Gdy zimą, prawie każdego wieczora oglądałam moją ulubioną,
balową scenę z Vanity Fair, nie przypuszczałam nawet, że za pół roku sama wezmę udział w dokładnie tym samym balu, przewijając czas równe 200 lat wstecz i przenosząc się do Brukseli w dobie wojen napoleońskich.
[English text in the separate post soon]
|
Fot. William Quartier |
Po wielu trudach podróży wraz z Marylou i Kasią, postawiłyśmy walizki w małym pokoju meblowanym w równie małej, jakby wciśniętej między inne, tłoczące się na Boulevard Général Jacques kamieniczce. Był 15 czerwca 1815 roku i za kilka godzin Księżna Richmond wydawała huczny bal dla wszystkich oficerów koalicji (a w szczególności przystojnych Anglików), pięknych pań i panien oraz wielu innych znanych osób. Zostałyśmy na niego zaproszone i właśnie zmieniałyśmy toalety z podróżnych na balowe. Ściany pokoju z
1815 roku były błękitne, a okna wychodziły na wewnętrzny ogród,
zachowując zgiełk brukselskiej ulicy na czekające nas póżniej godziny. I tak , niedługo potem znalazłyśmy się wśród niego w naszych balowych
sukniach, ze współczesną, zupełnie nieprzydatną mapą - wszak na poczatku
XIX wieku wszystko wyglądało inaczej. Nasza podróż dorożką w stronę
Chateau de Sainte-Anne wzbudziła małe zdziwienie, wkrótce jednak trzy
panny podróżujące bez opieki w bogatych sukniach stanęły u bram pałacu.
Biały
i niewielki, przypominał kawałek śmietankowego tortu lub puzderko z
kości słoniowej. Gdy pospiesznie próbowałyśmy przypomnieć sobie
zasady zachowania się na balu i kroki ówczesnych tańców, wyminął nas wysoki
gentleman w popielatym fraku i skłonił się lekko w naszą stronę.
Wiedziałyśmy, że musimy wejść do środka, ale jednocześnie bałyśmy się
obecnych tam dziewiętnastowiecznych. Wszystko wydawało się tak
nierealne! To, że tu jesteśmy, choć przecież tak niedawno skończyłyśmy
szyć nasze stroje i ledwie dotarłyśmy do Brukseli! Przekroczyłyśmy
bramę, obeszłyśmy pałac, dookoła którego spacerowały piękne, bogato ubrane
damy i towarzyszący im gentlemani oraz oficerowie, na których nie mogłam
się napatrzeć. Wybiła 20:00, gdy, zostawiwszy wierzchnie okrycia
służącym w czerwonych liberiach, nieśmiało wkroczyłyśmy do holu
głównego. Balowa orkiestra stroiła instrumenty przy schodach, z których
spływały pary w olśniewających toaletach i, wymijając nas przechodziły
płynnie w stronę bufetu. Na tarasie na zewnątrz oficerowie w złoto
haftowanych mundurach częstowali szampanem swe panie i konwersowali.
Wszędzie słychać było gwar rozmawiających osób, które właśnie skończyły
wystawną kolację i jakby od niechcenia szykowały się do dalszej zabawy.
Ktoś,
przechodząc tuż obok szepnął nam "oto trzy gracje", mistrz tańca
nerwowo ogarnął wzrokiem balową salę raz i drugi, muzyka rozbrzmiała i
rozpoczął się pierwszy taniec... bez nas! Przebiegłyśmy między parami na
piętro, mijając po drodze pewną bardzo znaną, prawdziwie zasługującą na
to określenie damę, jedną z najświetniejszych przedstawicielek
napoleońskiego establishmentu ("
To niesamowite! Plotki się potwierdziły i
ona też tu jest!" szeptałyśmy między sobą po polsku), jednak nigdzie
nie potrafiłyśmy znaleźć księżnej Richmond, która mogłaby dokonać naszej
prezentacji i tym samym umożliwić nam rozmowy i taniec z innymi gośćmi
balu. Minęło kilka tańców, zanim wreszcie odszukałyśmy księżną,
spoczywającą na miękkim, pluszowym fotelu w towarzystwie męża i
przyjaciółek. Bałam się podejść, tak, to był ten moment, w którym
wszystkie niedoskonałości i niedociągnięcia tak w moim stroju, jak i w
etykiecie wydawały mi się rażąco widoczne; bałam się impertynencko
wkroczyć między towarzystwo, żądając przedstawienia nas trzech. Gdyby
nie odwaga Kasi, pewnie stałybyśmy tam, nieśmiało skubiąc brzegi
wachlarzy przez kolejne dwieście lat!
|
Fot. William Quartier / Nasze miny mówią WSZYSTKO :D |
Chwilę później
zostałyśmy zapoznane z młodym oficerem armii niderlandzkiej i jego
trzema znajomymi. Pogawędka, początkowo nieśmiała ujawniła jednak
mnóstwo podobieństw między nami i wkrótce razem, częstując się
szampanem, udaliśmy się na taras, by wysłuchać mowy księstwa Richmond i
podziwiać prezentację wojskowej orkiestry. Miło było oprzeć się na ramieniu
gentlemana i znaleźć się pod jego opieką. Tym bardziej, jeśli kilka
godzin wcześniej zmagało się samotnie z ciężką walizą i planami miasta
sprzed 200 lat, a teraz jedynym dylematem było to, czy wolę być
poprowadzona ostrożnie na piętro, czy może do bufetu, gdzie zostanę
poczęstowana różnymi przysmakami. Nie ma to, jak XIX wiek! Niedługo
później oficer ów zaproponował mi taniec i poprowadził na salę balową.
Oto nadeszła chwila próby! Czy tak rozpaczliwie ćwiczone układy i kroki
mnie nie zawiodą? Czy taniec będzie akurat tym trudnym i strasznym,
którego miałyśmy się wystrzegać..?
Popłynęły pierwsze
dźwięki i z radością stwierdziłam, że znam już tę muzykę! To nie było
nic innego, jak prościutki, tańczony już tak wiele razy Duke of Kent`s
Waltz! Odetchnęłam z ulgą i właściwie bez zastanowienia zaczęłam tańczyć
prawie tak, jakbym się z tą umiejętnością urodziła. Jednocześnie nasza
para zaczęła zbliżać się do pewnego rosyjskiego gentlemana, któremu tej
nocy za bardzo posmakował szampan. Mój oficer okazał się jednak
przewidujący i właściwie niezauważalnie przeprowadził mnie w inne
miejsce w secie. Tańczyliśmy dalej, gdy wtem kątem oka dostrzegłam, jak
owa wspaniała dama wraz z towarzyszącym jej generałem zbliżają się do
naszej pary. "Niesamowite, będziemy z nimi tańczyć czwórkę!" pomyślałam i
chwilę później tak się właśnie stało. Wysoki generał podał mi
urękawiczone dłonie, a jego piękna towarzyszka zwiewnie popłynęła w
stronę mojego oficera. Gdy taniec się skończył i zostałam odprowadzona w
stronę naszego towarzystwa, zawołałam z entuzjazmem do dziewczyn:
"Widziałyście? Tańczyłam z..."
Ledwie zdążyły mi odpowiedzieć, a
już same zostały zaproszone do tańca, ja tymczasem ulokowałam się na
schodach i obserwowałam salę. Jeden z oficerów przechodząc obok mnie
zapytał, czy to nie ja jestem Marią Walewską, zaś inny koniecznie chciał
wiedzieć, czy odwiedzimy wkrótce obóz koalicji. Na to drugie pytanie
nie mogłam odpowiedzieć, bo nie dość, że byłyśmy właściwie szpiegami ze
strony Napoleona ;) to jeszcze żadna z nas nie miała tak potrzebnego i
cennego zaproszenia do obozu. Gdy próbowałam coś odpowiedzieć, kątem oka
dostrzegłam, jak w secie, w którym tańczyła ta największa piękność balu
coś upadło na ziemię...
Zastanawiałam się, czy to będzie
wielka impertynencja, jeśli pójdę, by to podnieść, jednak z drugiej
strony przypomniała mi się scena z
Wojny i Pokoju, w której młody Rostow
może pomóc carowi i zapoznać się z nim osobiście, ale ze względu na
strach nie robi nic i życiowa szansa przechodzi obok niego. Byłam w tej
samej epoce, w podobnej sytuacji. Bez dalszego namysłu zeszłam po
schodach i podniosłam lśniącą broszkę. Okazało się, że należała do owej
damy, która z uprzejmym uśmiechem wpięła ją w stanik swojej sukni i
wróciła do tańca.
|
Fot. Marcus Autherith |
Niedługo później wraz z nowymi
koleżankami ulokowałyśmy się w jednym z salonów na miękkich fotelach,
popijając z porcelanowych filiżanek herbatę, przyniesioną przez lokaja w
czerwonej liberii. Rozmawiałyśmy o strojach, balu i obecnych tu
personach, żywo komentując trwające jeszcze wrażenia, gdy wojskowy
sygnał przerwał muzykę, zwołując wszystkich do sali balowej. Wybiła
północ. Pruski wysłannik oświadczył, że wojska Napoleona właśnie
przekroczyły granicę. Wszyscy oficerowie zostali natychmiast wezwani do
broni. Bal się zakończył, a rozpoczęła się wojna. Chwilę trwał zamęt i
gorączkowe pożegnania, wśród których zaczepił nas dowódca 21. Pułku
Fizylierów, prezentując swe córki i serdecznie zapraszając do obozu.
