Żołnierze wyruszyli w stronę Waterloo, a my za nimi. Tym
razem ulokowałyśmy się nie tak daleko żołnierskiego biwaku - w małym,
uroczym miasteczku o murowanych domkach z cegły, otoczonym lasem i
wzgórzami. Pod jednym z takich wzgórz, w pokoju oberży rzuciłyśmy nasze
kufry i, reperując dzienne suknie raz jeszcze powtarzałyśmy plan
przedostania się do obozu.
W zmyleniu straży miał nam pomóc pewien umówiony wcześniej kapral, ale wszystkie wysyłane do niego gołębie pocztowe zaginęły (jak się potem okazało, zestrzelone przez podochocone okowitą wojsko, szukające rozrywki). Mimo to przygotowałyśmy się rano do wyjścia, wzięłyśmy same najpotrzebniejsze rzeczy (jak wachlarz - w końcu na wojnie wachlarze to artykuł pierwszej potrzeby) i niczym trzy panny Bennet wyruszyłyśmy pieszo w stronę stacji Madelaine, a stamtąd dorożką do Waterloo. Niedługo później stanęłyśmy oko w oko ze srogimi strażnikami.
W zmyleniu straży miał nam pomóc pewien umówiony wcześniej kapral, ale wszystkie wysyłane do niego gołębie pocztowe zaginęły (jak się potem okazało, zestrzelone przez podochocone okowitą wojsko, szukające rozrywki). Mimo to przygotowałyśmy się rano do wyjścia, wzięłyśmy same najpotrzebniejsze rzeczy (jak wachlarz - w końcu na wojnie wachlarze to artykuł pierwszej potrzeby) i niczym trzy panny Bennet wyruszyłyśmy pieszo w stronę stacji Madelaine, a stamtąd dorożką do Waterloo. Niedługo później stanęłyśmy oko w oko ze srogimi strażnikami.
To nie są strażnicy, ale lubię zdjęcie :) |
Za ciasnym, kolczastym ogrodzeniem w jednym z kilku obozowisk toczyło się życie żołnierzy. Wydawało nam się nawet, że widzimy tam naszych znajomych, jednak w żaden sposób nie dało się zmylić strażników. Postanowiłyśmy wdrożyć plan B - przejście przez ogrodzenie w oddalonym i mniej strzeżonym miejscu, co jednak przy długich sukienkach z licznymi zdobieniami oraz halkami pod spodem nie byłoby wcale najłatwiejszym zadaniem. Ale skoro przetrwałyśmy przygotowania w XXI wieku, przetrwamy również i to. Godzinę szukałyśmy dogodnego miejsca desantu i już byłyśmy przygotowane na plan C (powrót do wejścia głównego i rzucenie się na strażników ze szlochem "But there is my husband! D:" "Which one?" "IDK, one of 6000 men for sure, just let me in and you will see"), gdy Kasia wpadła na pomysł sprawdzenia raz jeszcze wiadomości na poczcie. Była, czekała tam na nas - jedna, pognieciona kartka, informująca, że inny podoficer wraz ze swoim oddziałem 23 godziny temu opuścił ostatnią stację przed Waterloo. Mogli stacjonować gdzie indziej lub być odesłani w odległe rejony, ale równie dobrze mogli też być w obozie. Postanowiłyśmy spróbować i ostatni gołąb pocztowy poleciał za ogrodzenie. Chwilę później wysoka postać w bikornie skierowała ku nam swoje kroki. Byłyśmy prawie uratowane!
Okazało
się, że oddział w środku nocy odebrał rozkazy i nad ranem przekroczył
teren obozu. Znajomy Kasi (a od tej chwili również i nasz) zaprowadził
nas do sztabu, gdzie jako ostatnie osoby tego dnia otrzymałyśmy
pozwolenie na przebywanie w obozie francuskiej piechoty. Dzięki złotym
wstążeczkom na nadgarstku przeszłyśmy bez najmniejszego problemu przez
wejście, nie wzbudzając nawet podejrzenia wśród straży i w ten
sposób znalazłyśmy się w obozie, nie wierząc jeszcze we własne
szczęście.
