14 marca 2013

Osiemnastowieczny Kraken DIY

Z dawnymi receptami już tak bywa, że nie zawsze się udają - dziś czas na kolejnego osiemnastowiecznego potworka.




Przepis pochodzi z tej samej książki, co poprzedni - The toilet of Flora... Ciekawe, czy recepty z innych działów są tak samo przerażające, czy jednak sprawdzają się lepiej. To, co okazało się potworem z głębin, w teorii miało być kulą do kąpieli:


   Doskonała kula do kąpieli dla pięknej skóry


"Weź dwie uncje Weneckiego Mydła; rozpuść je w dwóch uncjach soku z cytryny, uncji olejku z gorzkich migdałów i tej samej ilości potażu. Połącz wszystko i mieszaj do uzyskania konsystencji gęstej pasty."






Brzmi łatwo i przyjemnie, kusi obietnicą kąpieli w stylu Marii Antoniny (z jej czasów z resztą pochodzi przepis) w pachnącej, musującej wodzie - któż by się opierał? ;)



Przygotowałam składniki:
  • 56 gramów mydła o prostym składzie,
  • 56 gramów soku z cytryny,
  • 28 gramów oleju z migdałów,
  • 28 gramów sody.
Z tego, co czytałam wcześniej, kula powinna się udać, bo połączenie sody z sokiem / kwaskiem cytrynowym stosuje się właśnie w produkcji tego typu szumiących dodatków do kąpieli, wszystko jednak zależy od proporcji składników, dlatego też postanowiłam na prawdę ortodoksyjnie podejść do przepisu. Skoro w 1784 się udawało, to dlaczego dziś miałoby być inaczej?


  1. Zmieszałam mydło z sokiem cytrynowym - rozpuściło się bardzo ładnie.
  2. Dodałam olej.
  3. Ostrożnie połączyłam wszystko z sodą...
  4. ...i gdzie ta gęsta pasta?!
Wnioskując z przepisu, mikstura powinna być na tyle gęsta, żeby móc uformować z niej kule, tymczasem po wykonaniu wszystkich koniecznych czynności otrzymałam coś, co wyglądało... nie najlepiej.
Zmieniłam proporcje, dodałam tego i owego, żeby zagęścić mieszaninę, ale było coraz gorzej i gorzej. Kraken ożył, zaczął groźnie syczeć i... rosnąć! Bałam się, że zechce wyjść na spacer i pozwiedzać moją kuchnię :D W końcu postanowiłam wypróbować i tak tego potworka, przezornie zanurzając w wodzie trochę mikstury i jedną dłoń :D




Ciekawi doznań? Potwór z głębin zaatakował szybko i tak skutecznie mnie oblepił, że poczułam się jak Jack Sparrow pod koniec Skrzyni umarlaka. W przeciwieństwie do słynnego pirata, nie miałam jednak ochoty na kontynuowanie lepkiej znajomości i odesłałam Krakena tam, gdzie jego miejsce - do kanału :D

Co dalej?

Oczywiście jest mi żal składników (szczególnie oleju z migdałów) i dlatego też eksperymentalne porcje zawsze są mniejsze... Ale z drugiej strony nie wiem, na jaką bestyjkę mogę jeszcze trafić, jeśli zechcę kontynuować wykonywanie recept z tej książki. 
Ostatecznie postanowiłam wypróbować jeszcze jeden przepis z innego działu i jeśli on też okaże się zły, zrezygnuję i przerzucę się na inne "dzieła sztuki kosmetyczno-lekarskiej" (a w zapasie mam jeszcze 3 :) ).

Bądź co bądź tego przepisu nie polecam, chyba, że któraś z Was chciałaby poczęstować kąpielą z Krakenem w środku swojego wroga ;>




7 marca 2013

Sprawunki :)

Czyli, mówiąc językiem współczesnym - zakupy :) Tak, dziś będzie post z gatunku tych lżejszych :)



Ostatnio zdarzyło mi się coś, co zazwyczaj raczej mi się nie zdarza, a mianowicie poszłam do księgarni! Zazwyczaj, jak chcę coś przeczytać, idę do biblioteki, bo w domu niestety mam zbyt mało miejsca na przechowywanie książek :(
Ale Magdalena Bioggraff pokazuje na swoim blogu takie ładne książki, że nagle zapragnęłam stworzyć moją własną, małą biblioteczkę. To dziwne, bo nie mam ani mieszkania, ani pieniędzy na opłaty z nim związane, a już zaczęłam kupować do niego czytadła :P


