29 września 2013

Bielizna damska w ostatnim ćwierćwieczu XVIII wieku

Czyli temat jak najbardziej buduarowy ;)







Dzisiaj napiszę o tym, co kobiety w ostatnim ćwierćwieczu osiemnastego wieku (czasy Marii Antoniny) nosiły pod sukniami :) 

Bielizna dawniej była o wiele ważniejsza, niż dzisiaj. Jej kolejne warstwy nie tylko stanowiły ochronę, lecz także pomagały zbudować wymaganą w danej dekadzie sylwetkę, oraz lepiej podtrzymać ciężkie fałdy sukni.


Na początek każda pani i panna zakładała bawełnianą, lekką koszulkę. Chemise miała bardzo prosty krój, sięgała zazwyczaj za kolana i posiadała rękawy. To od tej koszulki pochodzi wykreowana przez Marię Antoninę lekka, biała suknia chemise a la Reine. W koszulce można było spać, myć się, jeść śniadanie w łóżku... wszystko, pod warunkiem, że nie opuszczało się terytorium sypialni i gotowalni :D Poza tym można ją było łatwo uprać.

To chyba miał na myśli filmowy Charles Grey, uznając koszulkowy outfit Gee za najlepszy :D




Cztery gorsety z MET (1, 2, 3, 4)


Na koszulkę nakładano słynny gorset. Ze względu na problemy z czyszczeniem, nigdy nie noszono ich na gołe ciało, tylko właśnie na koszulkę. Osiemnastowieczne gorsety miały stożkowaty kształt, na dole po bokach patki na biodra i mnóstwo fiszbin (lub gęsto wszyty sznurek). Nadawały one kształt sylwetce, zwężały talię, podtrzymywały i wypychały do góry biust, który dzięki temu wydawał się pełniejszy (ale mógł czasem wypaść z sukni, co widać na niektórych karykaturach i obrazach).


Te dwa niewydarzone bum pady są mojego autorstwa :D Niestety chyba żaden oryginalny się nie uchował, w filmach też raczej ich nie pokazują, a szkoda.

Na koszulkę i gorset zakładano tzw. bum pad, czyli poduszkę powiększającą pośladki i biodra. To ona w latach 70. zaczęła zastępować boczny stelaż - pannier. Początkowo poduszki były bardziej obfite, czasem przyjmując kształt pieroga, by później ewoluować w wałeczek, przypominający kiełbaskę :D Im bliżej XIX wieku, tym mniejszy stawał się bum pad, a w pierwszych latach nowego wieku zaniknął całkiem (no bo jakby wyglądał pod lekkimi, półprzezroczystymi sukniami a la grecka bogini? :D )

Halki pochodzą ze strony pinterest.com (1, 2)

Aby pierożek spełniał swoją rolę i nadawał sylwetce miękkich, kobiecych kształtów, należało go przykryć halkami, co najmniej dwiema. Ich ilość i rodzaj (te dwie powyżej są grube, ale były też i cieniutkie) zależały pewnie od materiału, z którego uszyta była suknia i efektu, jaki chciano uzyskać. Halki i to, co pod nimi miały przecież podtrzymywać kreację i nadawać kształt. Na tym etapie zawieszano również po bokach dwie kieszenie, w których ówczesne kobiety chowały różne skarby (czy te kieszenie również należały do bielizny? Czy traktowano je raczej jako torebkę?)

Nogi okrywano pończochami, które podtrzymywały (często haftowane) podwiązki.

Elementy grafiki (oprócz bum pad) pochodzą stąd. To jest lalka osiemnastowieczna, którą można sobie ubierać do woli. Zabawa na długi czas :D


I tak właśnie prezentowała się bielizna damska w ostatnim ćwierćwieczu osiemnastego wieku. Muszę przyznać, że mnie odpowiada bardziej, niż ta z czasów wcześniejszych. Jakoś nie pałam miłością do kanciastego pannier, za to poducha jest i zabawna i mięciutka. Może jeszcze ten gorset... Nie wiem, jak Wy, ale ja jednak wolę dziewiętnastowieczne :)

A skąd w ogóle nagle taki post? Zobaczycie wkrótce ;>


22 września 2013

Regencyjne cukierki różane

Dzisiaj post będzie pachnący i słodki :3



Jako, że na wsi w ogrodzie rośnie całkiem pokaźny krzew róży (ten na powyższym zdjęciu to inny, mniejszy ;) ), postanowiłam wypróbować w tym roku dwa różane, regencyjne przepisy.

Tym razem nie wertowałam żadnej książki (a mam jedną, i to polską! Będę musiała ją przejrzeć i jesienią coś z niej ugotować :) ), tylko skorzystałam z tych udostępnionych na stronie janeausten.co.uk. Dzisiaj pierwszy z nich:

Przepis znalazłam TUTAJ

Na stronie, z której wzięłam przepis jest informacja, że pochodzi on z osiemnastowiecznej książki Booke of Sweetmeats Marthy Washington. Myślę, że właściciele oficjalnej strony poświęconej Jane Austen wiedzieli, co robią, zamieszczając go tam ;)

"Weź róże i odetnij białą część ich płatków. Następnie zanurz je w wodzie różanej i soku z cytryny. Następnie umieść w naczyniu z taką ilością cukru, jaką zdołają wchłonąć. Postaw je na ogniu i gotuj delikatnie. Upuść kroplę na talerz - jeśli stężeje, gotowania wystarczy. Z masy uformuj małe ciastka i pozostaw je na słońcu do wyschnięcia"
(tak, to jest luźne tłumaczenie :P )

Czas mieszać i gotować!


  • Zerwałam płatki róż.
  • Z każdego odkroiłam biały koniec.
  • Wsypałam płatki do dużej makutry i dolałam sok z cytryny.
  • Ucierałam płatki jakiś czas, żeby puściły własny sok.
  • Ucierając, dodawałam tyle brązowego cukru, ile płatki zdołały wchłonąć.

  • Następnie przełożyłam różaną masę do garnuszka i postawiłam na ogniu, cały czas mieszając.
  • Cukier jakby skarmelizował się :)
  • Zgodnie z przepisem, uformowałam cukierki (no, nie są może najpiękniejsze, ale ten cukier był wrzący i trudno było z niego ułożyć cokolwiek sensownego
  • Zostawiłam na słońcu do stwardnienia.

I co z tego wyszło?



Nic! :D Cukierki stały się tak twarde i tak mocno przywarły do talerza, że nawet piłowanie ich nie pomogło :D 
Myślę, że tutaj lepiej będzie użyć miękkich foremek silikonowych (np. takich do wypieku babeczek), wtedy cukierki na pewno dadzą się łatwo odczepić.

W każdym razie, po dość długiej walce odłupałam sobie kawałek cukierka i... smakował faktycznie jak różany cukierek! I to taki współczesny :) Z tą tylko różnicą, że ten nie ma żadnych sztucznych barwników, aromatów, ani konserwantów.

Także jeśli będziecie chciały / chcieli wypróbować ten przepis, to polecam. Jest prosty, osiemnastowieczny, smaczny i... równie tuczący! :D


16 września 2013

Piknik na wrzosowisku (fotorelacja)



„Dzień na wycieczkę do Box Hill mieli niezwykle piękny, a wszystkie pozostałe okoliczności: organizacja, środki lokomocji i punktualność przyczyniały się do zapewnienia miłej rozrywki.”



„Nic nie powinno im było, zda się, brakować do szczęścia, gdy znaleźli się w Box Hill. Przebrnęli siedem mil w nadziei czekającej ich przyjemności, wiec wszyscy dali głośny wyraz zachwytom, gdy dotarli na miejsce.”



„Emma była wesoła i lekkomyślna nie dlatego, żeby czuła się naprawdę szczęśliwa, lecz raczej dlatego, iż było jej mniej radośnie na duszy, niż się spodziewała. (…) Wolałaby bądź pospacerować z kimś spokojnie, bądź siedzieć sama, bez ściągania na siebie niczyjej uwagi, i w ciszy oglądać ścielące się u stóp piękne widoki.”

  

„— Jakże jestem pani wdzięczny — powiedział — że kazała mi pani tu dziś przyjechać! Gdyby nie pani, ominęłaby mnie z pewnością ta przemiła wycieczka. Byłem zdecydowany wracać wczoraj do Richmond.

— Tak, był pan strasznie zły, nie wiem czemu, chyba dlatego, że spóźnił się pan na najlepsze truskawki.”



