjęć. W końcu zdecydowałam się wstać w niedzielę o siódmej i pomarznąć trochę w październikowej mgle ;)
Dziś będziemy ubierać się we wszystkie warstwy, które nosiłybyśmy w roku 1855, no może bez ostatniej - sukienki ;) Jak pisałam w letniej serii postów o modzie, w połowie XIX wieku pod suknią znajdował się cały bieliźniany arsenał, mający zapewnić sylwetce odpowiedni kształt, a ciężkiej sukni - odpowiednie oparcie. Ubieranie się trwało o wiele dłużej, niż dziś i zazwyczaj kobieta nie była w stanie założyć wszystkich elementów stroju sama.
Na początek zakładano pończochy i luźną koszulę, która w razie potrzeby mogła mieć odkryte ramiona (do staników wieczorowych). Pończochy są o wiele wygodniejsze od naszych rajstop, natomiast koszula w noszeniu przypomina oversize`owe, letnie sukienki. Tutaj XIX wiek niewiele różni się więc od naszych czasów.
Gorset, który zakładano na koszulę, przez cały XX wiek obrósł takimi legendami, że dziś trudno odróżnić prawdę od fałszu. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że ten skrojony na miarę, nawet ciasno zasznurowany nie sprawi, że stracę dech, przytomność i nie będę mogła nic jeść przez cały dzień. Na Złotym Popołudniu nosiłam go przez 10 godzin i przez ten czas biegałam (również po schodach), jadłam, śmiałam się i rozmawiałam bez żadnych problemów. Co więcej, za każdym razem, gdy mam go na sobie, zdarzy mi się pomyśleć: "ale wygodnie w tym gorsecie!", i w porównaniu z przesuwającymi się przy każdym ruchu, wrzynającymi między żebra i krojącymi ciało na pół współczesnymi stanikami to szczera prawda!
Jedyną wadą gorsetu jest to, że nie da się w nim wykonywać wszystkich czynności (buty zakłada się przed nim - oto żelazna zasada ubierania się w XIX wieku, którą wszyscy stale łamią :D ), bo tułów jest jednak całkiem usztywniony. Trudno, dziewiętnastowieczna panna od podnoszenia przedmiotów z ziemi ma dżentelmenów ;)
Pantalony noszono na dwa sposoby: albo na sam spód, pod koszulę, albo na koszulę z gorsetem. Osobiście wolę ten drugi sposób, ponieważ mają one słynną już dziurę w środku (w końcu to dwie osobne, złączone sznurkiem nogawki!). Zakładanie ich na koszulę nie pozbawia jej więc pierwotnej funkcji, jaką jest bezpośrednia ochrona ciała. Poza tym pantalony to chyba jedyna część bielizny dziewiętnastowiecznej, która nic nie wnosi do jakości stroju i ogólnego kształtu sylwetki. Myślę, że w upalne dni można je spokojnie pominąć, chyba że chcemy być jak najbardziej historyczne, mimo warunków pogodowych ;)
Dopiero teraz można założyć krynolinę - lekki, stalowy stelaż, nadający sukni kształt. W XIX wieku zamiana wielu sztywnych halek na krynolinę kojarzona była wręcz z nieobyczajnością, a na pewno sprzyjała emancypacji kobiet. Dzięki temu stelażowi cały strój ważył mniej, można było poruszać się szybciej, a na wypadek wojny przemycać pod krynoliną różne drobne przedmioty (jak, zgodnie z legendą Ludwika Chopin, która pod krynoliną przemyciła serce swojego brata). W porównaniu do współczesnych, krótkich spódnic i spodni, krynolina jednak bardzo ogranicza możliwość swobodnego poruszania się. Tym bardziej, jeśli tak, jak ja chodzi się jak ruski żołnierz if you know what I mean. W krynolinie nie ma szans na takie poruszanie się. Gdy miałam ją na sobie pierwszy raz, kilka razy z rzędu zdarzyło mi się kopnąć obręcze i mało o nie nie potknąć. Znowu przy wchodzeniu po schodach trzeba cały czas dźwigać wszystkie warstwy do góry (i jeszcze robić to z gracją oraz tak, by nie pokazać kostki!) i przy tym uważać, by ktoś w tyle nie przydepnął sukni. Jej objętość sprawia, że trudno poruszać się w wąskich korytarzach i nie da się stać blisko innych osób, przez co siłą rzeczy jest się trochę odizolowanym. Jedyną radą na to jest spłaszczanie sukienki (obręcze są elastyczne) i dobra zabawa mimo jej rozmiarów (i skali przypuszczalnych zniszczeń).