Hej, dzierlatki! |
Nasz wybawca przedstawił nas reszcie 7 Pułku Piechoty Księstwa Warszawskiego i tak zostałyśmy całkiem legalnie
wprowadzone do obozu. Niedługo w nim jednak zabawiłyśmy - tego dnia było
już późno i chwilę po naszym przybyciu markietanka Dominika oświadczyła
nam, że wszystkie oddziały zostały zwołane na plac główny celem
uformowania kolumny i wymarszu na wojnę. Nie wiedziałyśmy, co mamy
robić, jednak Dominika obiecała się nami zaopiekować w tym czasie i
przygarnąć do grupy markietanek. Z boku patrzyłyśmy na przegląd wojsk, a
gdy podczas przemowy przed wymarszem przyjrzałam się jednemu z
dowódców, z niemałym zdziwieniem odkryłam, że go znam! Przechodząc
chwilę później obok ukłonił się i pozdrowił mnie jak gdyby nigdy nic.
Zamieniliśmy parę zdań i okazało się, że
pamięta mnie spod Austerlitz sprzed lat. Wzięłam to za dobrą wróżbę.
Pierwsza bitwa minęła szybko - obserwowałyśmy ją z bezpiecznej
odległości schowane wraz z resztą kobiet. Było bardzo zimno i wilgoć
powoli obejmowała nasze wpatrzone w dym i mgłę sylwetki. Gdy pachnące
zapadającym wieczorem i prochem opary rozsnuwały się, zza odgłosów
wystrzałów artyleryjskich i okrzyków nacierających wojsk wyłaniały się
postaci żołnierzy i poszczególne sekwencje walki. W końcu wszystko
ucichło i Dominika poleciła nam udać się za wojskiem ściągającym do
obozu. W zgromadzonej w ciemnościach ciżbie i chaosie zdawało mi się, że
mogę poznać po głosie kilku znajomych szwoleżerów i ułanów, których
konie zgromadziły się nieopodal. Plotki o rannych niesione z ust do ust
przebiegały wszystkich czekających na wymarsz. Poszczególne oddziały
uformowały się w końcu i zaczęły opuszczać pola pszenicy, które tej nocy
wielu z nich użyczyły miejsca spoczynku. W migotliwym świetle
latarni zdawało mi się, że poznaję mojego znajomego muzyka z 18. Pułku Piechoty Liniowej. Nie zdążyłam go zawołać. Oddział ruszył w ciemność, a
wkrótce, po odnalezieniu naszego pułku i my znalazłyśmy się w obozie.
Nasz obóz w dzień. W nocy było ciemno D: |
Dołożono
drew do ogniska i wkrótce zaskwierczała pieczona nad nim strawa.
Żołnierze w milczeniu siedzieli na siennikach, wpatrzeni w migoczące
płomienie. Nie trzeba było pytać o wynik tej bitwy. Wiele innych
oddziałów piło przy swoich ogniskach i wkrótce dało się słyszeć
dochodzące z dala okrzyki i intonowane śpiewy. Wszystko pachniało dymem,
sianem z sienników, oparami strawy i prochem, którym
przesiąkły granatowe mundury. Poczułam, że mży. Drewniana brykla
sznurówki po kilkunastu godzinach noszenia wbijała się we mnie, a muślinowa
sukienka nie dawała ciepła. Żałowałam, że wszystkie potrzebne rzeczy
zostały w oberży. A choć żołnierze podzielili się z nami kolacją i
słodkim winem, a ich dowódca zaoferował namiot (wyrzuciwszy stamtąd
kilku podwładnych) i ciepłe, żołnierskie płaszcze do przykrycia, czułam,
że muszę wrócić do oberży. Potrzebowałam zrzucić suknię i gorset oraz
przespać się choć kilka godzin w suchym i ciepłym miejscu. W końcu
znaleziono naszego znajomego podoficera, który obiecał odwieźć nas
pułkowym furgonem do oberży. Zasnęłam i podczas jazdy w rzęsistym
deszczu słyszałam tylko, że chyba się zgubiliśmy i zamiast do Charleroi -
jedziemy do Brukseli.