„Tak rozmawiając zbliżali się do oczekującego powozu i zanim zdążyła mu odpowiedzieć, pomógł jej wsiąść. Mylnie sobie tłumaczył uczucia, które skłaniały ją do odwrócenia twarzy i zamykały jej usta.”



„Nie mogła wymówić słowa i gdy wsiadła do powozu, osunęła się na poduszki. (…) Nie przestała patrzeć za siebie, lecz na próżno, powóz toczył się z niezwykła szybkością, byli już w połowie wzgórza, zostawiając wszystko daleko za sobą.”


Jane Austen, Emma, rozdział 43

 Post zeszłoroczny TUTAJ


10 września 2013

Wybacz, Charlotte...

...ale tym razem mnie zawiodłaś :(


Po genialnej Jane Eyre, fascynującym Villette i całkiem fajnej Shirley przyszedł czas na ostatnią, a właściwie to pierwszą powieść mojej ulubionej autorki.
Profesor został napisany jako pierwszy i wysłany do wydawnictwa w tej samej pace, co Wichrowe wzgórza i Agnes Grey. Niestety, chociaż powieści sióstr zostały przyjęte, dzieło Charlotte odrzucono i ostatecznie wydano dopiero po jej śmierci.

Nie będę ukrywała, że mimo niewygórowanych oczekiwań (wiedziałam, że Profesora odrzucono), książka niestety okazała się słaba. Owszem, są w niej przebłyski barwnego, porywającego stylu, zwiastującego rychłe nadejście Jane Eyre (napisaną jako druga powieść), ale są to tylko nieliczne lśnienia na powierzchni szarej nijakości tej książki.

Bohaterem jest młody mężczyzna (co już jest nietypowe dla Charlotte. Poza tym, przed stworzeniem tej powieści nie miała do czynienia z mężczyznami prawie wcale!), który po dość długich poszukiwaniach pracy znajduje ją w końcu na pensji - najpierw w szkole męskiej, a potem, co może być bardziej interesujące - w damskiej. Oczekiwałam tego, co u Charlotte najlepsze - szczegółowych opisów oddających każdą myśl i odczucie rozwijającej się i otwierającej przed czytelnikiem osobowości bohatera; świata odbieranego wszystkimi zmysłami; ciekawych spostrzeżeń na temat życia na pensji w epoce wiktoriańskiej... No tego wszystkiego, co zaoferowało mi Villette. Nie muszę chyba pisać, że właściwie żadne z tych oczekiwań nie zostało spełnione.



Z resztą, porównań z ostatnią powieścią panny Bronte nie można uniknąć. Mam wrażenie, że pisząc Villette Charlotte wróciła do fabuły Profesora, zmieniła ją, napisała jeszcze raz i zrobiła to o niebo lepiej! W Profesorze doznania związane z pobytem na pensji w Brukseli i pierwszą, młodzieńczą miłością (która okazała się być miłością życia) pisarki są jeszcze zbyt świeże, nieprzemyślane, nieprzepracowane, a przez to potraktowane może nieco zbyt powierzchownie. Profesora czyta się z ciągłym oczekiwaniem na właściwy początek tego, co ma się stać i po odwróceniu ostatniej kartki czuje się niestety niedosyt. Nie mówiąc już o innych odczuciach, które towarzyszą podczas czytania niektórych fragmentów, dotyczących mieszkanek Belgii. Autorka jednej z biografii sióstr (chyba tej) żałowała, że Charlotte porzuciła swoje satyryczne zdolności na rzecz czego innego. A ja właśnie bardzo cieszę się, że nie rozwijała tych zdolności! Gdyby wszystkie powieści prezentowały się pod tym względem tak, jak Profesor, byłoby mi bardzo żal...




Podsumowując: Lepiej przeczytać sobie Villette. Tam ten sam temat jest już należycie przedstawiony, uczucia uporządkowane, przemyślane i wysublimowane, a styl panny Bronte na tyle dojrzały, że nie chce się przerywać lektury tych pięknych, angażujących duszę i zmysły zdań. 

Profesorowi tego wszystkiego brak.

5/10


4 września 2013

Stylizacja "historyczna" do szkoły/pracy/na studia?

Czemu nie! 