Poza tym najwyższy czas skorzystać z tego, że akurat teraz wydaje się książki sióstr Bronte i pani Gaskell, a wznowień pewnie nie będzie ( :( ), więc uznałam, że to najwyższy czas. Z resztą tych autorstwa Anny Bronte już w księgarniach nie ma - ale też nie one były moim celem (Anna podobno mniej utalentowana). Pierwotnie chciałam zakupić wszystkie dzieła Charlotty oraz Północ i Południe. Tyle wystarczy na dobry początek, tym bardziej, że klasyka (np. Anna Karenina) jest cały czas wznawiana i mogę dokupić ją później lub przeszukać antykwariaty :)

Polowanie na Północ i Południe trwało długie miesiące - najpierw w sklepach typu Empik, ale tam było tylko jednotomowe wydanie, na którym mi aż tak nie zależało (zobaczcie porównanie Zrysiowanej, a zrozumiecie, dlaczego :) ). Odwiedzałam też prywatne księgarnie, ale tam nie uzyskałam żadnej informacji, poza lapidarnym "nie ma". Postanowiłam więc uciec się do ostateczności i zamówić książkę na allegro - ja, takie nieufne stworzenie, które do tej pory nie miało konta na wszechobecnym all! Ani się obejrzałam, a pieniądze już płynęły przelewem do właściciela książek :) Gdy odebrałam przesyłkę z poczty (a spodziewałam się pudełka, nie koperty) nie mogłam uwierzyć, że jest taka szczupła :D Wchodząc po schodach nie mogłam się powstrzymać przed zajrzeniem do środka i niecierpliwie rozerwałam kopertę. Książka faktycznie jest nowa, ma tylko niewielkie zabrudzenia na rogach (ale takie mogły równie dobrze powstać w sklepie, więc jest ok). Już nie mogłam się doczekać i rzuciłam okiem na tekst, ale do prawdziwego czytania zabiorę się później.




Jeśli o Charlottę chodzi, to kupiłam jeden z ostatnich egzemplarzy Shirley i Profesora, który też czeka cierpliwie na swoją kolej :) Do pełni szczęścia brakuje jeszcze Villette i Jane Eyre (jak już ją kupię, to wymienię te paskudne zdjęcia w poście na coś nowego).

A skąd pozostałe dwie książki? Nie mogłam się im oprzeć, bo była promocja w Matrasie :) Płaciło się za jedną, a drugą można było przygarnąć za 1 gr. Generalnie takie promocje na mnie nie działają, ale tutaj pierwsze, co zobaczyłam, to biografia sióstr Bronte i Żony i córki Elizabeth Gaskell. Trochę się opierałam, bo w sumie nie miałam tych książek na liście zakupów, ale biografia jest dobra, a Żony... i tak chciałam przeczytać... Co by było, gdybym ich teraz nie kupiła, a okazałyby się doskonałą powieścią? To był ostateczny argument, z resztą płaciłam i tak tylko za jedną książkę :)

Teraz czytam tę powieść pani Gaskell (z przerwą na pracę mgr, więc pewnie nieprędko ją skończę), a w planach mam jeszcze dwie inne do zakupienia - biografię Charlotty oraz Ruth. Aż z ciekawości sprawdziłam, ile powieści ma na koncie pani Gaskell, ale tylko 7 :D Nie będę kupowała wszystkich, żeby było jasne, ale przeczytam chętnie :)


I na sam koniec coś offtopowego :) 
Jakiś czas temu tak intensywnie szukałam książek z dawnymi przepisami na mazidła (kolorowe), że przypadkowo odkryłam mnóstwo współczesnych receptur :) Szczególnie spodobały mi się te wykorzystujące różne szminki do stworzenia jednej. Kiedyś szukałam "mojego" koloru pomadki i z tego czasu zostało mi kilka jasnoróżowych błyszczyków i szminek, których jednak w opakowaniach było już tak mało, że nie dało się ich stamtąd normalnie wydobyć. I tak, po wygotowaniu słoiczka i szpatułki zabrałam się za rozwalanie starych pudełek, wyciąganie tego, co tam zostało i mieszanieee :D W ten sposób powstała wrzosowa ♥ pomadka w kremie, którą macie na zdjęciach powyżej. 
Myślę, że to jest dobry sposób na wykorzystanie do końca mazideł, których nie da się już normalnie używać lub zrobienie własnego, nowego odcienia całkiem za darmo :P



Pozdrowienia!


3 marca 2013

Osiemnastowieczne mydło miodowe

Znów naszła mnie ogromna chęć na tworzenie dawnych kosmetyków :) Znalazłam nawet cztery książki - dwie z XVIII wieku i dwie z XIX. Dzisiaj pierwszy przepis z serii.


Tak, to coś, co wygląda jak stary sos tatarski jest według książki mydłem :D
Myślałam, że przepis będzie skomplikowany, bo w końcu stworzenie własnego mydła nie jest takie proste, ale po wczytaniu się w przepisy wybrałam dwa i postanowiłam je sprawdzić :)


                             Mydło miodowe

"Weź cztery uncje białego mydła i tyle samo miodu, pół uncji potażu i dwie lub trzy drachmy destylowanej wody z dymnicy; wymieszaj wszystkie składniki.

To mydło dobrze oczyszcza skórę, delikatnie wybiela i wygładza. Jest także użyteczne w usuwaniu poparzeń słonecznych i oparzeń."


(The toilet of Flora, 1784)





Przepis wydaje się dziecinnie prosty ^^ Oto, czego potrzebujemy:

tak, wiem, że to tło do zdjęć jest straszne :O już więcej go nie będzie

  • 112 g białego mydła - w książce jest wcześniej przepis na to mydło, ja wzięłam współczesne, gotowe, zwracając uwagę na to, żeby jego skład był jak najprostszy.
  • 112 g miodu,
  • 14 g wodorotlenku potasu - to jest żrąca zasada stosowana przy produkcji mydła. Ja oczywiście bałam się takich poważnych eksperymentów i wzięłam tyle samo słabej zasady dostępnej w każdym domu - sody. I to był pewnie błąd...
  • 7 - 10,5 ml wody z dymnicy. Nie znalazłam nigdzie destylatu, więc kupiłam dymnicę i zaparzyłam ją tak, jak herbatę.


Najpierw rozkruszyłam mydło i starałam się rozpuścić je w wodzie z dymnicy - powstała puszysta piana. Dalej dodałam miód, tę przeklętą sodę, która jest wszystkiemu winna (:P) i na koniec trochę samej dymnicy, która została po zaparzeniu - myślałam, że to będzie ładnie wyglądać (to źle myślałam :P).

I co? I nic - powstała mikstura nijak się ma do mydła, może dlatego, że nie użyłam potażu... Ale z drugiej strony, odświeżając mgliste wspomnienia z lekcji chemii, przypomniałam sobie, że do otrzymania mydła potrzebny jest przecież, oprócz mocnej zasady, tłuszcz. Tylko tak można przeprowadzić reakcję zmydlania. A tu, w przepisie ani mililitra oleju! I stąd moja ostrożność i wybór słabo zasadowej sody (jeśli to czyta jakiś chemik, proszę o radę na przyszłość :) ).

Żeby ratować moje mydło, wpadłam na genialny pomysł :D Wypełniłam połową mikstury foremkę do muffinów i włożyłam do piekarnika, żeby trochę osuszyć moje mydło. I nie zgadniecie co się stało! Magiczne właściwości sody się ujawniły i moje mydło zaczęło... rosnąć :D <facepalm>
Przy wyciąganiu go z piekarnika ubrudziłam nie tylko wnętrze kuchenki, ale też rękawicę, podłogę i blat :D



Stwierdziłam, że to mydło widocznie ma tak wyglądać. Zaniosłam je do łazienki i spróbowałam go użyć, ale tutaj też nic specjalnego - mydło się nie pieniło, czego nienawidzę i jakieś takie dziwne było, trudne do spłukania... Ble :D
Właściwości wygładzająco - wybielające? Po jednym użyciu nie zauważyłam :)

Tej receptury nie polecam. Na oku mam jeszcze jedną z tej samej książki i, patrząc na składniki, wygląda obiecująco - jak tylko ją wypróbuję, zaraz dam znać :)

Miłej niedzieli (: