10 października 2017

Sad sea sparkle & all shades of blue / Malmaison Imperial Jubile

Uwielbiam to zdjęcie!
O Malmaison - rekonstrukcji w okolicach pałacu Józefiny pod Paryżem marzyłam właściwie jeszcze nawet przed słynnym Waterloo. Malma dzieje się co 3 lata, więc ogólnie to trochę sobie czekałam - i gdy w końcu nadszedł czas kolejnej edycji, okazało się, że to nie takie proste się tam dostać! No wiecie: selekcja pod jakiś znany tylko organizatorom klucz, lista gości zamknięta na wiele miesięcy przed imprezą, imienne zaproszenia i takie tam sprawy. Armia, cesarz, Święty Boże nie pomoże, no! Szczególnie, gdy o imprezie przypominasz sobie w lipcu - i jest to lipiec tego samego roku. Nigdy nie wyzwolę się z życia na ostatnią chwilę.



I have been dreaming of Malmaison Imperial Jubile for 2, maybe 3 years - even before famous Waterloo and as soon as I found some photos from the last one somwhere on the internet. It is set every 3 years, and as it came out in action, one does not simply get allowed to go there! Especially if you remind about it in July - I mean July of the same year, the event sets. God bless last minute life!


fot. Michel Vaast

No ale - udało się! Pozostało tylko zaplanować swoją błyszczącą jak miliard napoleonodorów gardero... to znaczy.. skromną, obozową wyprawkę. Gdy dyskutowałyśmy o tym z Mery, wyznałam jej taki tajny plan, że chcę jednak wziąć jakąś jedną lepszą kieckę, na co ona odparła, że chce wziąć w sumie same lepsze kiecki. Nowe lepsze kiecki. Ale jesteśmy dalej w obozie, rajt? No rajt, rajt, nawet bierzemy fartuszek i wór z produktami do gotowania, i gary i przepisy na historyczne jadło, żeby sobie w tym obozie pogotować. Tylko jak tu gotować, skoro Francuzi raczą sowicie kurosantami, obiadem na obiad i na kolację, a porcje są takie, że nikt już nawet nie myśli o wetknięciu choć kęsa więcej, a co dopiero przyrządzeniu nowego posiłku i zjedzeniu tego obiadu jeszcze raz. Jak żyć.


As for my dresses, I planned to sew almost the whole new wardrobe, because, you know, it is Malmaison! Of course we both, with my friend, were about to sew it camp followers style with a one better gown... what came out as only better gowns... well gown. One, I mean. And a spencer sewed day night day night in the bus. The hat was finished in the morning. That morning. God bless last minute life!




Summa summarum wzięłam same lepsze kiecki w liczbie: jedna lepsza kiecka. Szyłam ją całą drogę dzień noc dzień noc (w tym 9 godzin postoju w Belgii, gdy zepsuł nam się transport i ogólnie była lipa). Kapelusz kończyłam rano. Kolory? Głębia smutnego, północnego morza, piana organzowych falbanek i wszystkie odcienie błękitu - czyli to, w czym czuję się najlepiej.


Na miejscu okazało się, że jest już noc i jest zimno, a z dobrych wiadomości: to że mam cały namiot dla siebie. Lux! W blasku mojej niezawodnej, przeterminowanej gromnicy z pszczelego wosku szybko uwiłam sobie łóżko z siana i przygotowałam zestaw na rano, bo nie ma nic gorszego, niż nieprzytomne przerzucanie zgrabiałymi rękami zesztywniałych z zimna rzeczy w poszukiwaniu tej jednej, która "musi przecież gdzieś być" (a potem okazuje się, że jest, ale tysiąc kilometrów dalej i dwa wieki później...).

The colours of my gown? Deep, sad, northern sea, organza foamy ruffles and all shades of blue. Me like it!
As it came out, there was night in 19th century, and it was cold but good news was I had the whole canvas on my own. Yasss! Lit by my old, Polish traditional storm & church rituals beeswax handmade candle (k, that was probably my worst translating moment ever, keep reading) canvas made comfortable place to spend night in there. I formed a bed of a straw and prepared stuff for tomorrow. There is nothing worse in the morning than quick searching of half frozen item with hands stiff from cold with soldiers wake up calls and army marching away sounds in the background (and realising the thing is left thousand kilometers away and 200 years ahead. Not this time, precious, not this time!)

Items I wore and the ones I did not

Co się robi na Malmaison?
Właściwie to nic! Nie ma bitwy, a bal okazuje się rockowym koncertem i żeby go przeżyć trzeba sobie kupić butelkę wina. Poza tym człowiek cieszy się, że ta jedna lepsza kiecka to akurat nie jest balówka, he he...
Pierwsze, co zrobiliśmy to spacer - w poszukiwaniu znajomych, których kilku, zarówno ze sztabu i dworu, jak i z obozu spotkałam:
Pierwsi mieli szalenie napięty grafik i wszystkie rozmowy były po krótkim czasie przerwane. Znajomy generał znalazł chwilę i odszukał mnie dopiero na sam koniec, gdy moje sukienki były już popakowane i musiałam udawać, że wcale nie przyjmuję jego przemiłej wizyty w halce, biżuterii i w połowie rozwalonych włosach (life happens).
Drudzy cały dzień robili pokazy. Wśród nich był też pewien gwardzista, któremu obiecałam przeszmuglować z Polski kilka smakołyków - zgodnie z obietnicą dokonaliśmy transakcji, a moment później żołnierz obdarował mnie... buteleczką perfum produkowanych według empirowego przepisu w manufakturze w francuskim pałacu daleko stąd. Od tej pory Malmaison pachniało konwaliami i różą.

Morning vibes :D

What one can do in Malmaison?
No battle, no dances as well (so you are glad the only better gown isn`t that ball one). All friends in terrible rush: the court was much involved in everything so I just talked with only few of my friends from them - the few I was able to meet during breaks in their full schedule. It was also very kind of a general to visit me in the camp. Although it was at the end when my sad sea & foamy ruffle gown was already packed and I received him in full glory of petticoat, some jewels and half deconstructed hair. Life happens.
And my friends among the soldiers were busy with drill and demonstrations. One of the guards was my partner in crime - of smuggling some polish treats for him. After clever transaction he surprised me with a gift - original, empire recipe perfume manufactured in one of the Chateaus. Oh, Malmaison! Lily of the valley and rose - this is how you smell for me now!


fot. Michel Vaast
 Zwieńczeniem całości była rekonstrukcja podpisania traktatu w Tylży - wiecie, tego między carem a Napoleonem, na środku jeziora. Zaczęliśmy więc szukać sobie tego jeziora, no bo przecież musi gdzieś tu być, skoro mają po nim pływać. Jak się potem okazało, nie musi. I wcale nie jest - jezioro było oddalone od obozu i nie była to bynajmniej odległość na pantofelki i gorset.
Za to w miasteczku trwało dziewiętnastowieczne życie: kramy rzemieślników, w tym jeden biżuteryjny, który bardzo chciałam znaleźć, stoiska medyków, księgarzy i krawców - wszystkie tętniły życiem. Był nawet dziewiętnastowieczny teatr uliczny!

One of the main parts of the event was treaties of Tilsit reenactment. So we went to search for a lake where it might be set. Oh, silly, how silly of us! It was far away, too far to walk there in a tight slippers and even more tight stays. But, anyway, we were able to go to the town and see it alive! Many craftsmen had their stands there and there was even 19th century theatre!


Właściwie, to moglibyśmy wziąć nawet udział w paradzie - i tak też planowaliśmy, ale francuska policja postawiła temu zdecydowany kres. Właściwie, to moglibyśmy z nimi walczyć. Tłum rozsierdzonych Francuzów za naszymi plecami dodawałby animuszu i stanowiłby dodatkową przyprawę w tym kotle. Zaraz: tłum rozwścieczonych Francuzów? To już gdzieś było i wcale nie brzmi dobrze! Po krótkiej naradzie ustaliliśmy, że nikt nie dostanie ataku spazmów rozpaczy i nie będzie miotał się na ziemi wstrząsany konwulsjami, jeśli na tę paradę nie pójdziemy.


Wróciliśmy więc do obozu, wypiliśmy kulturalną herbatkę z kurosantem i wiedzeni teorią, że skoro wszyscy ludzie są na paradzie to na pewno nie ma ich w pałacu poszliśmy sobie ten pałac obejrzeć. Ten ogród! Te wnętrza! Te przedmioty! Ten styl! To nie moje reko - tam nie ma miejsca na niedoróbki i tymczasowe rozwiązania. Miejsce doczesnego bytowania Józefiny jest doskonałe - każda rzecz wydaje się tam zaplanowana i wyposażona w dodatkowe, metaforyczne znaczenie. Szalenie ujęły mnie wszystkie egipskie nawiązania. No i wejście do pokoju, nad którym materia tapety uformowana jest na kształt namiotu. I idealnie symetryczna biblioteka. Boże, jakie to piękne! Boże ja to chcę!


Honestly, we really were to take part in the parade but French police officers stopped us and so, having angry French mob on our back we quickly claimed nobody gets spasm of immense despair and immediately dies if we just go back to camp and have croissant & tea there instead. So we did. And if angry mob is on the parade, where are they not? In the palace! It was just perfect time to spend many lazy moments there just to stare at this splendid interiors - all planned and realised with empire perfection. Dear Santa!

Ostatnia, letnia noc zapadła szybko, w obozie było coraz bardziej gwarno. Otulona peleryną z dwóch warstw wełny czułam się ciepło. Ktoś szczodrze rozlewał poncz "Oczy Anglików" - dostało mi się dwóch gentlemanów, czyli cztery liczi w ponczu. W pewnym momencie gwar przerwały fajerwerki. Stałam w jasnych rozbłyskach światła, ściskając swój kubek z ponczem, nie czując zimna, tylko chłód na policzkach. Lato się skończyło i tak zaczęła się jesień. Nowy sezon, nowy rozdział. Dobry rozdział.

The last, summer night fell a little too soon. Wrapped in layers of my hooded cape surrounded by silhouettes in the dark I drank my English Eyes punch (two gentlemen = 4 lychees inside). Fireworks were enlighting the skies bringing splendid sparkle and joy. A special moment, magical one when the summer steps to an end and new season starts. A new chapter. A good chapter.



2 komentarze:

  1. Bardzo ładnie napisane. Podziwiam stroje i szycie w ciężkich warunkach. Program był trochę zmieniony wobec pierwotnego. Nie było uroczystości w kościele m.in. przy grobie cesarzowej Józefiny - świecka Francja. Pierwotnie miały być tańce z epoki na placu w centrum Malmaison. Na rekonstrukcję rozmów na wyspie na Niemnie w Tylży były zaproszenia w biurze turystycznym i dojazd autokarami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem o zaproszeniach na Tylżę, ale to było tak daleeeko od obozu! xD

      Usuń