7 grudnia 2015

Austerlitz 1805 / 2015. Opowieść panny idącej za wojskiem

Są takie wydarzenia, na które czeka się cały rok - lub prawie rok. Tak było właśnie w tym przypadku. Podczas, gdy Waterloo wydawało się właściwie nieosiągalne, Austerlitz jako najbliższa z dużych batalii napoleońskich kusiła mnie od ostatniej zimy. Obiecałam sobie, że pojadę z żołnierzami - i pojechałam. Szycie wyprawki (wełniana sukienka i płaszcz) trwało właściwie od października i z każdym dniem, wykrojonym elementem i każdym kolejnym ściegiem zbliżało mnie do kolejnej wizyty w XIX wieku.



 
Tym razem właściwie nie potrzebowałam zabierać już żadnych współczesnych ubrań, bo podróż w czasie odbyłam od razu w historycznych. Było wczesne popołudnie, gdy w rozwianej pelisie, z koszem wypełnionym korzennymi ciastkami i fatałaszkami wsiadłam do pojazdu żołnierzy i pojechałam wraz z nimi do Austerlitz. Podróż minęła bardzo szybko i po przybyciu okazało się, że byliśmy jednymi z pierwszych osób na naszej kwaterze. Dla mnie i Eleonory nastał czas przygotowań do balu na Zamku w Sławkowie, na który zostałyśmy zaproszone. Martwiłam się, że będziemy spóźnione lub nie zdążymy się przygotować i będę musiała (podobnie, jak latem) jechać na bal w papilotach. Jednak dzięki żołnierzom z 2 pułku byłyśmy na tyle wcześnie, że zdążyłyśmy nie tylko na spokojnie się przygotować, ale i przywitać ze wszystkimi znajomymi i porozmawiać o tym, co działo się od ostatnich wspólnych kampanii. 
W międzyczasie dwóch żołnierzy z 2 pułku zaproponowało nam swoje towarzystwo na balu, na co przystałyśmy ochoczo i po niedługim czasie spacerowaliśmy już we czwórkę bulwarem, prowadzącym do sławkowskiego zamku. Przed nim stały zgromadzone tłumy, wiwatując na cześć kilku znamienitych gości. Zapowiedziano walca na zamkowym dziedzińcu, w którym wirowałyśmy wraz ze wszystkimi, a kilka minut później otworzono bramy. Wojska maszerowały w tamtą stronę, eskortując wyżej postawionych gości, a my poszliśmy za nimi. Odźwierny wskazał nam drogę do garderoby, w której zostawiliśmy płaszcze i przeszliśmy do ogromnej sali balowej.

fot. Evzen Petrik
Zamek w środku prezentował się cudownie! Gdy sunęłam miękko po parkiecie w otwierającym bal polonezie, kryształowe żyrandole rzucały świetliste refleksy między zebranych gości i pomnażały ich ilość w wysokich, reprezentacyjnych lustrach. Między licznymi tańcami napotkałam kilku znajomych. Ukłonił mi się pewien rosyjski książę, którego poznałam na balu księżnej Richmond i zamieniłam z nim parę zdań, nim podszedł do mnie pewien młody żołnierz z 18 pułku i poprosił o kolejny taniec. Spędziliśmy czas we wzajemnym towarzystwie już do końca balu, zabawiając się tańcem i dowcipną konwersacją. Wniesiono piętrowy tort i po krótkiej ceremonii krojenia nasi nowi przyjaciele przynieśli nam i sobie po kawałku. Był bardzo słodki, z karmelowym nadzieniem i właśnie zastanawialiśmy się, czy napoleoński, złoty orzeł (którego skrzydło niecnie ułamaliśmy) zrobiony jest z cukru, czy z marcepanu, gdy zauważyłam, że ktoś mi się przygląda. Był to muzyk z 18 pułku, którego poznałam w tym właśnie miejscu pięć lat temu i spotkałam już w tym roku na Waterloo. Wiedziałam, że nie będzie go na tym balu, gdyż dowódca nie zezwolił im na tę zabawę, jednak nie przypuszczałam, że przyjdzie mimo to, by popatrzeć, jak tańczę. Oddaliśmy się miłej pogawędce i po skończeniu balu żołnierz asystował nam właściwie przez całą drogę do pojazdu. Czekali tam już na nas nasi znajomi z 2 pułku, którzy połowę balu spędzili w zamkowej piwniczce wraz ze zgromadzonym tam wojskiem.


Gdy przekroczyłyśmy drzwi naszej kwatery, okazało się, że zaszło tam niewiele zmian. Przyjechali mocno spóźnieni żołnierze z 9. pułku, z którymi entuzjastycznie się powitałam, a poza tym wojsko oddawało się właściwym sobie rozrywkom - kartom i hulance, które przed bitwą dla niektórych mogły okazać się właściwie nieco bardziej zgubne w skutkach, niż bal ;) Zdjęłam diadem i balową suknię, otuliłam się moim miękkim peniuarem i zasnęłam na górze usypanej z naszych wspólnych rzeczy - i to tak mocno, że nie obudziło mnie nawet chrapanie wszystkich żołnierzy wszystkich pułków polskiej piechoty.

fot. Pav Lucistnik
Nazajutrz, grubo przed wschodem słońca obudziłam się i przemykając w ciemnościach między śpiącymi żołnierzami, ich karabinami, czapkami rogatymi, czakami, bębnami doboszy i całą resztą poskładanego na podłodze sprzętu (dystans całej sali był ogromny, przez co czułam się trochę jak saper - i to niekoniecznie taki napoleoński ;) ) udałam się przed jedno z dwóch dużych luster, które posłużyło mi za gotowalnię. Ubieranie na początku XIX wieku zajmuje bardzo dużo czasu (czemu budzący się i przechodzący obok żołnierze niezmiennie dawali wyraz), a że wymarsz był o 8 rano, musiałam się spieszyć. Po krótkim przemarszu udaliśmy się na śniadanie, a zaraz potem - na pole bitwy. Przed bitwą wojska czekały ponadgodzinne manewry, poczęstowałam więc żołnierzy korzennymi ciastkami i udałam się z Eleonorą do położonej nieopodal Twarożnej na spacer. Po drodze, sadząc nie do końca zgrabne susy przez zabłocone i nierówne pole zauważyłyśmy, że nieopodal ktoś przejeżdża na siwym koniu. Był to sam Napoleon! Ukłonił się nam i pojechał dalej, a my jeszcze jakiś czas później z rumieńcami komentowałyśmy to zdarzenie.

Obóz w Twarożnej, fot. Austerlitz.org
Całą drogę szłyśmy za trzema przystojnymi gwardzistami, szepcząc do siebie różne takie aż w końcu dotarłyśmy do miasteczka. Z dala słychać było dźwięki kutego przez kowala żelaza oraz trzaskanie ognia wielu ognisk. Nad rzeczką stał rozłożony obóz, w większości pusty, gdyż mieszkańcy tych licznych białych namiotów przygotowywali się do bitwy na polach pod wzgórzem Santon. Kilku z nich spacerowało leniwie po miasteczku. Wśród nich był nasz znajomy muzyk z 18., którego obecność w polu nie była w tym momencie konieczna. Zamieniliśmy parę słów, a następnie poszłyśmy obejrzeć z bliska obóz. W jednym z namiotów rosyjskie markietanki sprzedawały warzący się w ogromnym kotle na ognisku, aromatyczny caj i różne przysmaki, z którymi można go pić. Za kilka koron nabyłam pierożek z twarogiem i czarkę gorącego napoju i wraz z Eleonorą usiadłyśmy przy ogniu. Niedługo później obóz zaczął się zaludniać powracającymi z pola oddziałami. Słychać było, jak maszerują w takt wygrywany przez doboszy i zbliżają się do miejsca naszego pobytu. Ich markietanki zaczęły się krzątać i rozlewać zupę z drugiego kotła. Wydawało mi się, że widzę moich znajomych z balu, jednak wkrótce usłyszałyśmy wołanie z innej strony i okazało się, że 7 pułk, pod którego opieką przebywałyśmy zaczął się zbierać i wzywano nas w tę stronę. Po drodze ukłonił nam się jeszcze jeden z dowódców piechoty, którego znałam z czasów moich wcześniejszych wizyt w Austerlitz.


Wraz z wojskiem przeszłyśmy na pole bitwy. Jeden z wysokich oficerów skierował nas w bezpieczne miejsce, z którego (wszedłszy na ułożone piętrowo snopy siana) mogłyśmy obejrzeć poczynania naszych mężnych wojaków. Podczas bitwy słońce jasno lśniło nad sławą Napoleona, a my oglądałyśmy, jak grupy małych, jakby ołowianych żołnierzyków przemieszczają się na polach płaskowyżu Pratzen, zdobywając cesarzowi jego największe zwycięstwo. Dopiero zachód słońca po bitwie przyniósł właściwy dla grudnia chłód, okrywając niebo miękką, różową poświatą. Żołnierze krzyczeli "wiwat" i powoli zbierali się znów w roty, by odbyć wymarsz w stronę kwater. 


Po drodze ustaliłyśmy, że wieczorem wybierzemy się częścią żołnierzy na świętowanie zwycięstwa do Sławkowa i tak też zrobiłyśmy. Miasteczko rozświetlone było mnóstwem świateł i wielkim ogniskiem rozpalonym niedaleko zamku. Biała tarcza zegara na kościelnej wieży odliczała czas do 20:00, o której miał się odbyć przemarsz zwycięzców. Do tego czasu mogłyśmy wmieszać się w wiwatujący tłum i korzystając z wystawionego z tej okazji jarmarku rozgrzać się korzennym miodem pitnym i prażonymi migdałami. Wkrótce wybiła ósma i w oddali pojawiły się maszerujące oddziały. Weszłam na zamkowy mur, by lepiej się im przyjrzeć, jednak wkrótce tłum zaczął niebezpiecznie płynąć w stronę zamku i napierać ze wszystkich stron. Ciężka kawaleria torowała sobie wśród nich drogę do zamku, za nią kroczyły wojska, a za nimi - markietanki. Wskoczyłyśmy szybko w to miejsce i w takim towarzystwie przedostałyśmy się do pałacowych ogrodów. Tam oddziały zatrzymały się, a my wycofałyśmy się trochę i pod osłoną nocy czekałyśmy na to, co będzie dalej. Kilkuminutowy, wspaniały pokaz fajerwerków rozświetlił niebo, zamykając zwycięski dzień deszczem złotych, lśniących gwiazd. 


Nazajutrz z samego rana zebraliśmy się do wymarszu. Nastąpił czas pożegnań i obietnic wielu kolejnych spotkań w XIX wieku. Przed samym wyjazdem zdążyliśmy jeszcze odbyć spacer po zupełnie cichych i pustych ogrodach zamkowych oraz zjeść pożywne drugie śniadanie w zamkowej kuchni (nie ma to, jak czeskie smażone, ziemniaczane ciastka z twarożkiem i miodem). 
Przeciągany czas pożegnania ze Sławkowem w końcu musiał jednak nadejść, a wraz z nim -  kilkugodzinna droga do domu. Po wczorajszym słońcu nie było ani śladu - przez Morawy przesączała się gęsta, wilgotna mgła, zostawiając w tyle, za sosnowymi lasami i miękkimi wzgórzami wspomnienie kilku dni spędzonych w Austerlitz w 1805 roku.



14 komentarzy:

  1. Jeeej <3 Po twoim opisie to w przyszłym roku na pewno nie odpuszczę i koniecznie pojadę na jakąś bitwę :D Planujesz osobny post typowo ubraniowy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, a miałaś jechać DD:

      Tak, tj. pelisa i szara "wełnianka" xD będą miały osobne posty, tylko muszę poczekać na śnieg i zrobić im zdjęcia :D

      Usuń
    2. No tak, śnieg, mam pelerynę która na niego od roku czeka :P Miałam, ale przyszło życie i nie wyszło :(

      Usuń
    3. No racja, o śnieg teraz trudno :O

      Ech, szkoda, ale będą jeszcze następne :)

      Usuń
  2. Wspaniała wyprawa, cudni ludzie i te miejsca.... mmm... miód :) Bardzo przyjemnie się czyta, jak zawsze u Ciebie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Tak, było cudownie, mam mnóstwo ciepłych wspomnień związanych z tymi dniami, cieszę się, że byłam :)

      Usuń
  3. Miałyście wspaniałą wyprawę, a czytając o niej można było razem z Wami pić gorącą herbatę i spacerować z miejsca na miejsce, aż się ciepło na duszy robi :)Wyczekuję postu o 'wełniance' ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, było bardzo fajnie, chętnie pojechałabym jeszcze raz :)

      Wełnianeczka na razie musi mieć jakieś zdjęcia, a jak tylko będą, zaraz zrobię o niej post :)

      Usuń
  4. Świetnie napisane :) Twój blog, to taki powrót do dziewczęcych marzeń, gdy chciałam nosić dawne sukienki i tańczyć na balach :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak! I dla mnie zabawa w przenoszenie w czasie to spełnienie dziewczęcych marzeń i taki trochę Disney na żywo xD

      Usuń
  5. Witam się pięknie z Paniami i Pannami
    i spieszę podziękować za możliwość obcowania z porcelanowo kruchą materią damskiego empiru, czyli dwiema towarzyszkami z obozowiska żołnierskiego pod dachem sali w Tvarożnej. Jak wyście wśród nas, prostych, nieogładzonych wojaków wytrzymały!?
    Dziękuję za tańce na zamku slavkovskim!

    Andrzej z 2 Pułku, tak, drugiego, a nie ósmego! :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A całkiem dobrze nam było w gościnie u wojaków :D
      Również dziękuję za tańce (błąd w poście już poprawiony) ;)

      Usuń
  6. Piękna relacja :) Ta sala balowa była cudowna. To jest super, że w świecie rekonstrukcyjno-kostiumowym przez cały rok coś się dzieje. Ciepło czy zimno, zawsze są jakieś fajne wydarzenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! O tak, sala i w ogóle wnętrze zamku były świetne!
      Chyba tylko październik, listopad, luty, marzec i kwiecień są takimi pustymi miesiącami, ale w końcu kiedyś trzeba też na te wszystkie wydarzenia szyć :D

      Usuń