27 lutego 2015

Odpoczynek w cieniu altany / Ogrody Wilanowskie

 Jesienią pisałam o ogrodach przypałacowych (tutaj), a dzisiaj chyba najwyższy czas pospacerować trochę po otaczającym pałac parku angielsko-chińskim.




Park został założony pod koniec XVIII wieku i tworzono go, zgodnie z ówczesną modą jeszcze na początku kolejnego stulecia. Rozciąga się on szeroko, zostawiając w tyle ogrody barokowe i zapraszając w zupełnie inny, ciemniejszy, bardziej surowy i swobodny świat.




Moją ulubioną częścią ogrodu jest malownicza polana otoczona wodą Jeziora Wilanowskiego. Tuż przy wodzie stoi chińska altana zbudowana na początku wieku XIX, w której można schronić się przed słońcem i przy okazji obejrzeć dziewiętnastowieczne malowidła (dziś rekonstrukcje). 




Zawsze obchodzę tę wyspę i wracam wzdłuż jeziora. Mijam wtedy wodozbiór z połowy wieku XIX i przycumowane przy nim łódki. Zazwyczaj jedna z nich dryfuje spokojnie po jeziorze. Nieopodal Potok Służewiecki płynie wartko pod chińskim mostkiem, nie rozpraszając mieszkających tam kaczek. Zacienione aleje dają schronienie przed skwarnym dniem w mieście i pozwalają wykraść w środku dnia kilka chwil dla XIX wieku.


ENGLISH:
The post is the second part of the text I wrote last autumn about Wilanów Gardens. The first part concerns 18th century garden placed close to the palace. The second part is about 18th/19th century chinese styled park, which surrounds the palace and it`s first garden.


22 lutego 2015

Vanity fair po raz drugi

To, że powrót do niektórych książek po latach pozwala na nie spojrzeć zupełnie inaczej to już chyba oczywistość. Równo trzy lata temu, 22 lutego 2012 pisałam o tej powieści na blogu i nie przypuszczałam, że jeszcze kiedykolwiek do niej wrócę. Tymczasem przez moją fazę na czasy napoleońskie i serial, po prostu musiałam po nią sięgnąć. I nie, wcale nie chciałam iść tego dnia do biblioteki, wcale nie było mi to po drodze. Tylko jakoś tak wbrew woli tam poszłam i wzięłam tę książkę, a potem kartkowałam jak wściekła i prawie od razu pożarłam w całości.

Kochane wydania i tłumaczenia z lat 90.!


Pierwszym, co mnie zdziwiło było to, że pamiętałam dokładnie, kiedy i gdzie czytałam poszczególne sceny, oraz jak się wtedy czułam. Porównanie mojego obecnego życia i parunastu minut wyrwanych cudem z dnia na bezproduktywne czytanie z ówczesną beztroską studenckich wakacji było jednocześnie druzgocące i fascynujące. Im więcej słów, zdań i stron czytałam, tym bardziej dziwiłam się sama sobie. Ta powtórna lektura przypomniała mi dawne sympatie i antypatie wśród bohaterów, a które teraz uległy zupełnej zmianie. To zadziwiające, jak czas kształtuje nasze spojrzenie na decyzje, zachowania i charaktery powieściowych postaci! Tym razem byłam bardziej wyrozumiała dla Becky (bo w życiu czasem nie ma wyboru i trzeba sobie radzić na różne sposoby), bardziej współczująca i pełna zrozumienia wobec Amelii (po tym, jak przeżyłam prawie to samo, zobaczyłam swoją historię w krzywym zwierciadle i co chwilę musiałam odkładać książkę, by pokręcić głową z politowaniem nad głupotą podobnego zachowania), łaskawsza dla Dobbina (Amelio! Jak mogłaś być tak okrutna!)...

... i dla narracji powieści. Nie tylko przy scenach z Amelią wzdychałam nad własną głupotą z czasów poprzedniego czytania. Wtedy zupełnie nie doceniłam błyskotliwego, pełnego dowcipu, żywego stylu tej powieści! A może po prostu szukałam czegoś innego? Tak, wtedy potrzebowałam zdecydowanie innych książek. Do tej dopiero teraz "dorosłam" i czytałam ją na wyrywki z prawdziwą przyjemnością. Z Thackeray`owych żartów i złośliwości śmiałam się prawie do łez, a niektóre fragmenty wzbudziły we mnie taki podziw, że musiałam czytać je po kilka razy. Co chwilę odrywałam wzrok od kartek, by powiedzieć do siebie, jakie to niesamowite, że ta powieść jest tak dobrze napisana; że te zdania tak świetnie skonstruowane. Były nawet chwile, w których nie wierzyłam, że powstała w XIX wieku (a powstała w 1847 roku) - tak żywo i energicznie jest napisana. Nie znajdziemy w niej sztucznych, wydumanych dialogów, żadnych "Och panno X me udręczone serce bije dla pani w sekretnych ciemnościach tej skrywanej skrzętnie tajemnicy już od tylu lat <spektakularne omdlenie>" i innych podobnych, kiczowatych, niestety charakterystycznych dla tego, czego przeciętny czytelnik spodziewa się po literaturze dziewiętnastowiecznej stwierdzeń. Na szczęście!



Bohaterowie Targowiska... to ludzie z krwi i kości: tak prawdziwi, jakby zostali opisani dzisiaj. Przy całej konwencjonalności ówczesnej literatury, w tym listów i wspomnień, ta powieść jawi się jako ożywcze pocieszenie dla osób zajmujących się życiem codziennym w XIX wieku, odtwarzaniem historii i rekonstrukcją. Co prawda powstała 30 lat po opisywanych w niej czasach, ale i tak jest dobrym dowodem na to, że dziewiętnastowieczni nie byli ani sztywni, ani egzaltowani, nie podlegali też sztucznym, bezwzględnym konwenansom, jak to sobie dzisiaj wyobrażamy. Za to było w nich o wiele więcej naturalności i swobody. Bohaterowie tej powieści są tak jak i my młodzi, lekkomyślni, zupełnie nieprzygotowani do dorosłego, pełnego niebezpieczeństw ;) i wymagającego odpowiedzialności życia. Za to chodzą na shopping (Amelia po powrocie z miodowego miesiąca w Brighton), imprezują (bale w Brukseli i wieczór w Vauxhall), mają kaca (po wieczorze w Vauxhall), a nawet przeklinają ("począł mamrotać półgłosem, dając upust słowom tak mocnym, iż żaden zecer nie odważyłby się ich złożyć, gdyby nawet zostały zanotowane"), choć oczywiście wszystko to jest jednocześnie bardzo dziewiętnastowieczne i jak najbardziej historyczne ;)

Ogromną zaletą książki są też zawarte w niej liczne szczegóły życia codziennego, opisy ubiorów, codziennych obyczajów, potraw... Na początku obiecałam sobie notować, ale po jakimś czasie skapitulowałam, bo musiałabym przepisać całą książkę. Oprócz wspomnianych wyżej szczegółów mamy też liczne dokładne opisy Londynu, przez co powieść można czytać również jako przewodnik po interesujacych miejscach angielskiej stolicy z początku XIX wieku. Dowiemy się z niej między innymi, gdzie można miło spędzić czas, gdzie zjeść śniadanie lub obiad, przy którym placu (i za ile) zatrzymac się na nocleg oraz gdzie zrobić modne zakupy.
(choć tu oczywiście trzeba pamiętać, że część obyczajów autor przeniósł wprost ze swojej epoki (lat 40. XIX wieku) - podobnie jak stroje bohaterów w własnoręcznych ilustracjach)



To wszystko sprawia, że wprost pokochałam tę książkę. Uwielbiam ją miłością bezgraniczną i nie znajduję w niej wad. Może dlatego, że czytałam ją w odpowiednim czasie i okazała się spełniać wszystkie moje obecne czytelnicze potrzeby? Z mojej strony mogę Wam ją jedynie gorąco polecić i obiecać wkrótce krótką serię postów o tym, co nosili jej bohaterowie ;)

10/10

ENGLISH:
After the second reading of Vanity fair I realized that the last time I had read it, I didn`t appreciate it well enough. This time I saw it in completely different way. I liked and disliked the other characters than before; the witty style of the book was a great pleasure for me and I found fascinating all the details of everyday life included in the book. I am quite busy person but nonetheless I stole time almost every day for reading. 5 minutes transformed into hours spent on reading and I really enjoyed almost every sentence of the book. It was really perfect for me, I loved it and want to have the book on my own now :)