W końcu w środku nocy znaleźliśmy
się w oberży. Dziewczyny szybko pakowały swoje rzeczy, zdecydowane
wracać do obozu, gdy powiedziałam im, że zostaję. Moja sukienka była za
lekka i gdy ją zdjęłam i rozsznurowałam gorset, poczułam się tak słabo,
że bałam się, że zachoruję. W końcu drzwi pokoju zamknęły się za nimi, a stukot kopyt koni zaprzęgniętych w furgon pochłonęły
ciemności i deszcz dzwoniący o szybę. Przewróciłam się na łóżko i spałam
tak całe trzy godziny, czekając świtu po pierwszej bitwie.
Żołnierze, zboże, cmentarz i dym |
Dzień
powitał mnie jasnym światłem, lecz po otworzeniu oczu nabrałam
natychmiastowej ochoty, by zamknąć je z powrotem. To, jaki widok
przedstawiał pokój po naszej wieczornej wizycie, oraz jaki widok
przedstawiałam ja sama nie mogło wzbudzić innej reakcji. W całej górze
różnych przedmiotów odnalazłam kromkę chleba, którą zjadłam i zaczęłam
planować nadchodzący dzień. Trzeba było się ubrać, co bez niczyjej
pomocy w XIX wieku sprawia nie lada problem. Trzeba było doprowadzić się
do jako takiego ładu, odnaleźć mapę i jak najszybciej znów przedostać
do obozu. Niedługo później w nie najświeższej, ale całkiem przyzwoicie
wyglądającej, muślinowej sukni i ułożonych na nowo loczkach dziarskim
krokiem szłam w stronę stacji Madelaine. Drogę pomyliłam tylko dwa razy,
mimo to znalazłam się o czasie na stacji. Dorożki jednak nie było.
Gdybym
znała francuski, wiedziałabym, że les samedis znaczy w soboty i że moja
dorożka tego dnia nie jeździ, a do następnej mam dwie długie godziny czekania.
Przez pierwszą z nich próbowałam jakkolwiek wydostać się z tej małej
stacji na drogę do Waterloo, jednak nikt nie chciał pomóc angielskiej
Polce w szeregach francuskiej armii chcącej przedostać się tego dnia do
obozu koalicji. Zawiadowca stacji i inni dorożkarze nie mieli nic do
powiedzenia, poza tym, ze muszę czekać dwie godziny. Zgromadzeni tam ludzie patrzyli dziwnie na samotną pannę, jadącą na wojnę i
lustrowali jej strój, widocznie w poszukiwaniu medalionu z wizerunkiem
ukochanego. Nikt z przejeżdżających konno obok nie chciał jej zabrać ze
sobą, bo i też nikt nie zdawał się jechać tego dnia do Waterloo.
Pozostawało czekać. Wskazówki wolno przesuwały się po tarczy zegara, a
ja już nawet nie myślałam o tym, co o tej porze robią dziewczyny w
obozie, ani o tym, że mogłabym w tym czasie spróbować odnaleźć znajomych
kawalerzystów (których słyszałam w nocy po bitwie), mając nadzieję, że
nie odnieśli żadnych strat dnia poprzedniego.
Wraz z 7-ką |
Wkrótce nasz przybrany oddział
skręcił w inną stronę, zostawiając nas w bezpiecznym miejscu.
Widziałyśmy całe kolumny, przemieszczające się w stronę pól. Oficerowie
na koniach, w mundurach połyskujących złotem kłaniali się nam i
salutowali, inni tylko dotykali brzegu wspaniałych, pierzastych
bikornów, licząc na tę samą odpowiedź. Prości żołnierze wychylali się z
szyku, wesoło zagadując - któż by przypuszczał, że za kilka godzin
niejeden z nich spotka się z ołowianą kulą i wilgotną ziemią. Poznani
niedawno artylerzyści ciągnęli ciężkie działo "Hej, dzierlatki,
zapraszam do nas do szyku" krzyknął jeden z nich. Zostałyśmy jednak na
miejscu, życząc im powodzenia. W końcu dosięgnął nas nasz oddział.
Dominika szybko poinformowała nas o planach markietanek, na które
przystałyśmy z entuzjazmem. Tym razem miałyśmy być z żołnierzami. W
polu.
Wściekły d`Erlon i formujący się czworobok |
Biegłam ile sił w nogach przez zielone zboża, wśród dymu i odgłosów walki, nie dbając zupełnie o zdobienia mojej lekkiej sukni, ani jasne pantofelki. Zdałam sobie sprawę, że rano, gdy w pełnym słońcu opuszczałam oberżę w Charleroi, nawet przez myśl mi nie przeszło, że tego samego dnia wieczorem będę uciekać przed szarżującą kawalerią. Zatrzymałyśmy się dopiero na wzgórzu, z dala od pola bitwy. Kilku rannych odpoczywało w namiocie. Choć żadnej z nas nic się nie stało, Dominika zaleciła odczekać tu spokojnie do końca bitwy. Tego dnia słońce zaszło późno, znacząc niebo czerwonymi smugami. Widnokrąg był szary od dymu, gdy poszczególne oddziały, zupełnie rozbite zaczynały zbierać się na wzgórzu. Batalia była przegrana. Wieczorna mżawka wraz z siarkowym, metalicznym zapachem dymu osiadała na nas, powoli zwilżając strój. Tym razem nie widziałam naszej kawalerii, ani 18. Pułku Piechoty Liniowej. Żołnierze w milczeniu opuszczali pole bitwy.
Jeden z ostatnich wystrzałów
Po drodze na chwilę dołączył do nas dowódca 7-ki, by poinformować nas, że wszyscy przetrwali batalię i niedługo spotkamy się w obozie przy ognisku. Ogromne masy żołnierzy oddalały się od miasta w stronę obozu. W tłumie dostrzegłyśmy naszego znajomego kanoniera. "Jak bitwa?" zapytałam. Uśmiechnął się i pokazał mi całkiem osmalone oblicze i ręce "A gdzie syn?" spytałam znowu "A tam, ciągnie armatę" odparł. Chwilę później doszło nas charakterystyczne dzwonienie łańcuchów i naszym oczom ukazał się dobrze znany artylerzysta "Myślałam, ze zginąłeś" zażartowałam "Chciałybyście" odparł. Na takie dictum powzięłyśmy głośne postanowienie przejścia na stronę zwycięzców i tak też zrobiłyśmy. W ciemnościach odłączyłyśmy się od armii francuskiej i skręciłyśmy w lewo - wprost do obozu koalicji.
Za ogrodzeniem było cicho i ciemno. Zasznurowane namioty mokły w równych rzędach. Płomienie w latarkach tańczyły, dając słabe światło. Nad ogniskami w równych rzędach wisiały garnki ze strawą. Deszcz syczał, parując na ich powierzchni. Obóz był pusty. Nikt jeszcze nie wrócił z wojny, toteż postanowiliśmy poczekać w ciemnościach na zwycięskie wojska. Niedługo później doszedł nas odgłos równego marszu - poszczególne oddziały ustawiały się na placu i salutowały zwycięskiemu Wellingtonowi. Wmieszaliśmy się w tłum czerwonych kurtek i zaczęliśmy spacerować po obozowisku. W końcu, całkiem przemoknięci podeszliśmy do jednego z dużych namiotów. W środku migotał przyjemnie ogień w latarce, parowała herbata w imbryczkach, a stół uginał się od jadła. Uprzejmy dowódca East Norfolk Militia zaprosił nas do środka i nie pytając o to, skąd się wzięliśmy i co robimy w ich obozie, zaproponował kolację. "Zwycięzcy, czy nie, tej nocy wszyscy i tak jesteśmy jak bracia" rzekł, a my po prostu poddaliśmy się ich gościnności. Dopiero wtedy poczułam, że po bitwie jestem naprawdę głodna, jadłam więc i piłam gorącą herbatę, z dbałością przygotowaną przez jednego z żołnierzy, słuchając opowieści i rozmawiając z ich doboszem. Mijały godziny i noc przechylała się wolno w stronę poranka. Nasz czas się kończył, musiałyśmy więc pożegnać gościnny oddział i wrócić do francuskiego obozu. Tam rozmawiałyśmy jeszcze chwilę z żołnierzami 7-ki, jednak kieszonkowe zegarki nieubłaganie pokazywały zbliżający się kres naszej wizyty w 1815 roku. Zaprzyjaźniony podporucznik znów odprowadził nas do furgonu, zabawiając po drodze rozmową.