Nasz oficer również się pożegnał, wyrażając chęć odwiedzin jeszcze przed
zbliżającą się bitwą. Już kierowałyśmy się do sali, gdy podeszła do nas
najświetniejsza dama balu i osobiście podziękowała mi za podniesienie
broszki. Porozmawiałyśmy chwilę, a choć pytanie o naszą obecność przy
oficerach w nadchodzących dniach znów wprawiło nas w konsternację, dama
wkrótce życzliwie zaprosiła nas do obozu i powiedziała, że ma nadzieję,
że spotkamy się znów.
Wróciłyśmy do salonu. Poodsuwane
krzesła, puste filiżanki i nieopróżnione kieliszki z szampanem;
porzucone wachlarze i szale zwieszające się z poręczy rzeźbionych
krzeseł - wszystko świadczyło o niedawnej zabawie i jej nagłym
przerwaniu. Lokaje powoli gasili świece i otwierali szerokie okna. Na
zewnątrz, w gęstniejącej ciemności cichł właśnie tętent kopyt
oficerskich koni. Nasz powóz wciąż nie nadjeżdżał. Księżna Richmond
podeszła do nas, zapytać nas o wrażenia z pobytu w Brukseli, bal i o to,
jak odnalazłyśmy się w towarzystwie, a po krótkiej rozmowie zdecydowała
się użyczyć nam swego powozu. Niedługo później klucz zazgrzytał w
drzwiach meblowanego pokoju w małej, jakby wciśniętej między inne
podobne do niej kamieniczki mieszczące się przy Boulevard Général Jacques. Błękitny pokoik zarzucony mnóstwem wstążek, papierowych kwiatów
i ozdób użyczył nam schronienia na resztę nocy. Następnego dnia rano
czekała nas bowiem podróż na południe - do Waterloo. Na wojnę.
[ciąg dalszy nastąpi]
I kto jeszcze kilka miesięcy spodziewałby się, że Krynolinki uświetnią swoją obecnością taki bal? Relacja jak zwykle magiczna, tak samo jak zdjęcia. Pięknie Ci w tym połączeniu kolorów, a diadem od Maqdy prezentuje się po prostu powalająco! :)
OdpowiedzUsuńNo właśnie! Ja sama jeszcze rok temu nawet bym tego nie wyśniła! :D
UsuńZ niecierpliwością czekałam na Twoją relację z Belgii. Pięknie opisałaś Bal a czytając czułam się tak jakbym ja też tam z Wami była. Ślicznie wyglądałaś a te frędzelki u dołu sukni są przesłodkie ;) Gdybym nie wiedziała, że w 1815 nie było jeszcze aparatów, byłabym przekonana, że to są zdjęcia z epoki.
OdpowiedzUsuńDzięki :) Frędzelki to się dopiero zrobiły po bieganiu w tej sukience po belgijskich polach... Ale nie będę nic zdradzać ;)
UsuńMnie najbardziej przeraża trzymanie się ścisłej etykiety, a jednocześnie na przekór temu, bardzo chciałabym uczestniczyć w takim wydarzeniu.
OdpowiedzUsuńTy wyglądałaś jak zwykle pięknie, dobór kolorów, detali i dodatków okazał się być bardzo trafny i tworzy nieprzesadzoną i wyszukaną całość :D
Z tą etykietą nie było wcale tak źle! Wszystko było właściwie normalnie i chyba nikt nie czuł się nią spętany ;)
UsuńDzięki :) Długo szukałam złotego środka ;)
Jaki klimatyczny tekst! Nie mogę się doczekać, co będzie dalej :)
OdpowiedzUsuńJuż wkrótce się dowiesz ;> A działo się dużo! :D
UsuńWspaniała relacja, Porcelanko! Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy i chyba nie muszę mówić, jak bardzo Wam zazdroszczę. :D Wyglądałaś przepięknie, już sama tiara to istne dzieło sztuki. :)
OdpowiedzUsuńDzięki! :D Tiara jest dziełem Maqdy ;)
Usuńprawie z wypiekami na twarzy czytałam Twoją relację i czekam na kontynuację:)niesamowita przeżycie, wiele bym dała by kiedys byc na tak świetnym balu:)
OdpowiedzUsuńDzięki! Bal był niesamowity, chciałabym przeżyć go jeszcze raz :)
UsuńZazdroszę bardzo! Bałabym się etykiety - skoro nawet wychowani w tamtych czasach ludzie czasami bali się odezwać, czy nawet ruszyć, żeby nie paść ofiarą plotek...
OdpowiedzUsuńNie, z etykietą nie było wcale problemu, serio! :D Właściwie wszystko działo się dość normalnie :D
Usuń