15 lutego 2015

Malownicza swoboda / o ogrodach angielskich

Z końcem sezonu balowego, na przednówku wracam do Was z przerwanym cyklem postów o ogrodach. Dziś poczytamy o ogrodach angielskich, a od następnego posta odwiedzimy kilka z nich w pełni letniego rozkwitu :)

Claude Lorrain, Apollo and the Muses on Mount Helion (Parnassus) ; źródło

Choć na kontynencie w XVII i na początku XVIII wieku pełnię przeżywały wciąż ogrody barokowe, w Anglii, na odosobnionej wyspie zaczęto preferować znacznie inny styl. Zwrócono uwagę na pełne bujnej natury obrazy Poussina i Lorraina, wizje przyrody zawarte w poematach takich, jak Raj utracony Miltona, czy The Seasons Thomsona, a na łamach prasy publikowano całkiem nowe, inspirowane nimi wytyczne tworzenia ogrodów. Francois Bacon w Esejach zwrócił uwagę na uciążliwy brak swobody w ogrodach barokowych oraz potrzebę zmian i w ten sposób narodził się  całkiem nowy styl, który miał zapanować niepodzielnie w II połowie XVIII wieku.

Widok autorstwa Williama Hannana ; źródło


Ogrody angielskie miały za zadanie naśladować naturę i oddawać jej malowniczość uchwyconą na płótnach obrazów z grupy malarstwa krajobrazowego. Inspirowano się dziełami poetów i filozofów, a układ poszczególnych części ogrodu opierano na pięknie natury. I tak geometryczne partery haftowe i baseny zastąpiły łąki, trawniki i naturalne zbiorniki wodne. Budowle przestały mieć zasadniczą funkcję w kształtowaniu rzeźby terenu. Zamiast nich wykorzystywano liczne elementy roślinne, zaś oszczędnie umieszczane rzeźby miały być ściśle powiązane z tematyką ogrodu i mieć nacechowanie emocjonalne. Cała przestrzeń była podporządkowana doznaniom jednostki i przeznaczona dla lepszego kontaktu człowieka z naturą.
Thomas Whatley, autor Observations on modern gardening (1770) jako dwie ważne cechy takich ogrodów podał asymetryczny i nieregularny układ oraz nawiązujące do naturalnych elementy rzeźby terenu i wód oraz roślinność.

Thomas Robins, Chiński pawilon w angielskim ogrodzie, II poł. XVIII wieku ; źródło


W miarę upływu lat jednak ogrody angielskie zaczęły ewoluować, ukazując różne oblicza. Najwcześniej objawiły się wpływy chińskie, znajdujące upodobanie wśród angielskich gustów jeszcze w XVII wieku. Szerzone przez powracających z Azji misjonarzy wzorce estetyczne nie miały zbyt wiele wspólnego z oryginalnymi, a chińskość ogrodów objawiała się najczęściej poprzez umieszczanie w nich egzotycznych roślin i budowanie mostów, altan i pawilonów w podobnym stylu. Niekiedy wystarczył poddarty dach budowli, by uznać ją za chińską. Co ciekawe, czasopisma angielskie z początku XVIII wieku (The Guardian, Spectator) doszukiwały się związków ogrodów chińskich z antycznymi ogrodami krajobrazowymi, tworząc tym samym kategorię ogrodów krajobrazowych (ogród angielsko-chiński).

Charles-Melhior Descourtis, The lover caught unawares, 1790 ; źródło

W ostatniej ćwierci wieku triumfy święcił czuły sentymentalizm, co znalazło również odbicie w aranżacji typowej dla sentymentalistów przestrzeni - ogrodu. Celem tworzonych przez nich scenerii było wywołanie określonych nastrojów i wrażeń, co uzyskiwano, dzieląc ogród na kilka kontrastujących ze sobą części,  z których każda akcentowała inny nastrój. Pomocne w tym celu okazywały się różne budowle, takie jak sztuczne ruiny, nawiązujące do starożytności sztafaże, a także pomniki i głazy pamiątkowe wyposażone w stosowne inskrypcje. Ogrodom sentymentalnym patronowały często określone dzieła literackie lub cały program, wraz z pełną symboliką poetycko-filozoficzną.

English garden at the Palace of Caserta, by Jacob Philipp Hackert ; źródło
Równolegle, od 1780 roku wśród ogrodnictwa zaczął rozprzestrzeniać się nurt neoklasycystyczny, polegający na uproszczeniu form i jedności kompozycyjnej. Poszczególne scenerie ogrodu łączono w jedną całość, mocno ograniczając dekoracje (najchętniej stosowano te w antycznym stylu) i zamiast nich eksponując rzeźbę terenu, roślinność i wodę. Ogród tworzony w zgodzie z naturalnym ukształtowaniem miejsca tworzył rozległy krajobraz widokowy. Taki ogród krajobrazowy, według teoretyka sztuki ogrodowej Humphry`a Reptona miał za zadanie uwydatnić piękno naturalnej rzeźby terenu przy jednoczesnym ukryciu jej defektów, a tym samym nadać mu pożądane przestrzenność i swobodę. Ingerencja ogrodnika miała być niewidoczna, a budowle i inne elementy użytkowe albo włączone w ogród, albo całkiem wykluczone.

William Pether, Moonlit river scene with a ruined gothic church ; źródło

Z nastaniem XIX wieku nastąpił powrót sentymentalnego trendu literackiego. Ogród romantyczny miał być przede wszystkim malowniczy. Modny gotycyzm i malarstwo krajobrazowe inspirowały jego twórców, każąc im umieszczać liczne budynki symbolizujące przemijanie takie, jak sztuczne ruiny, pustelnie i groty wśród bujnej, nadmiernej roślinności. Architektura gotycka i konstrukcje przypominające ruiny były często wykorzystywane w funkcjach użytkowych lub nawet zamieszkiwane przez (opłacanego) pustelnika. Filozoficzny nastrój przemijania podkreślano, stosując nieregularne formy, poszarpane linie i różnorodne kształty.

Thomas Gainsborough, Pani Duncombe; źródło

Jak widać, ogród angielski miał wiele różnych form, których możemy dopatrywać się podczas spacerów po dzisiejszych wersjach dawnych, przypałacowych ogrodów i parków. Sama nie wiem, która z wersji podoba mi się najbardziej. Chętnie spędziłabym czas we wszystkich, a Wy?


ENGLISH:
The post is about the sorts of english gardens. I mention the main features of chinese (asian buildings), sentimental (poetry and philosophy references; creating feelings with the space), neoclassical (simple, close to nature and with some ancient accents) and romantic (gothic buildings, artifical ruins) garden and general origins of the english garden.


9 lutego 2015

Nowe stroje dla nowej historii / moda męska na początku XIX wieku

Gdyby wśród kobiet zainteresowanych XIX wiekiem zrobić ankietę na najlepszy i najbardziej męski strój spośród noszonych przez całe stulecie ubiorów, wygrałby na pewno początek wieku. Panowie z czasów Jane Austen przez wiele z nas uznawani są za ideał i wzór cnót wszelakich, a nawet, jeśli było inaczej, ich odzienie zdaje się zdecydowanie potwierdzać prawdziwość naszych wyobrażeń.



Strój, jaki intuicyjnie kojarzymy z początkiem wieku swoje źródła ma jeszcze w poprzednim stuleciu - a dokładniej w panującej ówcześnie anglomanii i angielskim stroju do jazdy konnej. Schludny, wygodny i pozbawiony wszelkich zbędnych ozdób ubiór okazał się doskonale odpowiadać potrzebom nowego życia po burzliwych czasach rewolucji i wojen. 
W tym samym czasie bardzo modne stały się wszelkie nawiązania do antyku, które miały wpływ również na ubiór - i to zarówno damski (o czym kiedyś bardzo wnikliwie pisała Gabrielle), jak i męski. W 1794 roku naczelny przedstawiciel klasycyzmu, malarz Jacques-Louis David zaprojektował strój męski będący odpowiednikiem mocno antykizującego stroju damskiego. O ile u kobiet oczywiste nawiązania do antyku były możliwe, tak u mężczyzn noszenie długich tunik nie wchodziło w grę. Kostium zaprojektowany przez Davida był więc tylko stylizacją i składał się z obcisłych spodni, butów z krótką cholewą, tuniki przewiązanej szerokim pasem, obszernego płaszcza i toczka. Niewielu znalazło się chętnych do noszenia go, ale niektóre elementy były wspólne dla ogólnego trendu panującego w modzie męskiej na przełomie wieków.



W czasach Dyrektoriatu zastąpiono już krótkie, osiemnastowieczne culottes dłuższymi do pół łydki, obcisłymi "pantalonami", do których dobierano wysokie buty. Na koszulę nakładano głęboko wycięta kamizelkę z wyłogami, szyję osłaniano wysoko wiązanym krawatem, a całe ciało - zapinanym dwurzędowo redingote z szerokimi klapami. Włosy noszono już krótkie, uczesane a la Brutus. Były to krótkie loki spiętrzone na głowie i opadające na czoło.
W ramach tworzenia nowego świata po rewolucji, zmieniono też ogólny styl ubiorów. Zaczęto szyć z materiałów wełnianych, odrzucono jedwabie, ich liczne zdobienia, hafty i desenie na rzecz tkanin gładkich. Postępowała uniformizacja strojów, polegająca na ujednoliceniu mody i ograniczeniu możliwości tworzenia licznych wariantów obowiązujących strojów.

Dziwne pozy są dziwne :D
Z początkiem wieku XIX Londyn umocnił swoją pozycję stolicy mody męskiej. Frak francuski z krótkimi, rozsuniętymi na boki połami powoli odchodził do przeszłości, a jego miejsce zaczął zastępować frak angielski, wywodzący się ze wspomnianego już wcześniej stroju do jazdy konnej.
Frak ten szyto z sukna w ciemnych barwach (czerń, granat, ciemna zieleń, kasztanowy brąz), posiadał on dwurzędowe zapięcie i wyłożony kołnierz wysoki z tyłu i lekko odstający przy szyi. Poły fraka były z przodu bardzo mocno wycięte na kształt odwróconej litery U, co korespondowało z podwyższoną talią w obowiązującej w tym czasie modzie damskiej. W tyle poły fraka były rozcięte na środku i wydłużone do kolan. Dodatkowo zdobiły go płaskie fałdy przyszyte poniżej stanu.



Mocno wycięty z przodu frak ukazywał jasną kamizelkę o wysokim, stojącym kołnierzu. Mogła mieć ona zapięcie jedno- lub dwurzędowe, zaś jej dopasowanie regulował troczek w tyle.
Pod kamizelką noszono obszerną koszulę o wysokim, sztywnym, nachodzącym na policzki kołnierzu, który obwiązywano kilkukrotnie chustką. Ten prototyp krawata (cravate) był najczęściej trójkątnym, zazwyczaj białym kawałkiem batystu lub muślinu. Wiązano go na węzeł lub kokardę. Żabot przy kołnierzu powoli odchodził w zapomnienie, pozostając tylko przy strojach wieczorowych, zaś jego obfitość zastępował coraz dłuższy i coraz bardziej skomplikowanie wiązany krawat.


Culotty podobnie, jak żabot ostały się już tylko w strojach wieczorowych (noszone wraz z jedwabnymi pończochami i płytkimi pantoflami ozdobionymi klamerką lub kokardką). W modzie codziennej zastąpiły je poprzedniki spodni - pantalony. Początkowo sięgały połowy łydki, by w drugiej dekadzie stulecia sięgnąć kostek. Zapięcie u góry stanowiła klapka z przodu, zaś przy kostkach - guziki. Do pantalonów dobierano wysokie buty z cholewami, niekiedy ozdobione chwostami. 


Jedną z niewielu ozdób stanowił zwieszający się spod kamizelki na pantalony brelok, przypominający osiemnastowieczne szatelenki. Krawat zdobiono niekiedy szpilką, a całość ubioru uzupełniały spacerowa laseczka i kapelusz: początkowo bikorn, wyparty później przez czarny cylinder. Włosy najchętniej skręcano w loki i noszono nasunięte na czoło. Ich przedłużeniem były gęste faworyty, zdobiące obie strony twarzy (uwielbiam! Nie mogłam się powstrzymać od komentarza :D )