Wkrótce obozowisko zostało daleko w tyle, a my znalazłyśmy się znów w małym pokoju poczciwej oberży. Miałyśmy godzinę na zdjęcie zabłoconych, ciężkich od deszczu sukienek, rozczesanie potarganych loków, rozsznurowanie gorsetów i powrót do XXI wieku, który zgodnie z planem miał nastać wraz z pierwszym światłem dnia. Gdy przyszło do odwiązania złotej wstążeczki, pomyślałam, że nie mogę tego tak po prostu zrobić. Zbyt wiele rzeczy wydarzyło się dwieście lat temu, by teraz tak zwyczajnie ją zdjąć. Gdy następnego dnia w pracy pogrążona w depresji posthistorycznej zauważyłam, jak wstążka wysuwa się zza mankietu roboczego fartucha, uśmiechnęłam się do siebie i pomyślałam, ze teraz dopóki mam ją przy sobie, mogę w każdej chwili wrócić do 1815 i odwiedzić zostawionych tam przyjaciół.
Łał! Co za historia :) Jak oglądałam bitwę w telewizji, to tak sobie myślałam, że szkoda, że kobiety nie mogą wejść na pole walki, chyba, że w stroju żołnierza... A tu się okazało, że mogą i jeszcze świetnie się przy tym bawią :D
OdpowiedzUsuńBo filmowali tylko tę pierwszą bitwę. Druga to był szał wojny xD
UsuńWłaśnie uśmierciłaś swoją stałą czytelniczkę. Umarłam z zazdrości :<
OdpowiedzUsuńA tak poważnie - świetna relacja, bardzo miło się czytało i oglądało zdjęcia :)
Hehehe ;>
UsuńTeraz uśmiercam sama siebie, bo chcę jeszcze raaaz! D:
Jak ja uwielbiam Twoje relacje <3 Pięknie wyglądałaś, chociaż sama przyznaję, że lata 1810-te to chyba najbardziej nielubiana przeze mnie dekada XIX wieku. No, i jeszcze lata 1820-te :D Zazdroszczę tylu świetnych wspomnień, mimo wszystko to musiała być niezapomniana podróż! :)
OdpowiedzUsuńI jeszcze nie lubisz krynolin, he he he ;> Ech, jak dotąd to obok Anglii była chyba najlepsza z podróży w czasie <3
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPiękna opowieść. Zbieraj wspomnienia z takich wydarzeń. Będzie kiedyś co wspominać. Moje ulubione zdjęcie, to to, gdzie jesteś obrócona w kierunku kamery, a za Tobż widać idących na pole bitwy żołnierzy.
OdpowiedzUsuńTak, trochę też dlatego piszę tego typu posty, bo jednak wraz z upływem czasu dużo się zapomina D:
UsuńWystrzałowa impreza :D Kiedy widzę krynolinowe pikniki i inne tego typu wydarzenia, zdarza mi się powiedzieć, że fajnie, pięknie, zazdroszczę, ale wiem, że nieokrzesany introwertyzm, który w danych epokach pewnie zrobiłby ze mnie mnie antybalowe dziwadło, ochota na chodzenie własnymi ścieżkami i to, że kostiumowanie samo w sobie jakoś mnie średnio kręci osłabiają motywację do uczestnictwa w takich mało kameralnych przedsięwzięciach i to tylko takie gadanie. W tym wypadku szczerze i ogromnie ZAZDROSZCZĘ! Następna taka impreza za 100 lat :D Fajni panowie (nie pytam czy kogoś uprowadziłaś, bo damy o takie rzeczy publicznie nie wypada pytać hehe mój rycerz byłby jednak zazdrosny, gdybym wylądowała na tym polu bitwy, to pewne), bitewny zgiełk, cudnie! Sukienki szkoda, ale za to jaka przygoda :D
OdpowiedzUsuńGodnie reprezentowałyście nie tylko Krynolinę, ale i ogólnie, ukrytą opcję francuską ;) Osoby, które narzekają na krynolinowe szycie z zasłonek mogą się cmoknąć.
Absyny
*Absynt
UsuńDzięki za komentarz! To była wyjątkowa impreza i dlatego tak zależało mi, by na niej być :) Było naprawdę niesamowicie i chcę jeszcze raz :D
UsuńTo była ukryta opcja angielska pod ukrytą opcją francuską xD
No weź, przyjedź kiedyś na jakieś spotkanie Krynoliny ^^ Piknik jest idealny dla introwertyków - można sobie siedzieć nawet w oddali, czytać książkę i tylko od czasu do czasu wtrącać się do rozmowy ^^
Świetna relacja! Bardzo Wam zazdroszczę, wyglądałyście cudownie i zabawa widzę była przednia :D Przez Ciebie mam ochotę na strój 1815 zły człowieku! :D
OdpowiedzUsuńHe he he ;> Szyj, szyj, może akurat na Ojców założysz ;)
UsuńAleż miałyście wyprawę!! Niejedna z panien nie miałaby tyle odwagi na taką przygodę. Aż zapiera dech :-o
OdpowiedzUsuńTeraz sama się dziwię, jakim cudem to wszystko nam się udało! :O Miałyśmy wyjątkowe szczęście :)
UsuńJak to wszystko profesjonalnie wygląda, jestem ciekawa, kto uszył tyle mundurów ;D.
OdpowiedzUsuńŚwietna przygoda, zazdroszczę bardzo, relacja wciąga niczym powieść.
Z tego, co wiem, żołnierze albo szyją sobie sami, albo mają zaprzyjaźnionych krawców :)
UsuńChciałabym, by ta powieść miała jeszcze kolejne rozdziały... ;)
Cudownie to opisałaś! Na szóstym zdjęciu wyglądasz jak z ryciny. Zazdroszczę wyprawy i tego, że widziałaś tylu przystojnych żołnierzy :D
OdpowiedzUsuńDzięki :) Też cieszę się, że wreszcie mogłam ich poznać :)
UsuńUroki życia w obozie - konieczność zabrania ze sobą tony ciepłych wełnianych okryć na noc i pozostawienia jedwabnych sukienek ... hmm, żadna dziewczyna chyba jednak nie oprzeć się pokusie zabrania przynajmniej jednej odświętnej kreacji (zwłaszcza że dziewczyny też często na imprezach historycznych pokazują tańce z epoki).
OdpowiedzUsuńGorąco polecam zaciąganie się w charakterze markietanek, bitwy można sobie z bliska oglądać i bawić się dobrze wieczorami, jak już tłum cywili wróci do rzeczywistości. (Ale swoją drogą ciekawe, że choćby jeden obóz nie był udostępniony zwiedzającym, tak robią np.na Grunwaldzie) .
I naprawdę warto na imprezę historyczną ubrać się w strój z epoki, choćby się było cywilem. Zupełnie inaczej odbierają cię pozostali rekonstruktorzy, inaczej prwadzą rozmowę, a i na grochówkę szybciej dostanie się zaproszenie.
Tak, gdybym wiedziała, co mnie spotka, uszyłabym jeszcze inne stroje do chodzenia po obozie :D
UsuńTym razem zamknięty dla zwiedzających był obóz kawalerii, z tego, co wiem ;)
Tak planowałyśmy, a wyszło inaczej :D I dobrze, bardzo dobrze :D
jak zawsze czytałam z zapartym tchem:D piękna przygoda:D
OdpowiedzUsuńDzięki :D
UsuńCo za przeżycia! Wziąć udział w wojnie.. i to jeszcze w lekkiej białej sukni! :D
OdpowiedzUsuńA na marginesie to bardzo przyjemnie się czyta :)
Przeżycia niezapomniane :D
UsuńDzięki :)
Również mogłam w tym roku oglądać bitwę tylko w telewizji, a po Twojej pięknej relacji żałuję, że nie mogłam tam być :(
OdpowiedzUsuńSzkoda! Moim zdaniem zupełnie źle rozwiązano kwestię biletów. Było ich po prostu za mało...
Usuńile przygód, ile wydarzeń i jacy szarmaccy żołnierze:) po Twojej relacji wystarczy ze westchnę ze smutkiem, bo drugiego takiego Waterloo juz nie dożyję:( Relacja fascynująca:)
OdpowiedzUsuńDzięki! :) Drugiego Waterloo już niestety nie, ale będą jeszcze różne inne bitwy i okazja, by spotkać się w przeszłości :)
UsuńCzy dowódca East Norfolk Militia nazywał się Mark Spires?(bo robiłem z nim wywiad):)
OdpowiedzUsuńA możliwe :) Nie poznałam go osobiście, bo gadałam tam głównie z doboszem. A masz może link do wywiadu? ;)
Usuń