Aby obręcze nie odznaczały się brzydko na sukni, konieczna jest jeszcze halka. Ja poprzestałam na jednej, ale w XIX wieku nosiłabym ich prawdopodobnie kilka. Moja halka to nic innego, jak 6 metrów czystej bawełny. Jeśli jesteście ciekawi, ile to waży, możecie poprosić w sklepie o odmierzenie materiału i spróbować go podnieść. Halka (a na niej jeszcze drugie tyle materiału spódnicy) to chyba najmniej wygodna część bielizny sprzed 160 lat. Jej ciężar sprawia, że jeszcze trudniej się przemieszczać. Gdy w takiej krynolinie raz się usiądzie (a siadanie na krześle to już w ogóle wyższy stopień wtajemniczenia), nie ma się już sił na to, by wstać i przesunąć się kawałek dalej lub podejść po coś do picia.
Ale halka i krynolina mają też swoje zalety - podczas tańca i podskoków zabawnie wzbijają się w powietrze jak pływająca meduza, a przy siadaniu za każdym razem materiał spódnicy układa się jak w jednej ze scen w Fortepianie. I mimo wszystkich niedogodności za każdym razem, jak zdejmuję krynolinę i zakładam współczesne ubrania czuję się jakoś nieswojo i nie mogę się doczekać okazji do ponownego ubrania się w nią :)
Fantastyczny post! :) Czegoś takiego potrzebowałam, bo zawsze zastanawiałam się jak to się XIX wieku ubierano krok po kroku, dzięki za rozjaśnienie tego :)
OdpowiedzUsuńP.S. Jak to się stało, że w ogóle nie wyglądasz jakby Ci było zimno? ;) Na samą myśl o poranku na zewnątrz w takim stroju mam dreszcze... :D
Dzięki :) Lata 1840, które teraz szyję też będą miały taki post, ale jeszcze dłuuuga droga przede mną :D
UsuńGrzała mnie moja miłość do Thorntona :D Żart, tak serio, to na miejsce przyszłam opatulona w zimowy płaszcz i na zdjęciach jeszcze było mi ciepło, choć podczas zapinania halki palce były już trochę zgrabiałe :P
Porcelano, post oczywiście jest świetny, ale Ty ze swoją urodą to naprawdę już przesadzasz ostatnio. Na tym pierwszym zdjęciu wyglądasz jak leśna rusałka, tak eterycznie, zwiewnie i lekko! :)
OdpowiedzUsuńZwiewnie w tych wszystkich warstwach, to dopiero wyczyn! :D Choć przyznam szczerze, że dobrze się czuję w tej epoce, pasuje mi :)
UsuńPięknie wyglądasz na zdjęciach z tymi rozpuszczonymi włosami :) tak wiktoriańsko...
OdpowiedzUsuńTaka krynolina to jeszcze jest w miarę wygodna, moim największym koszmarem był ten mały stelaż do sukni z 1870 roku. Tragedia, w tym to się prawie że nie dało chodzić ;/
Dzięki :) Właśnie chyba tylko bieliźniane lub pozowane "na obraz" mogą być z rozpuszczonymi włosami i mimo to wyglądają historycznie :P
UsuńKurczę, i teraz zaintrygowałaś mnie tym stelażem. Będę musiała kiedyś spróbować! Niby to małe, niby wygodne, a jednak zdradliwe, no :D
Cudne zdjęcia, warto było trochę pomarznąć. :) I te Twoje włosy... nigdy ich nie skracaj. :D
OdpowiedzUsuńWarto, tym bardziej, że w domu czekała gorąca herbata :)
UsuńNo i jak to jest, że za każdym razem, jak rozważam skrócenie, ktoś mi powie, żebym tego nie robiła? Przez to włosy zostają tak, jak są:D
To chyba najlepsza scena z "Fortepianu", gra aktorska Holly Hunter miażdży, no i zawsze podobał mi się sposób, w jaki jej suknia układała się przy upadku <3 Co do postu - cóż mogę powiedzieć, piękno w czystej postaci, zgadzam się z Gabrielle - pierwsze zdjecie można by spokojnie wydrukować i powiesić między pracami prerafaelitów :3
OdpowiedzUsuńTak, ta scena jest dobra, choć straszna też! Holly tak bardzo się wczuwa, a my cieszymy się, że krynolina zrobiła puf w deszczu ;_; No jak tak być może? :D
UsuńDzięki, choć co do prerafaelitów, to odkryłam niepokojące podobieństwo starej, Arwenowej sukienki do niektórych sukni z ich obrazów... Hłe, hłe, hłe ;>
Oooooo :D już sobie ciebie wyobrażam w pokarbowanych włosach a la Rossetti albo Waterhouse :3
UsuńPudel :D Takie siano robi mi się po rozczesaniu ciasnych warkoczy :P
Usuńbo nie rozczesujesz ;D ewentulanie głową w dół, tylko od dołu ;p
UsuńAle modelki prerafaelitów właśnie miały takie siano :P Ale spoko, jak będę się tak czesać, zostawię te fale nierozczesane :)
UsuńW pierwszej chwili ( jak zobaczyłam pierwsze zdjęcie) pomyślałam, że masz nową suknię :D Popieram Gabrielle i Eleonorę, wyglądasz pięknie, No i włosy <3
OdpowiedzUsuńDzięki :) W sumie w tej pozie gorset jest przysłonięty i całość faktycznie wygląda jak jakaś lekka, bawełniana suknia :P
UsuńOstatnie zdjęcie jest przepiękne, warto było narazić się na utratę dobrej opinii i zmarznięcie :D muszę kiedyś przy jakiejś okazji podebrać ją i samej przymierzyć. Chociaż może lepiej nie, jeszcze mi się spodoba :D
OdpowiedzUsuńHa ha, dzięki :D Jak będzie okazja, to chętnie Cię w nią ubiorę, pomierzysz sobie (tak, to kuszenie, nawet się z tym nie kryję 3:) )
UsuńZgadzam się z przedmówczyniami - przepięknie wyglądasz na tych zdjęciach :) a ta bielizna jest tak urocza, że mogłabym nawet nie zakładać sukni :D
OdpowiedzUsuńNa Złotym Popołudniu, jak miałam tę bieliznę i suknię z dwoma stanikami, co chwilę zdejmowałam i zakładałam sukienkę, jakbym nie mogła się zdecydować, w czym w końcu wyjść na zewnątrz :D Ta bielizna jest tak ładna, że chętnie nosiłabym ją na co dzień :)
UsuńCudne jest to pierwsze zdjęcie. Gdzie Ty mieszkasz, ze możesz tak w samej bieliźnie po polach hasać?
OdpowiedzUsuńNie uwierzysz! Na Śląsku, na jednym z całkiem ludnych osiedli :D Na ten kawałek zieleni jest piękny widok z okolicznych trzynastopiętrowych bloków, ale w niedzielę rano, przy takiej mgle nikt raczej nie był chętny do wyjścia z łóżka i obserwacji :P
UsuńNo, nie tego się spodziewałam :) Jak ktoś nie spał, to musiał się nieźle zdziwić :)
UsuńA dzisiaj przyszła moja "krynolina". Kocham ją <3 Już się nie mogę doczekać gorsetu i sukni :)
Pewnie tak :D
UsuńOo! Zawsze jest taka radość, jak przychodzą kostiumy :D A masz już na oku jakiś model gorsetu i pomysł na suknię? Jestem bardzo ciekawa, jaką będziesz miała :)
To ja pisałam do Ciebie na fejsie w sprawie koszuli i ślubu :) Także pomysł jest i na jedno i na drugie.
UsuńAaa! Pamiętam :) Wczoraj natknęłam się na na piękną ślubną krynolinę na obrazie. Dzisiaj jestem poza domem, ale jak wrócę, wrzucę ten obraz na fejsa :)
UsuńWyglądasz zjawiskowo, a krynoliny strasznie Ci zazdroszczę! Muszę sobie w końcu skonstruować, bo nawet suknię dziewiętnastowieczną posiadam, ale krynolinkę do niej miałam tylko pożyczoną i teraz kreacja leży w pudle, taka jakaś biedna i płaska... :P
OdpowiedzUsuńDzięki :) A pokażesz kiedyś Twoją suknię? Chętnie zobaczyłabym Cię w niej na jednym z nadchodzących bali :) A krynolinę, jeśli nie chce Ci się szyć, możesz sprowadzić z Chin, nie wychodzi nawet tak drogo :)
UsuńSuknię pokażę chętnie, tylko potrzebna mi do niej krynolina - wiadomo :) Z Chin? Na to nie wpadłam... Może się skuszę! :D
Usuńa kiedy te bale? nic nie wiem :(
UsuńNa ebayu są :)
UsuńCzęść bali ma określone datowanie, ale taki, na który można będzie pójść w krynolinie będzie w styczniu, w Krakowie. Dokładniejsza data jeszcze nie jest znana, ale pewnie wkrótce zostanie ujawniona :)
Ech,wyglądasz jak z wiktoriańskiej fotografii :) Pięknie jak zwykle :)
OdpowiedzUsuńDzięki :) A chętnie zrobiłabym sobie kiedyś takie fotki inspirowane tymi wiktoriańskimi z rozpuszczonymi włosami :)
UsuńJak tylko zobaczyłam Twoje zdjęcie pomyślałam Sissi z gwiazdami we włosach Winterhaltera :)
OdpowiedzUsuńJej, onieśmiela mnie to porównanie! Długość włosów podobna, jak na obrazie, szkoda, że takich gwiazdek nie mam :P
UsuńOd jakiegoś już czasu nałogowo przeglądam Twojego bloga. Trafiłam na niego przez przypadek i wpadłam w prawdziwy stan osłupienia. Oto myślałam, że jestem jakąś wariatką, jedyną na świecie, która ma obsesję na punkcie XIX wieku, a tutaj! taka miła niespodzianka! :D
OdpowiedzUsuńWyglądasz cudownie w tej bieliźnie i krynolinie. Nie wiem jak to robisz, ale Twoje zdjęcia są wprost magiczne :)
Dzięki :) Cieszę się, że jesteś stałym gościem w Buduarze :) Chyba każdy myślał, że jest sam, bo w mediach i (do niedawna) sieci o szeroko pojętym kostiumingu cicho. Na szczęście jest w Polsce sporo osób o takich zainteresowaniach i można robić kostiumowe spotkania, dzielić się wrażeniami z innymi i w ten sposób rozwijać :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy post, co do krynoliny to zgadzam się, że jest jak meduza ^ ^ A teraz przechodzimy do pytania - Czy ty masz jakieś granice bycia ładną?! :D Ja w mgle i w XIX wiecznej bieliźnie wyglądałabym eee trochę słabo. Ach, a propos ta mgła kojarzy mi się tak bardzo z Jane Eyre <3
OdpowiedzUsuńLOL
UsuńWcale nie, Tobie jest ładnie we wszystkim, nawet w worku po kartoflach byłabyś śliczna :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPorcelanko, powiedz mi co zrobilas, ze Twoja krynolina jest wypchnieta do tylu?
OdpowiedzUsuńPrzytrzymałam ją rękami :D
UsuńA żeby była taka na stałe, trzeba zawiązać sznurek na obręczy i opasać się nim wokół tyłka (działa słabo), albo uszyć własnoręcznie krynolinę bez fragmentów obręczy z przodu (mam w planach na przyszłość) :)
Faktycznie teraz to widze :D Ale rozmawiam dzis z Eleonorą i podsunęła mi pomysl, by pod krynoli zalozyc bum roll. Bananek sie swietnie spisal i wypchnal tyl, jednoczesnie splaszczajac przod :D
UsuńO, faktycznie, to może być świetna metoda! Chyba nawet Lauren z American Duchess o tym ostatnio pisała ;)
UsuńWłaśnie jestem na etapie przypominania serialu "Północ-Południe" i pomyślałam, że wiele bym dała za to by taką suknie włożyć choć raz w życiu (i to nie z okazji ślubu). Jaka z Ciebie szczęściara :)
OdpowiedzUsuńJaki rozmiar średnicy ma dolne koło krynoliny? :)
OdpowiedzUsuń