Jak widać, sylwetka męska z początków XIX wieku dobrze odpowiadała klasycyzującym ideałom epoki, korespondując z antycznymi wzorcami. Obcisłe pantalony i wysokie buty zwracały uwagę na smukłe, umięśnione nogi, optycznie wydłużając sylwetkę, zaś dwurzędowy frak, kamizelka z wysokim kołnierzem i obfity krawat swoim dopasowaniem i rozmiarami odpowiadały antycznym togom. Ówczesny strój nie tylko dobrze wpasował się w ideały epoki, lecz także wspaniale podkreślał charakter nowego typu mężczyzny - mężnego żołnierza, natchnionego artysty, czułego kochanka, czy wymuskanego dandysa, które to ideały rozwijały się i przeobrażały przez cały wiek XIX.



ENGLISH:
The post is about the main tendencies in the men`s fashion in 1790s-1815 period. I mentioned revolution, wars and fascination od antiquity as the reasons of the change and paid attention to the silhouette features specific to the period. Then I went into general changes in the fashion mentioning frock coats, vests, high collars with well tied cravates and tight breeches with boots as the most popular clothing in the period.

_______________________________________________
źródło obrazków: pinterest.com

5 lutego 2015

Ostatni list ukryty w kwiatach / Vanity fair (1998)

Zazwyczaj, gdy jakieś wydarzenie kostiumowe spowoduje u mnie fazę na konkretną epokę, od razu szukam czegoś, co pozwoli mi przedłużyć marzycielski nastrój podróży w czasie, pozostać nim przez następne tygodnie i zmniejszyć ból powrotu do współczesnej rzeczywistości.
 
Przepraszam za jakość zdjęć, ale nie znalazłam serialu w lepszej rozdzielczości, a internet w przypadku screenów świeci pustkami -_-
 
Czasem udaje mi się znaleźć to antidotum na szerzącą się po spotkaniach depresję posthistoryczną ;) a czasem nie (i wtedy cierpię). Nie inaczej było po tegorocznym Balu Arsenału. Jedna z moich dwóch (obok krynoliny, tzn. 1840-70) ulubionych epok, wspaniałe wnętrza i nastrój oraz przemiłe towarzystwo sprawiły, że po powrocie do domu nie mogłam już myśleć o niczym innym, jak o wojnach napoleońskich, balach kongresu wiedeńskiego, mężnych żołnierzach i ich wspaniałych mundurach oraz lekkich, empirowych sukniach, wyposażonych koniecznie w zabójczy tren.
 
Na epokę napoleońską pomagała zazwyczaj Duma i Uprzedzenie, jednak tym razem obie filmowe wersje wydawały się za słodkie i zbyt mdłe. Becky Sharp - takiej bohaterki potrzebowałam i po przekopaniu się przez własną pamięć znalazłam powieść, którą czytałam kilka lat temu, a wraz z nią dwie adaptacje. Vanity fair, bo to o niej mowa w filmowej wersji z 2004 roku w ogóle mnie nie pociągała, za to jej wersja serialowa...
No cóż, kiedyś, dawno, dawno temu skusiłam się na całe 10 minut tego serialu. Dłużej nie wytrzymałam. Okropna muzyka, wyblakłe kolory, no straszny staroć - tak myślałam. Do tego niektóre sceny, do których jedynym komentarzem było memiarskie Dafuq?! No proszę, świnia ryjąca w ziemi, jacyś kolesie okładający się w błocie, kamera prowadzona drżącą ręką jak na randomowych filmikach z imprezy - no co to ma być? Kilka razy podchodziłam do tego serialu i kilka razy wyłączałam go po tych testowych 10 minutach. Jednocześnie cierpiałam, bo nie lubię, jak dobra powieść nie ma dobrej adaptacji. Mam wtedy wrażenie, że jest w jakimś sensie niedoceniona.



Aż w końcu nadszedł ten wieczór, gdy pobalowa depresja dała o sobie znać tak mocno, że znów zamiast robić zaplanowane od dawna rzeczy, błąkałam się po internetach szukając czegoś, co mnie uleczy. I tak trafiłam na ten serial. Znowu. Jednak tym razem zaczęłam oglądanie od sceny balu. Spodobały mi się jej kolory, bardzo podobne do tych barw, w których zapamiętałam nasz bal. Zobaczyłam tę scenę i wpadłam. Oglądałam ją potem miliony razy i nadal jest moją ulubioną, i to bynajmniej nie przez kolory ;) No dobrze, przyznam się Wam, że serialowy George Osborne jest tak bardzo bardzo w moim typie i pewnej nocy obrałam sobie za punkt honoru zobaczenie wszystkich scen z nim. Niedługo potem znałam je już na pamięć, a cały serial miałam obejrzany kilka razy (nie pytajcie).



Nagle okazało się, że nie jest on wcale zły - wprost przeciwnie, jest idealny na tę chwilę! Z niemałym zdziwieniem przyznałam sama przed sobą, że go uwielbiam. Przede wszystkim serial jest na tyle wierny powieści, że oglądanie go scena po scenie przywołało mnóstwo miłych wspomnień z czasów, gdy czytałam powieść. Jedna scena przypominała mi o drugiej, którą koniecznie musiałam odnaleźć. Jednocześnie serial odkrywał przede mną zalety, których nie widać na pierwszy rzut oka. Tym, co zupełnie mnie oczarowało i okazało się najlepszym magnesem przyciągającym do oglądania była doskonała gra aktorska. Ok, wiem, że to brzmi słabo, bo "doskonała gra aktorska" jest w każdym serialu BBC :D Ale tutaj aktorzy z tak naturalną łatwością wcielają się w swoje postaci! Bez histerycznego przerysowania lub lalczynej, wysoce estetycznej nijakości, które serwuje się nam w najnowszych produkcjach kostiumowych. Tutaj może nie wszyscy zawsze wyglądają pięknie (powiedzmy prawdę - bohaterowie drugoplanowi są wręcz charakterystyczni. Ten zabieg pewnie miał na celu oddanie specyfiki thackeray`owskich uszczypliwości i jako taki nie do końca do mnie przemawia, ale to tak na marginesie), ale za to są tak autentyczni, że nie raz i nie dwa, widząc jakiś gest czy zachowanie miałam ochotę zakrzyknąć: no nie! Przecież robię / któryś z moich znajomych robi tak samo! :D To pozwoliło mi lepiej utożsamiać się z bohaterami i tym samym bardzo polubić całą szóstkę głównych postaci.

 
Kolejną rzeczą, która sprawia, że serial jest miejscami prawie tak zabawny, jak powieść Thackeraya jest żywe prowadzenie kamery i zabawa montażem, które odpowiadają energią narracji stosowanej w powieści i stanowią dodatkowy, zewnętrzny komentarz do całej historii. Oprócz tego jestem pod wrażeniem kostiumów. Na mundurach się nie znam, ale wyglądają całkiem autentycznie, natomiast suknie Amelii i Becky są naprawdę dobre! Znalazłam nawet odpowiedniki (wśród oryginalnych sukni i na rycinach) kilku z nich - złotej, którą Rebecca ma na balu, jej kostiumu promenadowego z Brighton, i ślubnej pelisy Amelii. Z resztą bardzo fajnym zabiegiem było podkreślenie ubiorem różnic w charakterach bohaterek. Stroje Becky noszą często cechy przebrań - kostium w modnym podczas wojen stylu militarnym, jej wymyślne koafiury i bogato zdobione suknie wyraźnie odcinają się od ubiorów reszty kobiet w serialu, podkreślając jej indywidualizm, mocny charakter i ogromny spryt. Natomiast gotyckie zdobienia i pastelowe kolory sukni Amelii dobrze współgrają z jej skłonnym do smutku i delikatnym charakterem. Tym samym moja lista strojów do uszycia w tym roku musiała zostać zmodyfikowana, a lista strojów do uszycia "kiedyś" powiększyła się o kolejne. Pytanie, kiedy na to wszystko zarobię. Czy raczej, cytując serialowego George`a powinnam napisać: I can`t live on my pay!

Zamiast trailera ;)

I w ten sposób z serialu, o którym nie mogłam nawet myśleć, Vanity Fair stało się jednym z moich ulubionych :D Dziewczynom, które tak, jak ja mają teraz fazę na epokę napoleońską i fangirlują żołnierzy (i reszcie gości bloga oczywiście też) szczerze polecam ten serial i obiecuję, że po przebrnięciu przez wspomniane już dziesięć minut z pewnością Wam się spodoba :)

7/10