Która z nas nie chciałaby chodzić w kostiumach historycznych na co dzień? Na ostatnim spotkaniu Eleonora pokazała, że w krynolinie da się podróżować komunikacją miejską, więc teoretycznie dałoby się dawne stroje nosić każdego dnia. Teoretycznie... bo który dyrektor / szef zaakceptowałby takie ekscentryczne ciuszki w swojej instytucji? :D Ale zawsze można pokombinować i wymyślić coś, co jest współczesne, ale jednak ma w sobie też coś historycznego i łączy obie rzeczy: wymogi życia w XXI wieku i szczyptę (powiedzmy) dawnej estetyki.

Generalnie chodzi o to, żeby mieć przy / na sobie coś, co będzie nawiązywało do ulubionej epoki / filmu / powieści. Bardzo lubię się według takiej filozofii nosić, i chociaż otoczenie często nie widzi w moim ubraniu niczego nadzwyczajnego, ja jednak o wiele lepiej się czuję, mając na sobie rękawiczki i buty w stylu Jane Eyre, czy wisiorek, jakim nie pogardziłaby Lizzie Bennet :)

Oto moje propozycje takich stylizacji:





 Na początek: Maria Antonina, czyli stylizacja a la XVIII wiek:

  • W II połowie stulecia noszono nie tylko drogie haftowane tkaniny, lecz także (pod koniec wieku) zaczęto szyć ubrania z tych drukowanych! Wszystkie kwieciste, czy porcelanowe wzory w cukierkowych kolorach są więc jak najbardziej na miejscu!
  • Osiemnastowieczne suknie były poszerzane w biodrach za pomocą stelaża panier lub bum pad - specjalnej poduszki. Współcześnie możemy założyć bluzkę z baskinką lub puszystą, falbaniastą, szeroką spódnicę - spełnią tę samą funkcję.
  • Skrywające rozmaite drobiazgi kieszenie wewnątrz sukni można zastąpić kopertową torebką.
  • Makijaż w XVIII wieku (swoją drogą - będzie nowa, odświeżona wersja starego posta o nim. Obiecuję.) był intensywny i różowy! Troszkę cukierkowego różu i błyszczyk powinny wystarczyć ;)
  • Obfitą biżuterię z drogich kamieni można zastąpić plastikową lub wzorzystym manicure.
  • Niewygodne buty na wysokich obcasach to osiemnastowieczny must have. Trzeba tylko pamiętać o plastrach...


Czas na Lizzy Bennet - co współcześnie nosiłaby bohaterka powieści Jane Austen?

  • Odcinane pod biustem regencyjne sukienki można zastąpić pastelowymi bluzkami o podobnym kroju lub tymi całkiem luźnymi, spiętymi w odpowiednim miejscu paskiem. Pod spód można założyć szorty lub rurki :)
  • Buty w czasach Jane Austen były łaskawe dla stóp - łudząco przypominają je współczesne baleriny.
  • Haftowaną reticule można zastąpić pikowaną torebką na długim pasku (swoją drogą właśnie takiej szukam ;) )
  • Biżuteria na początku XIX wieku była raczej skromna - możemy poprzestać na długim wisiorku, zegarku lub sekretniku.
  • Makijaż tak samo, był mocno zredukowany - współcześnie byłby to "no makeup makeup"
  • ...i może jakieś ładnie pachnące perfumy :)


A co dzisiaj założyłaby "plain Jane"?

  • Ciemne / stonowane bluzki z kołnierzykiem (+ czarne, nierzucające się w oczy spodnie - w XIX wieku nogi były przeklęte! :D ) dobrze oddają charakter strojów Jane.
  • Wiktoriańską talię można podkreślić odpowiednią bielizną i paskiem.
  • Charakterystyczne dla XIX wieku kremowe kolory lub sznurowanie za kostkę znajdziemy również we współczesnych butach.
  • Torebka nareszcie może być duża i kanciasta - takie właśnie modele zaczęły być modne w II poł XIX wieku. Poza tym... Jane ucieka z Thornfield z torbą podróżną. Dzisiaj możemy znaleźć w sklepach podobne :)
  • Za całą ozdobę powinna wystarczyć kamea pod szyją i manicure.
  • Makijaż współczesna Jane pewnie utrzymywałaby w kolorach nude, a na specjalne okazje podkreślała spojrzenie ukrytej, wiktoriańskiej duszy ciemnym smoky eye.



