2 grudnia 2012

Anna Karenina - wrażenia

Tak, byłam w kinie :3

źródło
Z resztą trudno chyba nie zauważyć setek (moim zdaniem brzydkich -_- już ten powyższy jest ładniejszy...) plakatów porozwieszanych na chyba wszystkich przystankach, na których marnuję codziennie mnóstwo czasu - i tak chęć zobaczenia tego filmu z raczej małej (latem, gdy jeszcze nie było o nim głośno) wzrosła do "muszę", tym bardziej, jak pożyczyłam książkę (jestem w trakcie).

Gdy w końcu zasiadłam w kinie, światła przygasły i wyświetlił się obraz, moją pierwszą myślą było: jesteśmy w operze?
Na to wygląda - niby film kostiumowy, a zupełnie brak w nim wspaniałych, historycznych plenerów i bogatych wnętrz (ortodoksyjni fani gatunku już się tym bulwersują :P ), za to prawie cała akcja dzieje się w teatrze - na scenie, na widowni i poza sceną, wśród porzuconych rekwizytów, niepotrzebnych sprzętów i lin do zmiany dekoracji, której jesteśmy świadkami. Możemy obserwować, jak jedna scena płynnie przekształca się w drugą, jak teatr staje się nagle planem filmowym, a papierowe tło - rzeczywistymi wnętrzami. Te przemiany są niezwykle dynamiczne, ale też zdyscyplinowane - aktorzy poruszają się tak, jakby tańczyli w rytm filmowej muzyki, a niekiedy zastygają w bezruchu jak woskowe figury wokół żywego bohatera.


Na początku było to bardzo denerwujące i przeszkadzało. Potem pomyślałam, że może ekipa filmowa nie dostała wiz do Rosji i po prostu musieli się jakoś ratować :D Ale nie! Okazało się, że część scen (pewnie wiejskich, bo one wymykają się tej teatralnej konwencji) była kręcona w Rosji na wyspie. To nie mogło mi dać spokoju - cały czas myślałam o tym, dlaczego zastosowano taką konwencję. Bo ukazanie życia wyższych sfer w dziewiętnastowiecznej Rosji jako teatru, w którym nic nie jest prawdziwe i każdy ma swoją rolę do zagrania byłoby zbyt banalne... I w końcu, zastanawiając się nad tym postem odkryłam możliwą przyczynę :)



Ta teatralna zabawa jest zupełnym zaprzeczeniem tego, czego spodziewamy się, idąc do kina na film kostiumowy i myślę, że dzięki temu również bohaterowie wymykają się konwencjom, nie dają zamknąć w "kostiumowych" schematach i możemy spojrzeć na nich świeższym okiem. Takie przeładowanie sztuczności paradoksalnie odsłania prawdę i moralne przesłanie dzieła Tołstoja (ale to piszę trochę niepewnie, bo książki jeszcze nie skończyłam - gdy przeczytam, dam znać, czy coś tu jest na rzeczy ;) ). Nuda to chyba ostatnie, co może zdarzyć się nam podczas seansu :)

Poznajecie skądś tę parę? ;>

Dużo dobrego zrobili też aktorzy - oczywiście wszyscy rozpływają się w zachwytach nad Judem Lawem w roli Aleksieja Karenina (mąż Anny), ale mnie w pamięci najbardziej utkwił Obłoński. Dopiero po jakimś czasie przypomniałam sobie, że gra go ten sam aktor, który wcielił się w pana Darcy! Byłam w szoku, jak to sobie uświadomiłam i przez jakiś czas próbowałam dopatrzyć się podobieństwa. To było niemożliwe i od tej pory Stiwa utkwił mi w pamięci jako najbardziej (dla mnie) zaskakująca rola. Ciekawa była też Ruth Wilson (Jane Eyre) w roli księżnej Twerskiej, ale mogłabym przysiąc, że tę omdlewająco-arystokratyczną manierę, z jaką mówiła już gdzieś słyszałam...


Dużo narzekano na Wrońskiego, a mnie on właśnie bardzo pasował. Gdy czytam książkę, wyobrażam go sobie bardzo podobnie (może trochę mniej siano-blond, ale jednak :D ), w przeciwieństwie do Lewina, który w ogóle mi nie pasował...
A co z główną bohaterką? Nie będę oryginalna, gdy napiszę, że wybór Keiry Knightley zupełnie mi się nie spodobał (do Anny książkowej nie jest wcale podobna...), ale w kinie okazała się całkiem dobrą Anną :)



A jednak ta rola siłą rzeczy narzuciła mi porównanie z inną, podobną - Georgianą Cavendish z filmu Księżna, która jest w niemal identycznej, jeśli nie gorszej (nie ma tak anielsko wyrozumiałego męża) sytuacji od pani Karenin i ostatecznie, w przeciwieństwie do Anny - wybiera dobro dzieci. 
Ta zmienność bohaterki wkurzała mnie najbardziej ;> Nawet Wroński miał do niej niespotykaną cierpliwość -_- Ale o tym może później, w poście poświęconym książce...



Ulubione sceny? Mnóstwo!

Podczas balu po prostu miałam dreszcze i trzęsłam się z zimna, a i teraz, gdy słyszę muzykę, czuję, że muszę zatańczyć! Emocje, jakimi kipi ta scena są po prostu niesamowite!


Fascynowały mnie też wszystkie sceny w wielkich i zmrożonych pociągach - ja w ogóle je uwielbiam, a w tym filmie (i książce też) dworzec i pociąg mają szczególne znaczenie (nie chcę spojlerować ^^ ).



Za to moment, w którym widzimy Obłońskiego w jego miejscu pracy wywołał u mnie radosny uśmiech, bo przypomniał mi moją własną podróż do Rosji (szkoda, że w maju, a nie - zimą *_* ), a dokładniej problem z wizami, które miały być tak wydrukowane, żeby margines był w określonej odległości od brzegu kartki (chodziło o milimetry). Nikt z nas w to tak do końca nie wierzył, wszyscy się śmiali, ale gdy organizatorka wyjazdu pojechała zobaczyć, jak tam nasze wizy, zastała konsula zakopanego w papierach i z linijką w ręku. Mierzył odległości :P Dlatego, gdy zobaczyłam Obłońskiego przemierzającego rzędy stemplujących urzędników, nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu :D



Na koniec, bo widzę, że ten post znowu będzie miał kilometr (tak to jest, jak piszę zaraz po obejrzeniu filmu - słowotok :D ) - muzyka. Cudowna, bo jak inaczej miało by być, skoro stworzył ją mój ulubiony kompozytor filmowy - Dario Marianelli. Jak tylko dowiedziałam się, kto napisze soundtrack, wydałam okrzyk szczęścia, bo wiedziałam, że będzie doskonale. 
I jest - miejscami ironicznie, hałaśliwie, widowiskowo, kiedy indziej delikatnie i tajemniczo, a całość tchnie jakąś nieuchwytną nostalgią...


Film bardzo się podobał, gdybym miała czas, poszłabym do kina raz jeszcze. Jestem zachwycona i również Wam polecam się wybrać - pieniądze na bilet na pewno nie będą zmarnowane :)

9/10

(Wszystkie obrazki w poście - opróc pierwszego - pochodzą z serwisu fanpop. Gdy zdobędę film, pewnie zrobię własne)

10 komentarzy:

  1. Seans jeszcze przede mną. :) W mojej małej mieścinie film dopiero będzie wyświetlany jakoś na krótko przed świętami i już nie mogę się doczekać. Ale obiecałam sobie, że poczekam, to poczekam! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na święta planuję skończyć książkę (nie spieszy mi się), więc faza na Annę Kareninę będzie u mnie trwać cały grudzień :D
      Jestem bardzo ciekawa, czy film Ci się spodoba, czy nie ;>

      Usuń
  2. Co do książki - wiem, że mama kupiła mi te nowe wydanie z Keira na okładce jako prezent gwiazdkowy. Tak to jest, jak przegląda się paragony. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehehe ;>
      Znowu będziemy mieć fazę na to samo w tym samym czasie! :)) Ja czytam brzydkie, stare wydanie jednotomowe - jedyne, które jeszcze ostało się w bibliotece :)

      Usuń
  3. A ja ciągle czekam... Ta konwencja teatralna nie wszystkim się podoba, ale widziałam wywiad z reżyserem i właśnie wypowiedział się na ten temat. Jedna z bohaterek powieści miała powiedzieć że życie ówczesnych elit, było jak przedstawienie, lub scena. Czy jakoś tak... :) I stąd ten pomysł. W sumie jestem ciekawa jak to wyszło, fragmenty prezentują się pięknie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się podobało, ale wiadomo - to kwestia gustu i tego, co kto lubi :) Ale wizualnie film jest na prawdę piękny... Jedyne zastrzeżenie miałabym do kostiumów - jak wracam myślami do Anny Kareniny, to muszę uznać, że były raczej słabe (ale w filmie aż tak tego nie widać ;) )

      Usuń
  4. Koniecznie muszę to obejrzeć

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo chciałam obejrzeć i niestety nie znalazłam czasu, ale... wszystko przede mną. Książka "Anna Karenina" Tołstoja należy do jednych z moich ulubionych. Mam jeszcze takie stare wydanie, w 2 tomach, z lat 60.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja teraz właśnie kończę czytać, i też stare wydanie, ale jednotomowe ;)

      Usuń