 A teraz coś dla męskiej części towarzystwa!
 
Ostatnio napisał do mnie młody czytelnik bloga z prośbą o pomoc w stworzeniu współczesnej stylizacji inspirowanej XIX wiekiem. I właściwie to właśnie ten mail odświeżył mój stary pomysł na post. Dlatego źle by było, gdyby zabrakło w nim czegoś dla naszych dżentelmenów ;)

Współczesny Darcy / Rochester nosiłby może...

  • Koszule! Z rozpiętym kołnierzykiem i szyją przewiązaną chustką.
  • Do tego kardigan albo kamizelkę w stonowanych kolorach.
  • No, oczywiście spodnie! :D Nie ma ich na obrazku, ale na pewno nie były by to dresy :D
  • Do nich wysokie buty. Uwielbiam takie <3
  • No i, jako jedyną biżuterię - zegarek. Zwykły lub bardziej rozpoznawalny, z dewizką.

***

To już wszystko. Jak Wam się podobają moje stylizacje? Którą byście wybrały? 

A może macie własne pomysły?
Jeśli tak, możecie mi przesłać stworzone przez Was propozycje na maila fragileporcelain@gmail.com, a ja opublikuję je (podpisane, oczywiście) na facebooku w oddzielnym albumie. W ten sposób mogłaby powstać fajna baza pomysłów na urozmaicenie naszego codziennego ubioru. Co Wy na to? :)


Całusy!


1 września 2013

Drugie urodziny bloga + zmiany

Dwa lata temu zamieściłam tu swój pierwszy, mocno niedoskonały, powiedzmy wprost: słaby post. Przez ten czas dużo się pozmieniało, i nie mam tu na myśli tylko szaty graficznej bloga oraz jakości tekstów (gdy czytam niektóre stare posty, to aż mnie mdli :D Niektóre trzeba będzie napisać od nowa, innym wymienić obrazki...), ale przede wszystkim Was, gości w moich skromnych progach, których jest tu coraz więcej :) Wasze odwiedziny i komentarze często dodają mi skrzydeł i sprawiają, że chcę wciąż tworzyć nowe posty i robić to coraz lepiej! Dlatego dziękuję Wam, że jesteście ze mną, doceniacie moją pracę, a przede wszystkim - inspirujecie do rozwoju i szukania nowych dróg :)

Zaraz... coś się tutaj pozmieniało! ;)



Powyżej stary nagłówek bloga - pamiętacie? ;) 
Na wsi miałam wreszcie odpowiednie "plenery" :P do zrobienia nowych zdjęć. Stary nagłówek nie był zły, ale właśnie brakowało mi w nim tego czegoś. W zeszłym roku, gdy go tworzyłam, nie miałam odpowiednich zdjęć i po prostu wykorzystałam to, co miałam na dysku. Teraz nareszcie jest tak, jak być powinno - odpowiednia temperatura kolorów, ilość światła na zdjęciu i szerokość nagłówka. Wciąż spogląda na Was z niego A young lady Tissota, lecz już nie "in a boat", tylko raczej na wrzosowisku. Ta tajemnicza postać z okładki Villette stała się już chyba znakiem rozpoznawczym bloga, bardzo ją lubię i niech tak już zostanie :)



Zmieniłam też moje zdjęcie w lewej (i jedynej, ho ho :D ) szpalcie bloga na bardziej aktualne i mniej smutne.
A tak oprócz tego, to nic się więcej na razie nie zmieni - materiał na nowe posty jest, tylko czeka na poskładanie, także na dniach powinno się coś pojawić.
Myślę także nad odblokowaniem anonimowych komentarzy, ale... po pierwsze: lubię mieć kontakt z moimi gośćmi i wiedzieć, kto do mnie pisze. A po drugie: jestem uczulona na hejterstwo w sieci - nie znoszę go na innych blogach, a u siebie tym bardziej. Anonimy są zawsze furtką dla hejterów, więc jednak chyba zostanie tak, jak jest.

I na sam koniec, zainspirowana postem Misiowej wrzucam zdjęcia ze wsi - taka słoneczna pogoda była niestety tylko przez kilka dni, ale zawsze coś ;)

Ogród jest dziełem babci :P




























Miłej niedzieli! (: